Oto 4 smutne rapowe płyty idealnie wpasowujące się w jesienną chandrę

Zobacz również:Steez wraca z Audiencją do newonce.radio! My wybieramy nasze ulubione sample w trackach PRO8L3Mu
kanyegl.jpg

Człowiek nie może być cały czas wesoły, prawda? Właśnie dlatego wybraliśmy dla was cztery krążki, których przyjemnie się słucha w tych gorszych chwilach. Naprawdę!

Z Wikipedii: chandra to stan przygnębienia, złe samopoczucie, niskie poczucie wartości, apatia i poczucie beznadziejności. Nieważne jednak jak nazwiemy naszego doła (splinem, smętkiem, melancholią czy weltszmercem) – zwykle mamy wtedy ochotę zapaść się pod ziemię lub zagnieździć się w łóżku w dresie, a idealnym kompanem takiego stanu rzeczy jest oczywiście muzyka.

Nie będziemy jednak słuchać żywiołowego Andersona .Paaka czy braggowych trapowych wydawnictw, by się pobudzić. Dziś stawiamy raczej na powolne, smętne i nie do końca napawające optymizmem albumy. A żebyście wy nie musieli diggować, znaleźliśmy cztery idealne wydawnictwa na jesienny nastrój.

1
Kanye West – 808’s & Heartbreak

Surowe, minimalistyczne, elektroniczne brzmienia zrealizowane na osiemset ósemce i nieprzerwanie towarzyszące im uczucie niepokoju i samotności. 808’s & Heartbreak to terapeutyczny album autorstwa zagubionej, wyalienowanej jednostki po traumatycznych przejściach. Wystarczy przypomnieć sobie kilka wydarzeń poprzedzających nagranie tego materiału, by uzmysłowić sobie, jak smutna będzie jego zawartość. W 2007 roku po komplikacjach związanych z operacją plastyczną zmarła matka Westa, Donda. Kilka miesięcy później zaręczyny zerwała jego ówczesna partnerka, Alexis Phifer, z którą Ye był od 2002 roku. Do tego wszystkiego doszła narastająca w zastraszającym tempie popularność i zainteresowanie mediów.

Wszystkie te kwestie złożyły się na niezwykle bolesny, smutny i trudny krążek, z którego do dziś przenikają na światło dzienne silne emocje. Na trackliście znajdziemy zaledwie trzy piosenki, których tempo jest nieco szybsze: Paranoid, Robocop i Street Lights. Poza nimi 808’s to bardzo depresyjna płyta z wyjątkowo uderzającymi numerami, jak na przykład Say You Will, Heartless czy Love Lockdown. Niebezpieczne, ale idealne połączenie.

2
XXXTENTACION – 17

17. A collection of nightmares, thoughts, and real-life situations I've lived. By listening to this album, you are literally, and I cannot stress this enough, literally entering my mind. And if you are not willing to accept my emotion and hear my words fully, do not listen – takimi słowami w intrze The Explanation XXX wita słuchaczy. To już bardzo mocne i nacechowane cierpieniem słowa, które w połączeniu z tym, co później spotkało rapera, nabierają jeszcze potężniejszego znaczenia. Smętne i proste gitarowe riffy, niedbały i zmęczony wokal X’a, a także warstwa liryczna nie pozostawiają żadnych złudzeń – 17 to niezwykle depresyjne wydawnictwo. Trzeba jednak dodać, że to ono otworzyło oczy niedowiarkom twierdzącym, że Tentacion jest beztalenciem i nie stoi przed nim żadna kariera.

3
Kid Cudi – Passion, Pain & Demon Slayin’

O tym albumie stworzyłem już niegdyś osobny artykuł pod tytułem Jestem jedynym człowiekiem, który lubi PPaDS Kida Cudiego. Pisałem w nim między innymi tak: odpalając płytę wita nas numer Frequency, dzięki któremu możemy dostroić się do nastroju następnych 18 numerów. Nieco niepokojąca, eksperymentalna i psychodeliczna produkcja Cuddera, Plain Pata i Mike’a Deana wprowadza jedyny w swoim rodzaju nastrój – aż chce się zamknąć oczy i, jak nawija raper, follow it to the frequency. I to chyba jedyny słuszny sposób, żeby pochłonąć wszelkie emocje, które Cudder zamknął w tym wydawnictwie – odsłuchać je od deski do deski, na jednym posiedzeniu. Introspekcja miesza się tu z emocjonalnością, smutek z pożądaniem, a niepewność z zagubieniem. Ta płyta nie tyle opisuje, co wywołuje emocje. Gdy dodamy do tego kojący głos Cudiego i praktycznie bezbłędną produkcję, to dostaniemy płytę idealnie wpasowującą się w kategorię ciemnych.

4
Earl Sweatshirt – I Don’t Like Shit, I Don’t Go Outside

To deklaracja niepodległości antyidola, któremu równie blisko co do MF Dooma jest do slowcore’owców. Przynajmniej na poziomie emocjonalnym – pisał Marek Fall, tłumacząc dlaczego I Don’t Like Shit, I Don’t Go Outside znalazło się na 39. miejscu newonce’owego zestawienia stu najważniejszych zagranicznych albumów dekady. Nie znajdziecie tam nawet jednego wersu, z którego przebijałby choćby cień optymizmu. To trudny, ciężki pod względem brzmienia i niesamowicie smutny, a jednocześnie doskonały album. Grief, Faucet czy Mantra to numery, które mogą was wpędzić w bardzo poważną chandrę. A całość na pewno nie sprawi, że będziecie mieli ochotę na szeroki uśmiech.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Za radiowym mikrofonem w zasadzie od początku istnienia stacji, później był też członkiem redakcji netu. Z muzyką wszelaką za pan brat od dzieciaka.