Yeah, sex is cool but, have you ever tried… Wiedźmin Marka Brodzkiego? Na długo zanim triumfy zaczęły święcić gry ze stajni CD Projekt i serial Netfliksa o sagę Andrzeja Sapkowskiego upomniała się rodzima kinematografia. Z fantastycznie okropnym skutkiem.
Polski Wiedźmin powstał na fali sukcesów takich epopei jak Ogniem i mieczem i Pan Tadeusz. Stąd też Jan Skrzetuski/Tadeusz Soplica w roli Geralta z Rivii. Marek Brodzki za 19 milionów złotych (!) zrobił film, który był właściwie efektem ubocznym trzynastoodcinkowego serialu. I wygląda jak absurdalny trailer produkcji telewizyjnej, emitowanej od września do grudnia 2002 roku. Scenarzysta Michał Szczerbic miał na tyle poważny zgrzyt z wprowadzaniem do kin dwugodzinnego zwiastuna, że wycofał nazwisko z napisów, co nieźle obrazuje skalę klęski.
A jakby mało było problemów, kiedy ta superprodukcja (he he) wchodziła do kin, akurat ruszyła promocja Władcy Pierścieni. To było bardzo bolesne zderzenie.
Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Zapomnijcie o The Room i twórczości Eda Wooda. Nie ma lepszego najgorszego filmu świata od Wiedźmina. Powiedzieć o montażu, że jest bezmyślny, o dialogach - że są durnowate i o efektach specjalnych - że są zwyczajnie chu*owe, to nie powiedzieć nic.
Miejska legenda głosi, że przy okazji premiery Witchera z Henrym Cavillem miał wydarzyć się konkretny trolling, polegający na zalaniu torrentów naszym Wiedźminem i zbudowaniu wokół niego dziwacznego, środowiskowego kultu na całym świecie. Niewiele z tego wyszło, a szkoda. Pokraczne fantasy ma potencjał, żeby zmonopolizować midnight screenings. Śniąc o globalnej ekspansji, celebrujemy tymczasem dwie dekady tej pięknej katastrofy z gumowymi potworami, komputerowym smokiem i rozśpiewanym Zbigniewem Zamachowskim.
Dobra, Robert, dajesz!