Pan Bramkarz się popsuł. Ciekawy przypadek Davida De Gei

Zobacz również:Najbardziej romantyczny beniaminek od czasów Newcastle Keegana. Czy Leeds zderzy się ze ścianą?
de-gea-e1595499329799.jpg
fot. Robbie Jay Barratt - AMA/Getty Images

Kiedy kilka lat temu ktoś pytał: „najlepszy bramkarz Premier League?”, bez wahania mogliśmy odpowiedzieć: David De Gea. Był taki moment, że przerastał ligę, był też taki, kiedy jedyny nie przynosił wstydu herbowi Manchesterowi United. Dziś w powrót do wielkiej formy wierzą już tylko jego najbliżsi i Ole Gunnar Solskjaer.

Żaden piłkarz za kadencji Norwega nie cieszy się takim zaufaniem – De Gea gra wszystko od deski do deski, mimo wciąż powtarzających się błędów. Czasy, w których przed sezonem jawił się jako naturalny faworyt w wyścigu po Złotą Rękawicę – dla bramkarza, który w jednej kampanii najczęściej będzie zachowywał czyste konto – minęły. Twórcy kompilacji na YouTube mogą znaleźć tyle samo potwierdzeń na jego boskość, co na jego upadek. Czy stracił moc bezpowrotnie?

STRASZENIE HENDERSONEM

Od początku poprzedniego sezonu De Gea popełnił aż siedem błędów, które doprowadziły do utraty bramki. Ta statystyka poraża, szczególnie, gdy weźmiemy pod uwagę fakt, iż to o jeden więcej niż zdarzyło mu się popełnić w jego pierwszych... siedmiu sezonach w barwach United.

Wielu fanów z Old Trafford chciałoby dzisiaj zmiany między słupkami, a zimą rozgorzała gorąca dyskusja, czy lepszym rozwiązaniem nie byłoby ściągnięcie z wypożyczenia do Sheffield United świetnie spisującego się tam Deana Hendersona. O ile część ekspertów miała wówczas jeszcze wyważone opinie, wśród nich padały takie, że presja na Bramall Lane to nie presja na Old Trafford, to już dziś De Gea ma coraz mniej zwolenników. Ale – co najistotniejsze dla niego samego – dostał pełne poparcie trenera. I może brzmi to groteskowo, ale Solskjaer powtarza: – David to najlepszy bramkarz na świecie. Roztoczenie parasola ochronnego nad swoim piłkarzem to część natury OGS. Zawsze stara się zbudować ciepły klimat i wierzy, że życie przynosi za to nagrody.

ROZGRZANY FAKS

Być może istoty problemu powinniśmy wypatrywać w wydarzeniach z 2015 roku. W Deadline Day, czyli ostatki transferowego szaleństwa, często kończące się podpisywaniem kontraktów za pięć dwunasta, upadła dość istotna transakcja. Nabywcą był Real Madryt, kwota wynosiła 29 milionów funtów plus Keylor Navas. Manchester United sprzedawał Davida De Geę, wówczas 24-letniego bramkarza, którego kupił w 2011 roku z innego madryckiego klubu, Atletico, za nieco ponad 18 mln funtów. Na Wyspy Brytyjskie mógł zresztą trafić już wcześniej, kiedy występował w drugim zespole Atleti, a skauci angielskich klubów kusili go przenosinami na drugą stronę Kanału La Manche – do Queens Park Rangers, czy Wigan Athletic. Odmawiał i klub, i sam piłkarz, chyba słusznie, tym bardziej że trenerzy pierwszego zespołu z Madrytu widzieli w nim wielki talent, co szybko potwierdził na kolejnych treningach i w końcu dostał szansę, w wieku zaledwie 18 lat.

Szybko poszedł w górę w hierarchiach seniorskiej piłki i przykuwał uwagę coraz większych klubów. Anglia o nim nie zapomniała. Sir Alex Ferguson osobiście latał oglądać go na Półwysep Iberyjski i wreszcie dopiął swego. Ale z każdym dobrym występem w bluzie United, Hiszpania coraz mocniej sobie o nim przypominała. Atletico wypuściło go w wielki świat, Real chciał uczynić Bogiem.

W sierpniu 2015 roku menedżer United Louis van Gaal oznajmił, że De Gei nie będzie w kadrze meczowej na otwarcie sezonu. Holender nie był pewny, jaka jest przyszłość bramkarza, a Real stał z walizką pełną forsy w progu i bieg spraw wydawał się nieodwracalny. Doszło do nieporozumień. De Gea miał poprosić Fransa Hoeka, którego znamy z pracy w sztabie polskiej reprezentacji, by nie włączać go do kadry meczowej, sam Hiszpan zaprzeczał, jakoby nie miał ochoty bronić. Nie miało to już znaczenia, ruszyła lawina, a jej miejscem docelowym były podpisy złożone na kontrakcie Davida z Realem.

Santiago Bernabeu czekało na nową gwiazdę. Faks grzał się do czerwoności, ale ostatecznie okazał się bezużyteczny. Składna akcja niedopełnionych formalności pokonała marzenia De Gei. To był jeden z najtrudniejszych momentów w karierze bramkarza – szczególnie, kiedy usłyszał, że selekcjoner reprezentacji Vicente Del Bosque może mieć problem z zabraniem go na mistrzostwa Europy, jeśli Manchester United nie będzie korzystał z jego usług.

Mogło tak przecież być. Kluby często pokazują piłkarzom, że są tylko pracownikami, najemnikami, których można czasem dla przykładu ukarać. Nie chcesz być z nami? To znaczy, że jesteś przeciwko nam. Ale na Old Trafford zbyt dobrze znano możliwości De Gei. Nikt nie chciał na złość odmrażać sobie uszu.

Powyższą historię przypominam nie dlatego, by znaleźć w niej argumentację dla późniejszego zjazdu formy bramkarza United, raczej coś, co mogło w nim wtedy zostać na zawsze. Stracona szansa na pójście do piłkarskiego Hollywood. Najpierw złość przekuta w chęć udowodnienia wszystkim, że jest się najlepszym, a potem wypalenie. Może to jest sensowny trop?

KRÓL MANCHESTERU

Bo przecież po tamtym incydencie z niedoszłym transferem do Realu De Gea wciąż był znakomity. Żywym dowodem tego jest sezon 207-18, w którym 18 razy nie dał się pokonać rywalom w Premier League, osiągając jednocześnie skuteczność interwencji na poziomie ponad 80 procent. W bramce wyprawiał takie rzeczy, że ludzie łapali się z głowy, mnożyły się memy i GIF-y z kotami, które rzucają się na kulki z papieru, De Gea był jak superbohater fruwający bez peleryny. W tym samym sezonie otrzymał nagrodę im. Matta Busby’ego, po raz czwarty, bijąc tym samym klubowy rekord, a także trafił czwarty raz z rzędu do Jedenastki Sezonu. Wydawało się, że sprawy wyglądają zupełnie normalnie.

Manchester United od początku starał się nauczyć De Geę, że bramkarz to ta pozycja na boisku, na której musisz mieć najchłodniejszą głowę. Szybko to zrozumiał. W 2014 roku Gary Neville mówił, że wygrywa United mecz za meczem, a tego wymagasz od największych. – Stał się po prostu wielki – zachwycał się Neville. W słowniku Premier League praktycznie nie istniało takie pojęcie jak „błąd De Gei”. – Kiedy to się już stanie, będzie wiedział, że popełnił błąd, ale to go nigdy nie zatopi. Użyje tego jako siły. Pozwoli mu to upewnić się, że następnego nie będzie – dodawał Juan Mata. Tak bardzo się mylił.

Oczywiście De Gea nie zapomniał jak się broni i wciąż zdarzały mu się genialne występy – jak ten przeciwko Tottenhamowi, kiedy zdawał się mieć nie dwie a dziesięć rąk. Obronił wtedy 11 strzałów graczy Spurs, bijąc rekord poprzedniego sezonu. Niewiele osób wspominało, że te parady były koniecznością, bo swoich zadań nie dowoziła defensywa Manchesteru. Te popisy były jednak odstępstwem od reguły, bo zasadniczo De Gea przestał pomagać. Znamiona magii przejawiał w pojedynczych paradach, które kibiców United mogły boleć jeszcze bardziej – przypominały im co stracili.

Cokolwiek stanie się w kolejnym sezonie, na zawsze powinien zostać ważną postacią na Old Trafford. A już na pewno jednym z najlepszych bramkarzy w historii klubu. Jeszcze nie dobił do trzydziestki, a w Anglii zdobył z United wszystko: mistrzostwo, oba krajowe puchary, do tego dorzucił Ligę Europy, do pełni szczęścia zabrakło Ligi Mistrzów. Zmieniała się jego dyspozycja i menedżerowie, ale zawsze grał. Na 113 ostatnich meczów Premier League wystąpił w 112.

Za moment prześcignie Petera Schmeichela w liczbie zachowanych czystych kont, już prześcignął Duńczyka pod względem liczby występów w MUTD, jeśli chodzi o piłkarzy spoza Wysp Brytyjskich. Od jego debiutu w 2011 roku żaden bramkarz Premier League nie skończył większej liczby spotkań bez straconej bramki – to już 112 meczów. Jeśli do czegoś można się przyczepić w kwestii liczb, to na pewno do interwencji podczas jedenastek. De Gea to nie jest golkiper na karne, zatrzymał tylko dwa, od kiedy oglądamy go na boiskach Premier League.

NISZCZĄCY RONALDO

Byli koledzy z drużyny nie szczędzą mu dzisiaj słów krytyki. Jedni, jak Roy Keane, robią to po prostu po chamsku, bez klasy, szukając wiecznie atencji, inni – jak wspomniany Neville – zwyczajnie się martwią, bo wiedzą, że chłopak, który słynął z pewności siebie, właśnie ją utracił, martwią się też o sam Manchester, wszak mocny De Gea, to jeszcze mocniejsze United.

Teorii na temat tego, dlaczego od paru sezonów oglądamy zupełnie innego człowieka między słupkami na Old Trafford namnożyło się już w dziesiątkach. Tajemnicze zniknięcie formy De Gei rozbierają na czynniki pierwsze eksperci telewizyjni, ale też kibice na forach. Niedawno serwis punditarena.com przeprowadził sondę wśród fanów i większość z nich bez wahania wskazała moment „popsucia się” Pana Bramkarza, jak śmiało mogliśmy przez lata mówić na De Geę. Ich zdaniem to mecz przeciwko Portugalii w 2018 roku, na mundialu w Rosji. Cristiano Ronaldo ustrzelił tam hat tricka, w pamiętnym thrillerze, w którym padł remis 3:3. Ten drugi gol nie miał prawa wpaść, to był klasyczny farfocel, De Gea próbował zatrzymać piłkę sunącą po ziemi, ta odbiwszy się od jego rękawic wpadła do siatki. Do tej katastrofy doszło na oczach milionów widzów z całego świata.

W studiach telewizyjnych zastanawiano się, czy nie mógł zatrzymać tego strzału nogami, to była zawsze mocna strona De Gei, zresztą bramkarz United jest fantastycznie wyszkolony technicznie, dzięki temu, że jako młody chłopak grał w polu w drużynie futsalowej. Tamtego dnia zawiodły jednak decyzyjność i refleks. Świat po raz pierwszy zdziwił się, że taki bramkarz może popełnić aż taki błąd.

Nie mógł on z pewnością wynikać z wykrytej u De Gei nadwzroczności, ta przypadłość, według lekarzy, nie wpływa jednak na grę Hiszpana. Hypermetropia objawia się tym, że „równoległe promienie świetlne wpadające do oka po przejściu przez ośrodki optyczne oka załamują się nie na siatkówce lecz za nią, a powstający na siatkówce obraz jest nieostry”. Ta medyczna definicja idealnie opisuje narrację nabudowaną wokół De Gei w ostatnich dwóch latach. Po przejściu przez ręce piłki wpadają do jego siatki, załamują ręce kibice United, a sam De Gea jest niewyraźny. Manchester szuka recepty na uzdrowienie.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz Canal+. Miłośnik ligi angielskiej, która jest najlepsza na świecie. Amen.