Pierwsza transmisja meczu na żywo w internecie odbierana była nawet na Antarktydzie. Wkrótce technologia wystrzeliła w kosmos. W Polsce jednym z pionierów była… Ostrołęka. Kontrowersje wywołała transmisja Lecha Poznań.
- Piszesz o pierwszych transmisjach do Internetu? Zabawne, bo akurat wczoraj nasza firma oficjalnie skończyła dziesięć lat, choć mecze robiliśmy już wcześniej — uśmiecha się Artur Kuszel, producent „transmisjelive”. Gdy rozmawiamy, nie mam pojęcia o rocznicy. Pamiętam za to doskonale moment, gdy w lipcu 2009 roku on i jego koledzy rozstawiali trzy laptopy na trybunie prasowej Polonii Warszawa, żeby zrealizować na stronie internetowej mecz z Buducnostem Podgorica.
To był inny świat. Dzisiaj mecze możemy oglądać wszędzie: na telefonie, tablecie, za pomocą Facebooka, albo YouTube’a. Nieważne, gdzie jesteś — na weselu, czy w tramwaju — zawsze masz w kieszeni ekran. Za chwilę pewnie nie będzie klubu, który nigdy nie grał w sieci. Ale wtedy, jedenaście lat temu transmisja do Internetu była czymś nowym. Żadna telewizja nie chciała pokazać meczu I rundy kwalifikacji Ligi Europy. Rękawicę podjęło niejakie Kuszo TV.
DAJ PAN TYSIĄC
- Nikt o tym nie pamięta, ale tak naprawdę wszystko zaczęło się od meczu Narwi Ostrołęka z Nadnarwianką Pułtusk — opowiada Artur Kuszel. - Prezes tych pierwszych zażyczył sobie meczu w Internecie. Zrobiliśmy to, a potem usłyszałem, że jest problem ze spotkaniem w Warszawie. Od razu zadzwoniłem do działu marketingu Polonii i rzuciłem pomysł. Z perspektywy czasu jest to fascynujące. Wtedy nawet YouTube nie miał jeszcze transmisji live. Oglądało się jedynie pirackie streamy za pomocą Sopcasta. My powiedzieliśmy, że zrobimy transmisję i słowa dotrzymaliśmy. Mecz z Buducnostem obejrzało 23 tysięcy ludzi. Słyszałem potem, że był to nieoficjalny rekord wśród wszystkich internetowych live’ów w tamtym roku. Październikowa walka Gołoty z Adamkiem w Ipla TV miała taki sam albo ciut lepszy wynik — dodaje Kuszel.
- W tamtych czasach w ogóle trudno było przekonać kluby do Internetu — wtrąca Mateusz Romian z transmisjenazywo.tv, który w podobnym czasie zaczynał bawić się w realizację. - W czwartoligowej Lechii Tomaszów Mazowiecki usłyszałem, że prawa telewizyjne do ich meczów wynoszą tysiąc złotych. Grali akurat z Polonią Warszawa. Chciałem zrobić to własnymi środkami. Nie potrzebowałem nic poza pozwoleniem wejścia na stadion, a usłyszałem „Daj pan tysiąc”. Inna sprawa to mentalność. Parę lat temu kluby mówiły: „Nie ma szans, bo zabieracie nam kibiców”. Dzisiaj wydaje się to nonsensem. Ten, kto ma nie przyjść, i tak nie przyjdzie. Ludzie są teraz rozleniwieni. Trudno im przetrawić, że jakiegoś meczu nie ma w Internecie. Cała druga liga jest pokazywana — dodaje.

GDZIE JEST MÓJ MECZ?!
Pierwsi byli Anglicy. Jak zawsze: futbol wynaleźli, to i transmisje w sieci też popchnęli do przodu. Geoff Peabody ma 70 lat, ale takich rzeczy nie zapomina. Już w połowie lat 90. popijając piwo w pubie przy metrze St Pancras w Londynie, mówił kumplom, że Internet to przyszłość. W styczniu 1998 roku we współpracy z lokalną rozgłośnią radiową puścił w świat transmisje audio ze spotkań Nottingham Forest. Niewiele klubów na świecie miało w tamtych czasach stronę internetową, a Anglicy ze swoim komentarzem trafiali do Republiki Południowej Afryki i na Antarktydę. Peabody miał przekaz od właściciela klubu Nigela Doughty’ego: „Nie przestawajcie, bo chcę żyć klubem nawet wtedy, gdy jestem w podróży!”.
Czasami rewolucja wybucha w najmniej oczekiwanych miejscach. Pierwszą stronę klubową na świecie miało Ipswich Town, pierwsze audio — Nottingham i tylko odnośnie do pierwszego wideo na żywo istnieją spory. Nikt nie jest w stanie tego ustalić. Gdy w 2007 roku Nigel Doughty coraz częściej przebywał poza Nottingham, presja na transmisję meczów w Internecie zrobiła się ogromna. Peabody z ekipą informatyków w 2006 roku zaczął pierwsze testy. Następnego roku transmisje ze spotkań League One hulały już w sieci, chociaż hulały to za dużo powiedziane.
- W Doncaster pomógł nam sprytny informatyk, ale za dwa tygodnie graliśmy w Carlisle, gdzie nie było dostępu do szerokopasmowego Internetu. Nigel zadzwonił do mnie z Dominikany: „Gdzie jest mój mecz?!” - opowiadał Peabody w rozmowie z „The Athletic”. Na pytanie, czy był pionierem piłki w sieci, odpowiada: „Tak, ale nie dam sobie ręki uciąć”. Nie walczy o tytuły. Do dziś wzdryga się na sytuację sprzed lat, gdy Doughty zażyczył sobie video extra. Mianowicie: transmisji łączonej z dwóch meczów, bo w drugim grał jego syn. Peabody zdębiał.
LECH KONTRA CANAL+
W Polsce też ojców piłkarskiej nowoczesności nie ma i nie będzie. Przynajmniej tych, którzy otwarcie powiedzą: tak, byliśmy pierwsi. Podobno Śląsk Wrocław ery Janusza Wójcika robił testową transmisję w Internecie. Problem w tym, że nikt w klubie tego nie pamięta. Dostęp i prędkość Internetu w 2001 roku raczej nie wskazują na gigantyczną publikę. Jeśli nawet coś wypaliło, to raczej na zasadzie ciekawostki. Świat o tym zapomniał, choć pojedyncze osoby przypominają.
- Kojarzę, że we Wrocławiu coś takiego było. Jako kibica piłki strasznie mnie to ciekawiło. Słabo to jednak pamiętam, więc trudno to nazwać przełomem — opowiada Maciej Krzyżanowski, współtwórca Lech TV. Rozmawiamy o transmisjach, bo w 2007 roku obserwował z bliska pracę przy internetowej realizacji meczu Lecha z Legią. Nie wie, czy była w Polsce pierwsza, ale na pewno odbiła się echem.

- Jestem przekonany, że już w 2004 roku mieliśmy relacje radiowe. Jeździliśmy do Pragi, żeby rozmawiać na ten temat z czeską firmą AB Radio. To były jeszcze czasy odtwarzacza Winamp, więc prehistoria. Transmisja live z meczu Lecha z Legią rozpoczynała natomiast działalność Lech TV. W realizacji pomagała nam wytwórnia muzyczna MyMusic. To było ciekawe, ponieważ pierwszy raz Ekstraklasa usłyszała o możliwościach Internetu. Wcześniej nie było telewizji klubowych i nikt nie wiedział, co można pokazywać, a czego nie. Istniało dużo niejasności w tym temacie — dodaje Krzyżanowski.
- Pamiętam jak do ostatniej chwili czekałem na decyzje pana Jacka Rutkowskiego, czy możemy taką rzecz zrobić — opowiada Piotr Matecki, wówczas pracownik działu marketingu Lecha. - To mogło wiązać się z konsekwencjami dla klubu. Prawa telewizyjne miał Canal+. Ostatecznie było trochę kontrowersji, przyszły jakieś pisma, były wypowiedzi prawników. Ale szybko się to rozmyło. Transmisję obejrzało ok. 2,5 tysiąca osób, a chętnych było 10 tysięcy. Dała to do myślenia Ekstraklasie i klubom, jaki potencjał drzemie w onlinie. Wcześniej nikt nie zawracał sobie tym głowy — dodaje Matecki.
NADAJNIK NA DACHU
- Wiesz, jak wyglądały nasze pierwsze transmisje w 2011 roku? - zagaja Mateusz Romian. - Brałem antenę satelitarną w rękę, kamerę w drugą i tak wsiadałem do pociągu. Razem z kumplem mieliśmy plecaki wypchane kablami, więc ludzie patrzyli na nas jak na kosmitów. Tak się robiło mecze pośrodku niczego. W Gąbinie pod Płockiem zamawialiśmy podnośnik, to przyjeżdżał 30-letni Jelcz z panem Zdziśkiem i nagle okazywało się, że nasz operator ma lęk wysokości. Innym razem nie było Internetu, więc negocjowałem z właścicielką jedynego domu w lesie, żeby postawić na dachu nadajnik. Czasem się udawało, ale parę razy nie. Dostawaliśmy mnóstwo hejtu. Nie zbierało tego całe Call Center, tylko jedna osoba. Ale próbowaliśmy. Robiliśmy transmisje live ze środka lasu iglastego — dodaje Romian.
Komentatorem tamtych meczów często był Emil Kopański, dzisiaj pracownik PZPN-u. Gdy pytam go o wrażenia, opowiada choćby o Skolwinie, dzielnicy Szczecina, gdzie pierwszy raz usłyszał słowa: „Wy tutaj bezpieczni nie będziecie. Chowajcie kamery!”. - To był mecz z Polonią Bytom. Organizator zamknął nas za bramą stadionu, żeby nic nam się nie stało. Realizatorkę zrobiliśmy z bagażnika Passata — opowiada Kopański.

- Początki rzeczywiście były chałupnicze — wtrąca Artur Kuszel. - My jeszcze kilka dni przed meczami Polonii kupowaliśmy kamery analogowe VHS. Zrobiliśmy to wszystko za darmo. Zależało nam trochę na promocji i to się sprawdziło, bo chwilę potem odezwała się Wisła Kraków. Rozmawialiśmy też z GKS-em Tychy. Ale widać było, że nie jesteśmy traktowani serio. Ludzie nie chcieli za to płacić. W Pelikanie Łowicz usłyszałem wprost: „Panie, ja kur.., nie mam na kosiarkę, a pan do mnie z transmisjami!” - śmieje się Kuszel.
- Pierwszą kamerę kupowałem za odłożone trzy tysiące złotych. Jechaliśmy robić przykładowy mecz do Tarnobrzega w systemie pay-per-view i nie wiedzieliśmy, czy nam się to zwróci, albo ile będziemy musieli dołożyć — przyznaje Romian. - Jechało się z duszą na ramieniu. Mówiliśmy, że dostęp kosztuje 10 złotych, to zaraz było: a dlaczego tak dużo? Przecież to tylko jeden mecz! Dopiero po latach ludzie widzą w tym coś więcej. Że to wsparcie dla klubu, coś jak cegiełka. Że raz na jakiś czas warto. Podobało mi się kiedyś podejście Pogoni Siedlce, kiedy grała towarzysko z Legią. Miasto powiedziało, że chce mieć z tego fajne, widowiskowe wydarzenie. Nie patrzyli jak zaoszczędzić dwa złote, tylko powiedzieli: zróbcie nam to na osiem kamer — dodaje.

- U nas po Polonii wiele razy odbijaliśmy się od ściany — wtrąca Kuszel. - Entuzjazm przygasł. Ale za chwilę zrobiliśmy dwa turnieje piłki plażowej albo przez cały tydzień transmitowaliśmy turniej hokeja na trawie. W 2012 roku sponsor Legionovii powiedział, że chce, byśmy robili transmisje ich meczów, bo woli nam zapłacić, niż żeby w klubie ktoś przeżarł. Dużym przełomem dla nas była współpraca z PZPN-em. Oni rośli z każdym rokiem i my w sumie też. Prezes Zbigniew Boniek mówił kiedyś, że robią ponad 100 transmisji rocznie. Centralna Liga Juniorów, Ekstraliga kobiet, mecze młodzieżówek — kiedyś tego nie było. A nagle okazało się, że można to robić do Internetu, robić to dobrze i że ludzie tego chcą. Zobacz, że dzisiaj masz wszystko. Piłkarze, których oglądasz teraz w Ekstraklasie, parę lat temu grali w CLJ i są z tego transmisje. Mecze dzieciaków, Puchar Syrenki, to jest ogromna baza wideo — dodaje Kuszel.
DZIESIĘĆ LAT PÓŹNIEJ
- W którym roku zrobiliście największy skok? - pytam. - Na pewno w 2014. W porównaniu z poprzednim rokiem przychody skoczyły nam o 400 procent — odpowiada Kuszel. - Zaczęliśmy budować wóz transmisyjny. W międzyczasie technologia poszła do przodu. Youtube umożliwił opcję transmisji live. Z jednej strony pozamiatał rynek, ale z drugiej strony trochę go otworzył.
- Ja mam ciągle z tego duży fun, gdy widzę, jak się to pozmieniało — zagaja Romian. - Jak myślę o tych kablach w plecakach lata temu, a potem zestawię to z dzisiejszymi realizacjami, podczas których obsługujemy największych klientów i wydarzenia, a nasz sygnał emituje na żywo Telewizja Polska czy TVN24, ten postęp cieszy. Miałem olbrzymią radość, gdy po ubiegłorocznym turnieju Amp Futbol Cup otrzymałem dane z TVP, z których wynikało, że oglądało nas na żywo prawie 200 tysięcy osób, a recenzje były bardzo dobre. To daje kopa! W tej branży musisz jednak cały czas patrzeć, co się dzieje. Teraz sport stoi, więc szukamy rozwiązań dla branży artystycznej. Za chwilę postawimy platformę OneStage, żeby ludzie grający mogli zarabiać. Zaczniemy od koncertu Justyny Steczkowskiej. Zainteresowanie ze strony artystów jest bardzo duże. Dzisiaj wyzwaniem już nie jest to, że pośrodku lasu nie masz Internetu. Wyzwaniem są oczekiwania. Każdy ma ogromne i musisz temu sprostować. Ludzie chcą mieć kamery 360, wirtualne studia i inne cuda — dodaje Romian.
Kuszel: - Był moment, że 94 wydarzenia nam spadły. W ciągu trzech dni odbieraliśmy telefony i słyszeliśmy: nie, nie i nie. Kalendarz zamienił się z zielonego na czerwony. Obroty nam spadły o 70 procent, ale działamy dalej. Eventy robiliśmy już wcześniej. Współpracujemy np. z Narodowym Instytutem Fryderyka Chopina. Gdyby nie pandemia, na pewno znowu zrobilibyśmy ok. 560 transmisji rocznie. Czasami aż sam w to nie wierzę. Dobrze, że akurat teraz przypomniałeś mi tę Polonię. My tam mieliśmy dwie kamery i jeden mikser. Równo dziesięć lat później przy VERVA Street Racing ustawiliśmy już 21 obiektywów i dwa drony! Przy transmisji pracowało 70 osób. Teraz firma ma dwa własne wozy i studio. To chyba najlepiej pokazuje kontrast. Meczów online będzie jeszcze więcej. Zobacz, ile się pozmieniało w dekadę.
