W Paris Saint Germain nikt już nawet nie gryzie się w język. To ma być w końcu ten sezon, po którym Nasser Al-Khelaifi będzie mógł wygodnie rozsiąść się w fotelu, odpalić cygaro i spojrzeć w swoje odbicie na pucharze za zdobycie Ligi Mistrzów. W Paryżu nikt nie mówi, że to marzenie. To już obsesja.
Unai Emery jako trener PSG w dwa lata zapełnił klubową gablotę siedmioma trofeami, ale nikt w Paryżu nie powie o nim, że to trener z zasługami. Prędzej, że nieudacznik lub przegrany. Człowiek, który nie poradził sobie z wielkimi osobowościami w szatni. Po wpompowaniu w klub setek milionów euro, płynących szerokim strumieniem z katarskiego konsorcjum, zwycięstwa na krajowym podwórku nikogo już tutaj nie cieszą. Przyćmiewa je ból po porażkach w Lidze Mistrzów, które były dla kibiców emocjonalnymi torturami. Sztyletem wbitym nie tylko w serce, lecz we wszystkie organy wewnętrzne po kolei. Najpierw z Barceloną za kadencji Emery’ego (4:0 u siebie i 1:6 w rewanżu), później z Realem Madryt i przed rokiem z Manchesterem United, już za rządów Thomasa Tuchela, kiedy PSG straciło gola z karnego w doliczonym czasie gry, a świat obiegły zdjęcia stojącego w tunelu Neymara, który przyglądał się temu z otwartą buzią, nie dowierzając w to co się wydarzyło.
– Piłka na najwyższym właśnie taka jest: liczy się wynik, reszta to historia. Ludzie chcą zwycięzców – mówił Unai Emery przed tygodniem w długiej rozmowie z France Football, w której rozkładał na czynniki pierwsze przyczyny swojego niepowodzenia w Paryżu. – Musiałem walczyć z charakterystyką niektórych piłkarzy. Bardzo podobała mi się gra Thiago Motty, ale strasznie spowalniał grę. Byłem rozdarty: chciałem z nim współpracować, więc musiałem się przystosować. Zaczęliśmy grać bardziej na posiadanie. W drugim roku byliśmy lepsi. Dużo dało nam przyjście Mbappe. To się fajnie rozwijało. Porażka z Realem i kontuzja Neymara naprawdę zburzyła morale grupy.
Po wpadce z Manchesterem United w poprzednim sezonie wydawało się, że katarski projekt w Paryżu za chwilę się rozsypie, a gwiazdy rozjadą się po klubach La Liga i Premier League. Ale stało się dokładnie odwrotnie. Thomas Tuchel z pomocą brazylijskiego dyrektora sportowego Leonardo, który powrócił na to stanowisko po epizodzie w Milanie, nie tylko utrzymał kadrę z zeszłego sezonu, ale wzmocnił ją o takich piłkarzy jak: Juan Bernat, Idrissa Gueye, Mauro Icardi, Keylor Navas, Leo Paredes czy Pablo Sarabia. Takie ruchy sprawiają, że zaczynasz patrzeć na ten klub jak na mitologiczną Hydrę, która z każdym przyjętym ciosem staje się coraz mocniejsza, a w miejsce odciętej głowy, wyrastają jej dwie nowe.
POLSKI ŁĄCZNIK
Kiedy dwa tygodnie temu, wraz z załogą Foot Trucka odwiedziliśmy w Paryżu Marcina Bułkę, aktualnie trzeciego bramkarza PSG, dość często słyszeliśmy o obsesji triumfu w Lidze Mistrzów. Sam polski bramkarz odczuł to na własnej skórze, bo w obliczu dużej konkurencji w zespole, nalegał poprzez swojego agenta aby klub puścił go zimą na wypożyczenie, ale szybko dostał odpowiedź odmowną.
– Stanowisko dyrektora sportowego było takie, że gramy na kilku frontach i w razie kontuzji Keylora Navasa, nie mogą zostać tylko z Sergio Rico o odwodzie, bo to zbyt ryzykowne. Niby taki scenariusz wydaje się mało prawdopodobny, ale dwa lata temu w Manchesterze City nagle wypadł Ederson i wskoczył Claudio Bravo, który za chwilę też doznał kontuzji, w związku z czym trzeba było ściągnąć awaryjnie z wypożyczenia w Holandii młodego Arijaneta Muricia. Dlatego w klubie wolą dmuchać na zimne. Ale ja jestem pewien, że w lidze jeszcze w tym sezonie dostanę swoją szansę – opowiadał nam były bramkarz Escoli Varsovia.
Marcin Bułka znalazł się jednak w piłkarskim Disneylandzie. Na co dzień obcuje i trenuje z gwiazdami światowego formatu, których jego rówieśnicy mogą co najwyżej podziwiać na plakatach lub grając nimi w FIFĘ. Słuchając kolejnych opowieści o specyfice szatni paryskiego klubu, człowiek zaczyna też doceniać szalenie trudną robotę Thomasa Tuchela, który musi okiełznać w szatni charaktery kilkunastu dorosłych, choć nie zawsze emocjonalnie dojrzałych milionerów.
– Ostatnio Presnel Kimpembe chciał mi powiedzieć, ile wydał pieniędzy podczas tygodniowych wakacji w Stanach Zjednoczonych. Pokazał mi kwotę na kalkulatorze, bo nie był w stanie wymówić jej po angielsku. Wyszło mu parę milionów złotych. W tydzień! – podkreśla z szerokim uśmiechem Bułka, a na nasze pytanie kim by według niego został Kimpembe, gdyby nie grał w piłkę, odpowiada szyderczo, że prawdopodobnie gangsterem, wnioskując po jego najbliższym otoczeniu, z którym trzyma się na co dzień.
HARLEM GLOBETROTTERS
Ale to nie Presnel Kimpembe w szatni PSG jest najważniejszy, i to nawet pomimo tego, że w czasie nieobecności Thiago Silvy, to on zakłada opaskę kapitana. W Paryżu i tak wszystko kręci się wokół Neymara i Kyliana Mbappę, oczywiście ze wskazaniem na Brazylijczyka, którego świetnie opisuje Emery.
– To jest błogosławieństwo, jeśli masz u siebie takiego piłkarza. Każdy trener będzie skakał ze szczęścia. Ale potem zaczyna się proces, który wymaga czasu, żeby te klocki poukładać […] Wbrew powszechnemu przekonaniu, jest to piłkarz łatwy do trenowania. On kocha piłkę. I ma dobre serce. Po prostu trzeba mu na początku ustawić granicę i powiedzieć „nie”.
Ale Neymar nie zawsze chce słuchać. Kiedy jest sfrustrowany potrafi dać temu upust, wyżywając się choćby na młodszym koledze z zespołu. Podczas jednego z treningów w podparyskim ośrodku, ostrzej zaatakował go jeden z młodszych zawodników PSG w wyniku czego Brazylijczyk stracił piłkę. Reakcja była natychmiastowa. Neymar podbiegł do młodego i z premedytacją wymierzył mu „low kicka”. Młody zawodnik był wściekły, ale w odpowiedzi usłyszał od kierownika zespołu, że zawsze może iść poskarżyć się do dyrektora sportowego, mówiąc: „albo ja, albo Neymar”. Tylko niech wcześniej spakuje swoją torbę.
Zresztą, ego pozostałych zawodników wcale nie jest skromniejsze. Di Maria nie znosi, gdy ktoś zajmie jego ulubione miejsce pod prysznicem lub rowerek, na którym trenuje. Mbappe ostatnio pokazał, że potrafi pokłócić się z Tuchelem przy ławce rezerwowych, będąc niezadowolonym, że trener zdjął go z boiska. O toksycznym charakterze Mauro Icardiego i jego partnerki Wandy Nary powstanie pewnie jeszcze niejedna książka, a o Edinsonie Cavanim opowiadał kiedyś Radosław Matusiak, mówiąc, że w Palermo nie widział większego egoisty na treningach, który w dodatku jeżeli z kimś już rozmawiał w szatni, to tylko z kolegami z Ameryki Południowej.
Thomas Tuchel musi więc zarządzać grupą na poziomie „super hard”. Z tym większym jednak uznaniem należy patrzeć na to co paryżanie pokazują w tym sezonie na boisku. A grają naprawdę kapitalnie. Ich mecze są jak występy Harlem Globetrotters - kupujesz bilet i dostajesz rozrywkę najwyższej jakości, z pięknymi golami i szerokim wachlarzem sztuczek. Prawdopodobnie do żadnej innej drużyny znaczek Jumpana na koszulce nie pasuje tak dobrze, jak do trykotu PSG. Teraz tylko trzeba wyjść poza francuskie podwórko i tę samą jakość pokazać w Europie.
– Tuchel jest w dobrym miejscu. Widać po piłkarzach, że to ich czas. Neymar jest w wysokiej formie. Naprawdę wierzę, że mogą wygrać Ligę Mistrzów w tym sezonie. Powiedziałem to zresztą Nasserowi, bo mam z nim cały czas kontakt. Katarczycy wyłożyli tam mnóstwo pieniędzy. Francja powinna być im za to wdzięczna. Znam ich trochę i wiem, że nie wycofają się, dopóki nie wygrają. Oni ciągle o tym myślą - twierdzi Unai Emery, który podobnie jak my, obejrzy kolejną odsłonę batalii PSG o Ligę Mistrzów z wysokości kanapy. Start 21:00, a przeciwnik szczególny zwłaszcza dla Thomasa Tuchela – Borussia Dortmund.