Paulinho, wersja 2.0. Jak niewypał z Korony Kielce podbija Bundesligę

Zobacz również:CENTROSTRZAŁ #3. Odwaga pionierów. O nieoczywistych kierunkach transferowych
Ekstraklasa
Rafał Rusek/Pressfocus

Był jednym z symboli fatalnej polityki kadrowej klubu, który spadł z Ekstraklasy. Teraz strzela w Niemczech, a jego wartość w dwa lata wzrosła 70-krotnie. Zadziwiająca historia Rodrigo Zalazara.

Numer dziesięć w klubie formatu Schalke 04 może ważyć sporo. Zwłaszcza gdy wspomni się, jak potoczyły się kariery kilku zawodników, którzy go nosili. Julian Draxler czy Olaf Thon tytułują się dziś mistrzami świata. Ivan Rakitić z Barceloną wygrał wszystko, co w piłce klubowej możliwe. Teraz sztafetę graczy z dychą na niebieskiej koszulce kontynuuje młody Urugwajczyk, który w pierwszych występach w Bundeslidze robi furorę. Ale w Polsce Rodrigo Zalazar jest znany jako niewypał z Korony Kielce. Jeden z członków zagranicznego zaciągu, który przyczynił się do spadku tego klubu z Ekstraklasy. Ta historia ma coraz większy potencjał na kolejną z gatunku tej o Paulinho, który nie poradził sobie w Łódzkim KS-ie, a później wylądował w Barcelonie.

Urodzony w Hiszpanii Urugwajczyk, którego ojciec był reprezentantem tego kraju, trafił do Polski w lecie 2019 roku dzięki koneksjom, jakie na niemieckim rynku miał Gino Lettieri, były trener Korony oraz niemieccy właściciele tego klubu. W tamtym momencie był jeszcze w Niemczech kompletnie nieznany i nie miał za sobą nawet debiutu w seniorskim futbolu. Dla Frediego Bobicia, ówczesnego dyrektora sportowego Eintrachtu Frankfurt, jego transfer z rezerw Malagi był tanią szansą. Środkowy pomocnik trafiał do Niemiec jako 19-krotny reprezentant Urugwaju do lat 20, mający na koncie trzecie miejsce w mistrzostwach Ameryki Południowej. Przy niewielkim ryzyku finansowym, transakcja dawała nadzieję na niezły zwrot przy minimalnym ryzyku. Tak się zresztą finalnie okazało. Zalazar nie rozegrał w Eintrachcie ani jednego meczu, a przyniósł klubowi półtora miliona euro. Trzy dni po podpisaniu czteroletniego kontraktu z Frankfurtem, udał się na roczne wypożyczenie do Polski.

Debiut piłkarza w zawodowym futbolu nastąpił w Bełchatowie, w wygranym meczu z Rakowem Częstochowa, gdy Lettieri wpuścił Zalazara na ostatnie dwadzieścia minut. Ale włoski trener nie widział w nim zawodnika będącego realnym wzmocnieniem drużyny. Po ledwie trzech występach, w tym jednym w podstawowym składzie, przestał go wystawiać. A trzy miesiące po transferze, Urugwajczyk przestał się mieścić choćby w kadrze meczowej walczącego o utrzymanie klubu. Zamiast przez Ekstraklasę przygotowywać się do występów w Bundeslidze, grał w III-ligowych rezerwach. W weekendy jeździł do Wólki Pełkińskiej czy do Kraśnika. Podlasiu Biała Podlaska strzelił nawet dwa gole. A z Motorem Lublin wyleciał z boiska. Nie po raz ostatni podczas występów w Polsce.

WYCIĘTY HELIK

Jego sytuację odmieniło dopiero zwolnienie Lettieriego. Ale i to nie od razu. Mirosław Smyła, nowy trener, w pierwszych dziesięciu meczach ani razu nie wpuścił go na boisko. Dał mu szansę dopiero w grudniu, w Gdyni. A Urugwajczyk spodobał mu się na tyle, że przeciwko Cracovii pozwolił mu grać w podstawowym składzie. To z tego meczu Zalazar jest najbardziej pamiętany.

W 38. minucie brutalnie sfaulował na środku boiska Michała Helika. Sędzia Wojciech Myć wyrzucił go z boiska, a Komisja Ligi później zdyskwalifikowała go na cztery mecze, co właściwie zakończyło jego karierę w Polsce. - Gdy stał tak z boku, zawstydzony, że osłabił zespół, kiwnąłem na niego, żeby do mnie podszedł i go pocieszyłem. Miał wtedy łzy w oczach – wspomina tamtą sytuację Smyła.

NIEFORTUNNE ZDJĘCIE

O Urugwajczyku w negatywnym tonie mówiono już wcześniej, bo w sierpniu odwiedził muzeum w Auschwitz, robiąc sobie zdjęcie na torach prowadzących do dawnego obozu zagłady. Z okazji urodzin opublikował fotografię w mediach społecznościowych, opatrując ją kolorowym confetti. Po burzy, jaką wywołał w mediach społecznościowych, usunął post, przepraszając i tłumacząc się niewiedzą. Zdarzenie było na tyle znaczące, że gdy później podpisywał kontrakt z FC St. Pauli, słynącym z dużego zaangażowania politycznego, w komunikacie na oficjalnej stronie klubowej piłkarz musiał wyjaśnić sytuację, by nie ryzykować, że trybuny od razu zwrócą się przeciwko niemu. Po odcierpieniu dyskwalifikacji, która, jako że przypadła na przerwę zimową, oznaczała dla niego niemal trzy miesiące czekania na oficjalny występ, zagrał u Smyły jeszcze tylko dwa razy. Chwilę potem trenera zwolniono, a rozgrywki wstrzymała pandemia.

SKRÓCONE WYPOŻYCZENIE

Zalazar nie wypełnił wypożyczenia. Gdy kluby zawodowe mogły wznowić treningi po przymusowej pauzie, nie stawił się w Polsce. Korona informowała także, że nie zgodził się na obniżkę zarobków i skróciła wypożyczenie z winy zawodnika. Wprawdzie mama piłkarza podkreślała w mediach społecznościowych, że jej syn był gotowy na finansowe ustępstwa, mimo iż nie otrzymywał pieniędzy od lutego i że chciał przyjechać do Polski, ale zawiodły połączenia lotnicze, jednak jego ekstraklasowy etap został zamknięty na ledwie 333 minutach w ośmiu meczach. Kiedy Korona, już bez Zalazara, spadła z ligi, jego nazwisko znajdowało się niemal na każdej liście z “zagranicznym szrotem”, jaki ściągnęli do klubu niemieccy właściciele, doprowadzając klub do klęski.

DOBRY DRYBLER

Mimo to, trenerzy, którzy prowadzili go w Polsce, zachowują o nim dobre wspomnienia. - Początkowo nie kręcił się wokół pierwszego składu, ale potem go do niego wprowadziłem. Miał ogromne umiejętności. Widać było wielką swobodę, dobre uderzenie, dawał fajną jakość. Miał tego pecha, że z Cracovią zrobił paskudny wślizg, choć do tamtego momentu grał bardzo dobrze. Posypała mu się ciągłość gry. Mimo to wprowadziłem go na boisko w swoim ostatnim meczu, bo miałem poczucie, że bardzo chciał dla mnie wygrać. Wiedziałem, że z kogoś z taką swobodą dryblowania, może być dobry piłkarz — twierdzi Smyła, dziś prowadzący I-ligowe Podbeskidzie Bielsko-Biała.

ŻAL BARTOSZKA

Podobnie widział Urugwajczyka Maciej Bartoszek, następca Smyły w Koronie. - Przedstawiał charakterystykę, która mi odpowiadała, dlatego już w pierwszym meczu dałem mu szansę, co było zaskoczeniem dla kieleckiego środowiska — mówi. - Zasługiwał jednak na to, bo to fajny zawodnik, z umiejętnością uzyskania przewagi, ciągiem na bramkę, dobrą techniką. Dostrzegałem w nim wiele pozytywnych cech. Miałem z nim bardzo krótką styczność, ale spośród tych zawodników, którzy po pandemii już do nas nie wrócili, jego najbardziej żałowałem — zaznacza pozostający obecnie bez pracy trener, który ostatnio zajmował się Wisłą Płock. O dużych umiejętnościach Zalazara mówił też w rozmowie z weszlo.com Jakub Żubrowski, który wygrał z nim rywalizację. “Podczas treningów i sparingów wyczyniał cuda, choć czasami głowa nie dojeżdżała” - mówił zawodnik dziś reprezentujący Zagłębie Lubin.

INNA GRUPKA

Podobnie pamięta go także Jacek Kiełb, który przez chwilę zetknął się z nim w kieleckiej szatni. - Tamta Korona była bardzo podzielona na różne grupki, nie byliśmy w tej samej, ale parę słów pewnie zamieniliśmy. Widać było jednak na treningach, że się wyróżniał. Potrafił przymierzyć z wolnego, miał dobre umiejętności techniczne, choć w meczach raczej nie dostawał szans — mówi doświadczony skrzydłowy beniaminka, który twierdzi, że nie jest zaskoczony dalszymi losami dawnego kolegi z zespołu. - Trafił do innego środowiska, poczuł się pewniej, może dostał większy kredyt zaufania i teraz strzela gole w Bundeslidze. Tylko pogratulować i w pozytywnym sensie pozazdrościć. To fajna historia, bo pokazuje innym chłopakom, że mogą mieć słabszy moment, ale droga z Korony do jednej z najlepszych lig w Europie wcale nie jest tak długa, jak może się wydawać — zaznacza.

NORMALNY MŁODY CZŁOWIEK

W mediach pojawiały się opinie, że w kieleckich czasach środkowy pomocnik miał o sobie zbyt wysokie mniemanie i czuł się panem piłkarzem, którym jeszcze wówczas nie był. Trenerzy nie potwierdzają jednak tych opinii. - W tamtej grupie byli inni, z którymi był taki problem — mówi Bartoszek. A Smyła podkreśla wręcz, że Zalazara jeszcze bardziej niż jako piłkarza, zapamiętał jako człowieka. - Był uśmiechnięty, zawsze pozytywny. Normalny, młody człowiek. Teraz mam w drużynie podobnego, nazywa się Emre Celtik. Niby buńczuczny, ale tak naprawdę delikatny. Ma łzy w oczach, gdy coś mu nie wyjdzie. Trzeba spojrzeć na tych ludzi trochę inaczej. Są młodzi, bez doświadczenia życiowego i piłkarskiego, wśród obcych ludzi, w obcym kraju. Nie jest im łatwo — zaznacza.

EKSPLOZJA W ST. PAULI

Urugwajczyk był jednym z aż 23 piłkarzy, którzy po tamtym sezonie pożegnali się z Kielcami. Jednak jego dalsza droga potoczyła się zupełnie inaczej niż większości tamtego zaciągu. Eintracht wysłał go na kolejne wypożyczenie, tym razem do II-ligowego FC St. Pauli, gdzie talent pomocnika eksplodował. Zalazar rozegrał wszystkie 34 mecze w sezonie, uzbierał ponad 2700 minut, strzelił sześć goli i zaliczył sześć asyst, wyrabiając sobie mocne nazwisko na niemieckim rynku. Hamburczyków nie było stać, by go zatrzymać, a poza tym Eintracht chciał dać mu szansę odbycia przygotowań z pierwszym zespołem po zatrudnieniu nowego trenera. Oliver Glasner czy weteran Makoto Hasebe wypowiadali się o nim pozytywnie, ale nie dał rady wywalczyć sobie miejsca choćby w szerokiej kadrze przyszłego triumfatora Ligi Europy. Gdy więc już w sierpniu, po tym, jak długotrwałej kontuzji doznał Danny Latza, który miał być liderem środka pola, zgłosiło się po niego Schalke, nie wahał się ponownie zejść do 2. Bundesligi, co okazało się strzałem w dziesiątkę.

BOHATER AWANSU

Urugwajczyk od razu wywalczył sobie miejsce w podstawowym składzie dźwigającego się giganta i nie oddał go aż do końca sezonu. Choć dobrze prezentował się przez całe rozgrywki, pełnię możliwości pokazał wiosną tego roku, po zmianie trenera na Mike’a Bueskensa, gdy stał się jednym z kluczowych czynników dla udanej pogoni za czołówką. Z ostatnich dziewięciu meczów, Schalke wygrało osiem, przesuwając się na miejsce premiowane bezpośrednim awansem, a Zalazar przyczynił się do tego, strzelając cztery gole i dorzucając trzy asysty. Łącznie w całym sezonie uzbierał sześć trafień i siedem asyst, więc jeszcze minimalnie przebił liczby z czasów St. Pauli. W przedostatniej kolejce strzelił przeciwko tej drużynie gola, który przypieczętował powrót Schalke do Bundesligi. W następnej kolejce dał zespołowi zwycięstwo na tym szczeblu rozgrywek strzałem z 59 metrów przeciwko Norymberdze. Skopiował tym samym wyczyn swojego ojca sprzed niemal trzech dekad.

“Kicker” wybrał go najlepszym ofensywnym pomocnikiem 2. Bundesligi, a Schalke już w marcu zdecydowało się wykupić go z Frankfurtu, dając mu kontrakt do 2026 roku. Zalazar w ciągu roku stał się ulubieńcem publiczności, jednym z symboli młodej, uzdolnionej i emocjonalnie związanej z Gelsenkirchen drużyny, a także podstawowym dowodem na wprawne oko dyrektora sportowego Rouvena Schroedera. Co najważniejsze, po awansie Zalazar udowadnia, że czołowa liga świata wcale nie musi być powyżej jego poziomu. W ostatnim meczu z Borussią Moenchengladbach strzelił debiutanckiego gola na tym poziomie. Mógł się z niego cieszyć już tydzień wcześniej w starciu z Kolonią, ale wówczas bramka po jego cudownym strzale pod poprzeczkę nie została uznana z powodu bardzo kontrowersyjnego spalonego zawodnika, który miał zasłaniać bramkarzowi pole widzenia. W obu spotkaniach Zalazar należał do najlepszych piłkarzy swojej drużyny. Podobnie zresztą jak w pucharowym starciu z Bremer SV, w którym także strzelił gola. Nowy trener Frank Kramer na razie wykorzystuje jego uniwersalność. W pierwszej kolejce Zalazar był jedną z dwóch dziesiątek za plecami jedynego napastnika, w drugiej grał jako schodzący do środka prawy pomocnik w systemie 4-4-2. W każdym systemie technika, drybling i ciąg Urugwajczyka na bramkę są dla drużyny wartością dodaną. Jak dotąd w tym sezonie należy do najczęściej strzelających na bramkę zawodników w lidze.

ZASKAKUJĄCE TEMPO ROZWOJU

Przy wszystkich pozytywnych sygnałach, jakie wysyłał na treningach w Polsce, trudno nie być zaskoczonym tempem jego rozwoju. Wszak w ciągu dwóch lat przeszedł drogę od rezerwowego w spadkowiczu z polskiej Ekstraklasy do czołowej postaci klubu Bundesligi. - Nikt nie mógł przypuszczać, że w tak krótkim czasie znajdzie się aż tak wysoko. Widać, że nastąpił prawidłowy rozwój. Widocznie pasował profilem trenerowi i jego kariera ruszyła. Dostrzegałem w nim wiele pozytywnych cech, ale to, jak wysoko dziś gra, to dla mnie pozytywne zaskoczenie — podkreśla Bartoszek. Wartość rynkowa Urugwajczyka, gdy trafiał do Korony Kielce, wynosiła według transfermarkt.de 50 tysięcy euro. Dziś jest już wyceniany na 3,5 miliona, co oznacza, że w trzy lata zaliczył siedemdziesięciokrotny skok. To jeszcze nie jest poziom abstrakcji jak z niewypałem z ŁKS-u kupowanym za 40 milionów przez Barcelonę, ale Zalazar ma dopiero 23 lata. Sprawa jest rozwojowa.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.
Komentarze 0