Jaki słaby punkt zauważyli Węgrzy w reprezentacji Polski? Na kogo najmocniej uczulali w analizach? Który piłkarz zrobił na nich największe wrażenie? Rozmawiamy z Giovannim Costantino, do niedawna asystentem kadry Marco Rossiego. 36-latek właśnie kończy kurs UEFA Pro w Coverciano. Będzie najmłodszym trenerem we Włoszech z tą licencją. Gadamy też o Dominiku Szoboszlaiu oraz reprezentacjach Węgier i Włoch na Euro 2020.
PAWEŁ GRABOWSKI: Włosi pompują balonik?
GIOVANNI COSTANTINO: Czuć wielkie oczekiwania. Przestaliśmy powoli pamiętać, jak smakuje porażka. Mancini przyniósł organizację, dał tej drużynie jakość i styl. Czekaliśmy na to pięć lat.
Co się przez ten czas zmieniło w waszej piłce?
Włoska szkoła trenerów w ostatnich latach wykonała świetną pracę. Widzimy, jak gra nasza kadra, to wpływa na mentalność nowej fali szkoleniowców. Nikt już nie chce słyszeć o łatkach w stylu „catenaccio”. Dzisiaj w Serie A masz dużo zespołów, które grają otwartą, ciekawą piłkę. Spójrz na Crotone. Są w dole tabeli, ale nie powiesz o nich, że grają defensywnie. Nasi trenerzy jeżdżą po Europie, rozmawiają z Portugalczykami, Hiszpanami i Niemcami. Są otwarci.
Dalej na kurs w Coverciano można dostać się tylko wtedy, gdy było się byłym piłkarzem? Ponad połowa mistrzów świata z 2006 poszła w trenerkę.
Niedługo dostanę licencję UEFA Pro, a nigdy nie byłem profesjonalnym piłkarzem. Będę najmłodszym trenerem we Włoszech z tym dokumentem. Już sam ten fakt pokazuje naszą zmianę. Zaczęto dostrzegać ludzi spoza kręgu. Jeśli ciężko pracujesz, masz pasję do piłki, chcesz przebijać się przez szczeble, to nikt ci nie zamknie drzwi. Oczywiście, ciągle nie mamy w tym takiej tradycji jak to się dzieje w Portugalii albo w Niemczech, ale kolejne lata mogą w tym aspekcie dużo zmienić. Nasi wielcy piłkarze wcale nie okazywali się świetnymi trenerami, nie ma na to reguły. Śmieję się czasem, że może mój przykład jest znakiem, że nadchodzi nowa era, nowe otwarcie dla włoskich trenerów. Wcześniej jako młody chłopak musiałem wyjechać do Finlandii, żeby mieć jakiś start w zawodzie.
Masz w grupie na kursie jakichś byłych piłkarzy? Słyszałem o Alberto Gilardino.
Mogę wymieniać długo. Massimo Donati, były piłkarz Milanu i Celtiku. Di Michele, Gamberini, Zanchetta, jest też Alessio Dionisi, nowy trener Sassuolo. UEFA Pro zdaje też teraz Manuel Julio Cordeiro Da Silva, asystent Paulo Sousy. Jesteśmy dobrymi znajomymi, świetny człowiek.
Za chwilę spytam cię o Paulo Sousę i Polskę, ale najpierw powiedz: jak w ogóle trafiłeś na Węgry? To nie jest typowa ścieżka włoskiego trenera.
Byłem w Finlandii, pracowałem z młodzieżą. Napisałem kiedyś do Marco Rossiego, czy mógłbym zobaczyć kilka jego treningów. Poleciałem do Węgier, pokazałem mu moje analizy. Spodobało mu się to i po jakimś czasie wziął mnie do sztabu. To wszystko wydarzyło się bardzo naturalnie.
Widzisz ogromną zmianę w węgierskiej piłce przez ostatnie cztery lata?
To długi projekt federacji i całego kraju. Inwestycje w stadiony. Inwestycje w ligę. Kluby mają więcej pieniędzy. Chcą szkolić młodzież. Dzisiaj zespół jest na Euro, ale głównym celem jest awans na mistrzostwa świata. Węgry w ostatnich latach zrobiły duży skok w rankingu FIFA, a teraz chcą ustabilizować się w tym groniu drużyn depczących po piętach największym nacjom. Nie chcą być kadrą, która zagra na wielkiej imprezie, a potem zniknie.
Zimą przygotowywaliście się na kadrę Jerzego Brzęczka, a nagle zobaczyliście Paulo Sousę. Dezorientacja?
Trochę szok, tak. Nie znaliśmy relacji poprzedniego trenera z federacją. Nie zakładaliśmy takich ruchów. Potem spojrzeliśmy na Sousę i pomyśleliśmy: no, nie jest źle, ładnie się tam bawicie. Wzięliście uznanego trenera, który pracował w Szwajcarii, na Węgrzech, w Izraelu, Włoszech, i Francji. Nie ukrywam, że trochę wywróciło to nam przygotowania. Nie wiedzieliśmy, czy zagracie trójką z tyłu, czy czwórką. Skupiliśmy się na indywidualnych profilach graczy. Kilka rzeczy się potwierdziło. Pokazywaliśmy na analizie, że gracie wysoko obroną i że jeśli z przodu zabraknie szybkiego doskoku, to możecie dostać mocną, prostopadłą piłkę za obrońcę. Tak się przecież stało. Attila Fiola uruchomił Rolanda Sallaia i ten już dalej zrobił swoje. Wasi obrońcy byli na połowie. Macie z tym problem. Nie byliście wtedy zorganizowani.
Co się stało z wami w drugiej połowie? Straciliście dwa gole w 54 sekundy. To był brak koncentracji?
To psychika. W piłce masz takie momenty. Strzelasz gola i nagle dostajesz 200 procent energii, napędzasz się, żeby strzelić kolejnego. Faktycznie to trwało minutę. Trafiliście na 1:2 i poszliście za ciosem. A my z kolei straciliśmy pewność. Trochę nas uśpiło to 2:0. Gol Piątka to był sygnał, że mecz zmienia kierunek. Z perspektywy czasu szkoda tego meczu. No, ale to wy macie Lewandowskiego. I to się w końcówce sprawdziło.
Kogo poza Lewandowskim najdłużej analizowaliście?
Zielińskiego.
Szykowaliście na niego coś specjalnego?
Na każdego gracza mamy coś specjalnego, każdego rozpatrujemy indywidualnie. Problem z Zielińskim jest taki, że nigdy nie wiesz, w jakiej strefie się pojawi. Doskonale czuje boisko. Raz jest w środku, raz na boku, cały czas szuka wolnych stref, a gdy już się w niej znajdzie, to jednym podaniem może ci sprawić kłopot. Uczulaliśmy na to piłkarzy, żeby cały czas mieli w głowie Zielińskiego. „Sprawdzajcie Zielińskiego”. To kluczowy gracz. W trakcie meczu nie możesz o tym zapominać.
Mieliście zlokalizowany jakiś słaby punkt naszej kadry?
Widziałem dużo waszych meczów i w obronie byliście pewni. Ale gubicie się czasem, w fazach przejścia widać dziury. To nie jest słaby punkt, to samo można powiedzieć o wielu zespołach. Chodzi po prostu o komunikację. Dobry zespół szybko to wykorzysta, wystarczy jedna szybka piłka jak u nas przy pierwszym golu.
Z perspektywy czasu myślisz, że kadra Brzęczka byłaby dla was trudniejsza?
Wiedzieliśmy o was wszystko. Długo czekaliśmy na ten mecz. Nie da się rozstrzygnąć, który scenariusz byłby dla nas lepszy. Sousa był inny niż Brzęczek. Był dla nas nieobliczalny. To też jest jego znak rozpoznawczy. On się nie boi eksperymentów. Gdy przegrywał, od razu rzucił do gry kolejnego napastnika. Nie kalkulował, że straci w zespole balans. Mógł przegrać 0:3, a nagle zrobiło się 2:2. Ja taką postawę szanuję. Z czasem zaczęliśmy szanować ten remis. Znamy siłę Polski. Dla nas to był zespół z topu. Zagraliście z nami Lewandowskim, Piątkiem i Milikiem. To jest topowa trójka napastników na świecie. Nie w Europie. Na świecie!
Paulo Sousa wygrał na razie tylko z Andorą. Kilka dni przed Euro polski kibic jest zdezorientowany. Myślisz, że z tym potencjałem ludzkim powinniśmy wyciskać więcej?
Graliście z Węgrami i Anglią. Było 3:3, a w drugim meczu długo 1:1. Dopiero w końcówce przegraliście. Jak na trenera, który dopiero zaczyna budować i musi mieszać, żeby poznawać zespół, to wcale nie są złe wyniki. My zaczynaliśmy od porażki z Finlandią. Powinniście oceniać Sousę po Euro. To jest dla niego test. Sparingi to eksperyment. Domyślam się, że chcielibyście wyników, bo macie zawodników z topowych lig, ale reprezentacja to specyficzna działka. U nas zajęło to trzy lata. Trzy lata, żeby ktoś powiedział, że ten zespół ma sznyt Marco Rossiego. A wy chcielibyście to po pięciu meczach. Oceniajcie po Euro.
Jest jakiś piłkarz w reprezentacji Polski, na którego zwracasz szczególną uwagę?
Byłem zachwycony Jóźwiakiem. Kiedy ma jeszcze na swojej stronie Bereszyńskiego, to dostaje dodatkowej energii. Jest szybki. Dobrze się trzyma na nogach. To skarb mieć takiego zawodnika. Podoba mi się też rozwój Modera. Przypomnisz mi z kim wy gracie w grupie?
Słowacja, Hiszpania, Szwecja. Jak to widzisz?
Analizowałem każdy z tych zespołów. Graliśmy np. ze Słowacją dwa razy. Lubomir Satka jest moim dobrym kolegą. Widać, że chcą w tej reprezentacji robić zmianę pokoleniową, ale jeśli spojrzysz na siłę nazwisk, to jest duża różnicą między Polską. Jak dla mnie powinniście ich ograć. Szwecję też. Hiszpania będzie problemem, ale to normalne. Wydaje mi się, że Polska jest dziś w specyficznym miejscu. Silna na średnie kadry, zawsze będziecie z nimi faworytem. I pewnie za słaba na Portugalię albo Niemcy, gdybyście mieli się z nimi mierzyć. Ale Euro to jest specyficzna impreza. Jeśli przejdziesz grupę, to potem wydarzyć może się wszystko. Jak wykorzystacie potencjał, to widzę was w ćwierćfinale.
Czego spodziewasz się na Euro po Węgrach? Dlaczego w ogóle rozstałeś z kadrą tuż przed turniejem?
Mam, co robić. Kończę licencję UEFA Pro. Zacząłem też pracę w MTK Budapeszt. Oczywiście to nie jest tak, że nagle zrezygnowałem z turnieju. MTK Budapeszt to świetne wyzwanie, ale skoro razem z drużyną wywalczyłem awans, to chciałem też w niej być. Sprawa wygląda tak, że dogadaliśmy się, iż jestem na mistrzostwach, a potem biorę klub. Taka była umowa. Nagle to się zmieniło. We wtorek wszystko było okej, a w środę już nie. Ktoś stwierdził, że nie mogę być z drużyną. Tyle. Nie chcę się nad tym rozwodzić.

Węgrzy nie mogli wylosować gorzej. Widzisz tam jakąś nadzieję na choćby punkt?
Mecz z Polską w marcu był dla nas informacją, w którym miejscu jesteśmy. Wiedzieliśmy, że idziemy w dobrym kierunku, ale gdybyśmy przegrali, zaczęłaby się wątpliwość. Euro to kolejna poprzeczka. Nie zrobisz postępu, jeśli nie mierzysz się z lepszymi od siebie. Dlatego widzę w tym szansę. Nawet jeśli Węgry nie wyda z grupy, to zbiorą lekcje. Będą lepszym zespołem w eliminacjach do mundialu w Katarze. To może być kolejny etap tej dobrej drogi, która zaczęła się w 2018 roku.
Jak dużo procent Węgry tracą na kontuzji Szoboszlaia?
Dominik jest ważny, ale już w przeszłości graliśmy bez niego i osiągaliśmy dobre wyniki. To samo mogę powiedzieć o braku Kalmara. To otwierało nowe drogi. Testowaliśmy nowych graczy, szukaliśmy innego stylu.
Szoboszlai jest łatwy do prowadzenia? Słyszałem, że lubi nosić głowę wysoko i że w przeszłości miał różne sceny z trenerami.
Widzę w nim ogromną zmianę. Kiedy pierwszy raz przyszedł do kadry, był niedojrzały. Dzisiaj to pewny siebie facet. Kontuzja nie zniszczy jego pewności siebie. Nabrał dużej mentalnej siły. No i zapieprza. Ktoś powie, że on bazuje na talencie, a to nieprawda. On strasznie dużo pracuje. Podoba mi się to, że cały czas myśli do przodu. W październiku graliśmy ważny mecz eliminacji z Bułgarią. Nie było go w kadrze, ale napisał mi wtedy wiadomość: „Spokojnie, będzie dobrze. Za miesiąc świętujemy awans na Euro”. Potem, gdy awansowaliśmy, przypomniał mi o tej wiadomości. To było miłe. Ale to typowy Dominik. On nie zakłada złych scenariuszy.
Gol z Islandią dający awans już zawsze będzie jego. Jak wspominasz tamten mecz?
Byłem pewny, że wygramy. Trudno to wytłumaczyć, ale nawet, kiedy przegrywaliśmy, widziałem spokój w drużynie. Oni mają zaufanie do swoich umiejętności i tego, co nakreślił trener. Reszta jest już historią.
To najlepsza generacja Węgrów w XXI wieku?
Tak, to fajna mieszanka ludzi. Masz Adama Szalaia, który jest naturalnym liderem. Ale obok jest też ten cichy przywódca, czyli Willy Obran. Peter Gulasci w bramce daje spokój. Atilla Szalai zrobił też duży postęp.
W Fenerbahce stał się gwiazdą.
Atilla to jest w ogóle ciekawa historia. Byłem u niego rok temu w Limassolu, grał wtedy na Cyprze. Powiedziałem wprost: „Jak się spotkamy za rok, to będziesz jednym z najważniejszych piłkarzy tej reprezentacji”. Był wtedy w Apollonie. Raz grał, raz nie grał. Nagle jest kluczowy dla Fenerbahce. Fajne jest to, że węgierscy piłkarze coraz mocniej przebijają się do dużych klubów. To daje siłę kadrze. Zawodnicy z Bundesligi mają fajne spojrzenie na taktykę, często rzucają swoje pomysły, spojrzenie. I to też pcha nas do przodu.
Co na dziś jest najmocniejszą siłą Węgrów?
Stałe fragmenty gry. Byliśmy jednym z najlepszych drużyn w Europie pod tym względem. Pokazywały to liczby. Mnóstwo czasu nad tym spędzałem. Teraz nie wiem, jak to wygląda i czy na Euro będzie to powtarzane, ale wcześniej to działało. Na pewno plusem jest to, że gramy na Puskas Arena. Zawodnicy czekają na to, żeby zagrać przy kibicach. To może dać im drugie serce. Pisali do mnie ultrasi, żebym wpadł do Budapesztu.
