Gdyby nie istniał, musielibyśmy go jak najszybciej wymyślić, bo świat bez Pedra Pascala wydaje się nieznośny. I brzydki.
Dlaczego małpa spadła z drzewa? – Pedro Pascal opowiada dowcip Belli Ramsay, z którymi gra w serialu The Last Of Us. Bo nie żyła. Zgadzam się, to najlepszy dowcip, jaki w życiu słyszałaś/słyszałeś. Ty i pół internetu, które dzieli się nim na Instagramie, TikToku, przerzuca się tym i innymi nagraniami z Pascalem w prywatnych wiadomościach. Trudno dziś znaleźć osobę, która opiera się wdziękom Pedra Pascala, nieczułą na jego poczucie humoru albo głuchą na absolutnie ujmujące opowieści o nieżyjącej matce. Amatorskie, fanowskie montaże zdjęć i fragmentów rozmów z aktorem są odtwarzane na YouTube po kilkaset tysięcy razy. Dziennikarze, którzy robili z nim wywiad, licytują się na anegdoty o tym, jaki jest niespotykanie miły. Charyzmatyczny, pewny siebie, ale nigdy arogancki.
Pedro Pascal, najgorętsze w tym momencie nazwisko telewizji premium, przeczy stereotypom o zepsuciu gwiazd czy nepotycznym Hollywood, bo na swój sukces harował latami. Grał ogony, a pierwszą dużą rolę dostał, gdy był bliski czterdziestki. Publiczność kupuje go w całości. Gdy przyznaje, że wchodzi na fanowskie profile na IG, żeby poprawić sobie samopoczucie, zbiera punkty za rozbrajającą, uroczą szczerość. Gdy idzie do telewizji w różowym garniturze, prowadzi Saturday Night Live w zwiewnej fioletowej bluzce od Valentino albo pojawia się na czerwonym dywanie w kanarkowej koszuli Gucci, jest ideałem nowej męskości. Wielbimy (ja też) go bezwarunkowo. Nie tylko za role (głównie telewizyjne) i rolki (te na insta), ale też za to, co opowiada w wywiadach. Za to, że wspierał swoją młodszą siostrę Lux Pascal w tranzycji i jest sojusznikiem osób LGBT+. Za to, że nie sprawia mu problemu zwracanie się do niebinarnej Belli Ramsay właściwymi zaimkami. Moje serce jest zawsze po stronie słabszych – mówił w rozmowie z Wired. To nie jest kwestia wyboru. Jak w ogóle ktokolwiek śmie nie wspierać osób, które zasługują na wsparcie i ochronę oraz potrzebują ich bardziej niż ty. Czy popularność Pedra Pascala wynika w takim samym stopniu z tego, że jest dobrym aktorem, jak i z tego, że jest dobrym człowiekiem?
Indiana Jones w Chile
Wolimy, gdy dobro wygrywa, a kariera Pascala jest przykładem triumfu wytrwałości, determinacji i głęboko idealistycznej wiary, że wierność marzeniu z dzieciństwa ma sens. To się przecież musi w końcu oddać. Nawet jeśli nie wychodzi przez kolejnych 20 lat. Pedro Pascal nie jest cudownym dzieckiem, nie dorastał na planach filmowych, nikt go nie odkrył, gdy po studiach w prestiżowej, nowojorskiej Tisch School Of Arts parzył kawę, żeby zarobić na czynsz, bo z epizodów, które sporadycznie grywał, nie starczało. Pierwszy raz powiedział, że chce grać w filmach, gdy miał siedem lat. Rodzice uznali, że to urocze – opowiadał w podcaście Sama Fragoso Talk Easy. Matka aktora była psycholożką dziecięcą, ojciec jest lekarzem. Oboje działali w ruchu oporu w czasach dyktatury Pinocheta i gdy Pedro miał niespełna rok, zostali zmuszeni do ucieczki z rodzinnego Chile – najpierw na chwilę do Danii, aż wreszcie osiedli w Stanach Zjednoczonych.
Trudno to dziś poskładać w całość, ale pamiętam, że wyjeżdżałem do Chile z moją siostrą. Bez rodziców, bo oni nie mogli wtedy wjechać do kraju. Odwiedzaliśmy rodzinę, gigantyczną po obu stronach – wspominał w Talk Easy. Coraz bardziej rósł we mnie lęk przed wojskowymi z karabinami, z którzy z ukrycia monitorowali życie w mieście. Obraz, że gdyby rodzice byli z nami, żołnierze pojmaliby ich i być może zabili, na dobre zagnieździł się w mojej wyobraźni. I połączył się z filmami, których oglądaliśmy całe mnóstwo. Patrzyłem na Indianę Jonesa biegnącego przez pole z Karen Allen w białej sukience, a że moja mama była bardzo podobna do Allen, wyobrażałem sobie, że to moi rodzice tak biegną, trzymając się za ręce, a żołnierze do nich strzelają... Rodzice Pascala po odsunięciu junty wojskowej od władzy mogli bezpiecznie wrócić do Chile i tak zrobili, a ten został na studiach w Nowym Jorku. Niedługo później, gdy miał 24 lata, matka aktora popełniła samobójstwo. Była miłością mojego życia. Gdy umarła, nie mogłem uwierzyć, że świat się nie skończył. Że jej nie ma, a słońce dalej świeci – mówi Samowi Fargoso.
Radość nerda, ekscytacja debiutanta
W wywiadach regularnie powtarza, że nigdy nie był szczególnie religijny. Nie chodził do kościoła, drogowskazów szukał w zupełnie innych miejscach, a wychowali go Spielberg, Prince i HBO. Rodzice radzili sobie finansowo, starczało na kino i koncerty, w domu była kablówka, sami zresztą lubili filmy i muzykę, więc zabierali ze sobą dzieciaki. Pedro miał pięć lat, gdy zobaczył na scenie The Police i Iggy’ego Popa. Oglądał nałogowo wszystko, co się nawinęło: tanie horrory, filmy Coppoli, młodzieżowe klasyki Johna Hughesa, wczesne produkcje Nicolasa Cage’a. Był kompletnym nerdem. Miał w pokoju plakat z Imperium słońca i fantazjował, że ten młody chłopak, który zagrał w filmie główną rolę, to nie Christian Bale, a on.
Łatwo kibicować Pascalowi, gdy opowiada o kinie z radością i entuzjazmem. Słychać, że szczerze kocha filmy i cieszy się jak dziecko z każdej roli, którą uda mu się zagrać. Naiwność i ekscytacja debiutanta – czyste, nieudawane – u dorosłego, prawie 50-letniego gościa wydają się być czymś niezwykłym. W stawiającej na młodość, walczącej o zasięgi mocnymi nazwiskami, za którymi stoją lata sukcesów branży, rzadko obserwujemy kariery, które rozpoczęły się albo nabrały tempa relatywnie późno. Pedro Pascal grał sporo, ale albo małe role, albo w produkcjach niewielkiego kalibru. Gdy w liceum zobaczył spektakl Anioły w Ameryce, pokochał teatr i w właśnie w nim znalazł sobie bezpieczną przystań już jako zawodowy aktor. Spędził całe lata, jeżdżąc po Stanach za posadami w regionalnych teatrach. Dorabiał epizodami w serialach telewizyjnych, takich jak The Good Wife czy Prawo i porządek. Gdy dostajesz epizod w serialu, pracujesz od trzech do ośmiu dni i w tym czasie zarabiasz więcej niż przez cały sezon w teatrze. To wciąż nie są duże pieniądze, ale i tak pragniesz nad życie roli w Law & Order – opowiadał w wywiadzie dla GQ. W tej samej rozmowie podkreślał, że nawet najmniejsze oferty pracy trzymały go przy życiu i sprawiały, że nie rezygnował z aktorstwa. Nie bał się żadnej roli, żadną nie pogardził, nie mógł sobie pozwolić na odrzucanie propozycji, które przychodziły rzadko. Postanowiłem walczyć, dopóki będę się trzymał na nogach.
Mando pokazuje twarz
Miesiąc temu Pedro Pascal był gospodarzem Saturday Night Live. Ostatnio zaczepił mnie gość na ulicy i mówi, że jego syn jest wielkim fanem Mandaloriana. Zanim się zorientowałem, rozmawiałem na FaceTimie z sześciolatkiem, który nie ma zielonego pojęcia, kim jestem, bo moja postać jest zamaskowana przez cały serial... – opowiadał w swoim otwierającym monologu. Disney faktycznie długo zwlekał z ujawnianiem w serialu twarzy Mando, ale galaktyczny łowca nagród wreszcie zdejmuje hełm i niewykluczone, że będzie to robił coraz częściej (z początkiem marca wystartował trzeci sezon serialu), bo za zdemaskowaniem bohatera przemawia rosnąca popularność Pascala – tylko że ja widzę w tym nie tylko wyrachowaną próbę monetyzacji zainteresowania Pascalem, ale też gest w kierunku publiczności i ukłon przed samym aktorem, dzięki któremu produkcja przyciąga dziś nie tylko fanów Gwiezdnych Wojen.
W Mandalorianie Pascal gra od 2019 r., ale gdy zaczynał, już nie był człowiekiem znikąd. W 2014 r. dołączył do obsady Gry o tron, jego Obertyn Martell był kluczową postacią w czwartym sezonie i szybko stał się ulubieńcem widzek i widzów. Zginął brutalnie. Z gałkami ocznymi wciśniętymi w czaszkę i zmiażdżoną głową. Chwilę później można było go oglądać w Narcos, gdzie zagrała Javiera Penę, agenta federalnego, który prowadzi śledztwo wycelowane w kartel narkotykowy Pabla Escobara. W 2022 r. z kolei wystąpił w jednocześnie karkołomnym i wybitnym przedsięwzięciu, czyli filmie Nieznośny ciężar wielkiego talentu z Nicolasem Cage’em w roli Nicolasa Cage’a. Pascal gra tu wielkiego fana aktora, który oferuje swojemu idolowi milion dolarów za to, że pojawi się na jego 40. urodzinach. Żadna z tych ról, choć świetne, nie przyniosła mu tego, co postać Joela Millera w wybitnej ekranizacji gry wideo The Last Of Us.
Nie nazywajcie go sexy tatuśkiem
Niektórzy żartują, że to w ogóle nie jest serial o zombie apokalipsie, a o wyzwaniach samodzielnego rodzicielstwa i jest w tych żartach sporo prawdy. Wirus zamienia ludzi w krwiożercze, zmutowane grzyby, ale wcale nie trzeba być zainfekowanym, by chorować na przykład na władzę. W walce o przetrwanie nie chodzi więc po prostu o to, by przeżyć, a o to, by ocalić resztki humanizmu, który manifestuje się chociażby w bliskości i bezinteresownym przywiązaniu. Joel Miller jest brutalny, bezwzględny. Zabija bez mrugnięcia okiem. Jest wycofany emocjonalnie, bo złamała go śmierć córki, ale stopniowo otwiera się w relacji z nastoletnią Ellie. Najpierw śmieje się z jej żartów, wreszcie jest w stanie za nią zginąć. Ponownie staje się ojcem. I to najbardziej działa na wyobraźnię fanek i fanów Pascala, którzy tytułują go seksownym tatuśkiem i w niewybrednych tweetach informują o swoich fantazjach erotycznych z aktorem w roli głównej.
To nie pierwszy raz, gdy świat poleciał na ojca. Wystarczy przypomnieć niedawną obsesję na punkcie Davida Harboura, czyli Hoppera z serialu Stranger Things. Sporo zresztą łączy tych bohaterów. Hopper jest gburowatym ogrem, który zyskuje przy bliższym poznaniu. Też stracił córkę. Też staje się ojcem dla nastoletniej dziewczyny. Dlaczego ten scenariusz tak świetnie działa? Bo wszyscy mamy daddy issues i oglądając takich ojców jak Joel z The Last Of Us czy Hopper ze Stranger Things doświadczamy kolektywnego uzdrowienia ran zadanych w dzieciństwie? Nie wiem, może. Te scenariusze są przede wszystkim potrzebne. Nie ze względu na ich domniemamy terapeutyczny potencjał, a dlatego że zmieniają kulturę. Przedstawienia heteroseksualnych mężczyzn spełniających się w rolach troskliwych opiekunów to kolejny krok w kierunku nowej męskości, oddalający nas od patriarchalnej konserwy.
A propos patriarchalnej konserwy. Pedro Pascal na początku jeszcze reagował przyjaźnie na tytuł sexy tatuśka. Posłusznie grał w tę grę. Aż usłyszał prośbę, by na premierze Mandaloriana, produkcji adresowanej przecież również do młodej widowni, przeczytać do kamery kilka sprośnych wyznań o tym, co ludzie z Twittera chcieliby, żeby im zrobił. Odmówił, a internet ekspresowo wziął go w obronę, punktując, że sytuacja dawno wymknęła się spod kontroli, aktor regularnie pada ofiarą dehumanizującej seksualizacji, a co drugi wywiad z nim nosi znamiona molestowania, bo albo nagabują go, by czytał sprośne tweety, albo namawiają, by przyznał, najlepiej z zadziornym uśmiechem, że jest puszczalskim ojczulkiem. To przechodziło niezauważone tak długo najpewniej dlatego, że Pascal jest 47-letnim mężczyzną, a nie jesteśmy jeszcze tak biegłe i biegli w namierzaniu seksualizacji dorosłych facetów – wychodzi nam to zdecydowanie sprawniej, gdy po drugiej stronie jest młoda kobieta, co zrozumiałe, bo jednak mężczyzn seksualizuje się w napastliwy sposób statystycznie rzadziej.
Jest sporo powodów, by uwielbiać Pedra Pascala. Role, żarty, stylówki. Jednym z nich może być też lekcja, że sprowadzanie kogoś wyłącznie do roli obiektu seksualnego jest zawsze nie w porządku, niezależnie od płci czy wieku tej osoby. Właśnie ją odbieramy, dzięki Pascalowi.
Komentarze 0