Pierwsza połowa szlagieru na Stamford Bridge to najlepsza reklama jaką piłkarze Chelsea i Liverpoolu mogli zrobić Premier League. Ale do tabunu rozemocjonowanych fanów wielkiej piłki nie dołączą z pewnością Juergen Klopp i Thomas Tuchel. Remis ich drużyn w Londynie otwiera bowiem Manchesterowi City autostradę do mistrzostwa Anglii. Obrońcy tytułu w dramatycznych okolicznościach pokonali Arsenal i są na dobrej drodze, by w maju ponownie świętować.
To już dziesięć punktów przewagi City nad drugą w tabeli Chelsea, jedenaście nad Liverpoolem i nawet biorąc pod uwagę fakt, że The Reds mają o jedno spotkanie rozgrane mniej, misja wydaje się bardzo trudna do wykonania. Szczególnie przy takiej formie zespołu Guardioli. Sytuacja w pierwszej trójce dynamicznie się zmieniła. Jeszcze w końcówce listopada prowadziła Chelsea, mając trzy punkty przewagi nad Liverpoolem i cztery nad City. Atak przypuszczony przez zawodników z Etihad Stadium przyniósł jednak pożądane efekty. Dziś to oni prują przed siebie, coraz rzadziej oglądając się za plecy. Guardiola może powoli odkurzyć playlistę z kawałkami Oasis i przycinać cygaro, by znów móc pośpiewać i puścić dymka na mistrzowskiej fecie.
PRZEBUDZENIE MANE
W niedzielnym hicie z bardzo dobrej strony pokazali się gracze z Afryki, a więc ci, których za moment czekają zmagania o prymat na tym kontynencie. Mohamed Salah strzelił pięknego gola, a Sadio Mane pokonał swojego rodaka, stojącego w bramce Chelsea Edouarda Mendy’ego, ale po zmianie stron to ten drugi był górą.
Kibice Liverpoolu mogli być szczęśliwi, wszak Mane po serii dziewięciu spotkań bez trafienia wreszcie się przebudził, a Salah udowodnił, że nie traci instynktu łowcy, co jednak z tego, skoro zespół nie wygrał, a oni skupią się teraz na występach w kadrze.
Salah kocha grać w stolicy Anglii – jego ostatnich czternaście wizyt w tym mieście to 9 bramek i 5 asyst. Były zawodnik The Blues, który w imperium Romana Abramowicza nie zrobił furory, mógł wreszcie cieszyć się z gola w barwach Liverpoolu przeciwko byłem u pracodawcy na jego terytorium, bo poprzednie próby spełzały na niczym. Egipcjanin potrafił zdobyć bramkę na Stamford Bridge, ale jeszcze jako gracz Basel, skąd osiem lat temu ściągał go Jose Mourinho.
29-latek zagrał w tym sezonie dwudziesty mecz w wyjściowym składzie, jako jedyny zawodnik Kloppa. Teraz jednak ciężar za zdobywanie bramek spocznie na innych zawodnikach, pod nieobecność Mane to Diogo Jota staje się kluczowym piłkarzem ofensywnym.
Salaha wzywa ojczyzna, co przerywa świetny sezon Egipcjanina w Premier League. 16 bramek, 9 asyst, 80 strzałów na bramki rywali i ponad 200 kontaktów z piłką w szesnastkach rywali. Drybling w akcji bramkowej na Stamford Bridge, zakończony golem, był kolejnym dowodem jego maestrii.
ZADYMA Z LUKAKU
Problemy ma Klopp, który ze względu na Covid-19 nie mógł poprowadzić zespołu w Londynie, ale Thomas Tuchel nie jest wcale w łatwiejszej sytuacji. Menedżer Chelsea boryka się z największym kryzysem od dnia, w którym trafił do Premier League. Wszystko za sprawą głośnego wywiadu Romelu Lukaku. Ceną za szczerość było odsunięcie napastnika od kadry na mecz przeciwko Liverpoolowi, a przyszłość snajpera w barwach The Blues stoi pod olbrzymim znakiem zapytania. Poniedziałek będzie gorący w gabinetach na Stamford Bridge.
Lukaku miał być brakującym ogniwem w batalii o mistrzostwo. Po zdobyciu Pucharu Europy Tuchel chciał zaatakować kolejny szczyt, ale nie zdziwię się, jeśli latem... nie będzie go już w Londynie. Abramowicz łaknie ciągłych sukcesów i niepowodzenie w wyścigu o tytuł plus ewentualne fiasko w Europie sprawi, że nikt nie będzie się oglądał na sentymenty.
Tuchel wybrał sobie trudne miejsce do pracy. Bo Chelsea to bardzo wymagająca partnerka, jeśli przestajesz ją zadowalać, z miejsca jesteś odsuwany na boczny tor. Na szczęście dla menedżerów zazwyczaj z olbrzymią odprawą.
Tuchel nie miał jednak specjalnie innego wyboru. Trudno jednoznacznie stwierdzić, czy decyzja o absencji Lukaku była jego suwerenną. Niemiec mógł się natomiast cieszyć z charakteru pokazanego przez piłkarzy przy stanie 0:2. Zespół nie zwiesił głów, a Mateo Kovacić (co za gol!) i N’Golo Kante potężnie rozbujali silniki gospodarzy i śmiało można przypuszczać, że gdyby pierwsza połowa potrwała dziesięć minut dłużej, schodziliby do szatni z prowadzeniem.
Świetnie bronił Mendy. Strata tego zawodnika ze względu na PNA w najbliższych tygodniach będzie bardzo bolesna. Szczególnie, że Chelsea i tak już ma kłopoty z graniem na zero z tyłu, co na początku tego sezonu było rzeczą dość powtarzalną.
NABITY STYCZEŃ
Licznik zwycięstw Tuchela nad Kloppem zatrzymał się na trzech, ale menedżer Chelsea ma dużo większe zmartwienia. Prowadzona przez niego drużyna zaczęła coraz częściej gubić punkty, nie wykorzystuje też atutu własnego boiska, to był już piąty remis w tym sezonie na Stamford Bridge, a kalendarz na styczeń jest niemiłosiernie nabity.
Londyńczyków czeka aż sześć spotkań, z czego trzy przeciwko mocno wybieganemu Tottenhamowi. Dwie z tych stołecznych bitew mają wysoką stawkę – awans do finału Pucharu Ligi i są szansa na kolejne trofeum.
Nie będzie jednak ono miało znaczenia w ocenie pracy Niemca przez jego pryncypałów. Na pewno warto zaznaczyć na czerwono w kalendarzu datę 15 stycznia. Wtedy Chelsea zagra z Manchesterem City na jego boisku. Jeśli tam przegra, tak jak zrobiła to u siebie w ich pierwszym meczu w tej kampanii, o mistrzostwie będzie mogła zapomnieć.