Pewnego razu na Dzikim Zachodzie. Recenzja serialu „Billy the Kid” od twórcy „Wikingów”

Zobacz również:W mordę jeża! „Świat według Kiepskich” ma zejść z anteny po 23 latach
Billy The Kid

Platforma streamingowa Viaplay wkroczyła u nas z buta na rynek transmisji sportowych. Ciszej było jednak o tym, co będzie miała do zaoferowania widzom, którzy niekoniecznie płakali po utracie praw do Premier League przez Canal+. Czy zmieni to Billy the Kid od showrunnera Vikings – Michaela Hirsta; z Otto Bathurstem za kamerą pierwszych odcinków, który wcześniej reżyserował Peaky Blinders?

Ich serial to podróż do Ameryki końca XIX wieku; najpierw do Nowego Jorku, a następnie w kierunku wild wild westu. Akcja koncentruje się na losach – wywodzącego się z irlandzkiej diaspory – chłopca, który z czasem staje się rewolwerowcem. Tytułowy Billy the Kid to jedna z najbardziej legendarnych postaci w uniwersum westernu; taki Robin Hood Dzikiego Zachodu. Równocześnie jest on postacią jak najbardziej historyczną, choć – dla uniknięcia spoilerów – niekoniecznie warto zaznajamiać się teraz z jego losami.

Billy The Kid

Fabuła rozpoczyna się w 1871 roku, gdy rodzina dwunastoletniego Billy'ego ucieka z Nowego Jorku na zachód; w poszukiwaniu lepszego życia. Ta wyprawa stanowi asumpt do przedstawienia origin story późniejszego banity, który doświadcza biedy, społecznej niesprawiedliwości, straty i bezprawia. Przemierza pustkowia i miasteczka, które w dużej mierze opisać by można klasycznym cytatem Bartłomieja Sienkiewicza: ch*j, dupa i kamieni kupa. W drodze pobiera także pierwsze nauki posługiwania się bronią palną, co będzie miało – wow! – niebagatelne znaczenie dla jego dalszych losów.

Przez Santa Fe dotrze do Silver City. Przeżyje rodzinne dramaty; będzie świadkiem napięć na tle rasowym; przekona się, jak funkcjonują lokalne kliki i układy; popadnie też w konflikt z prawem i – za sprawą młodego gniewnego, Jesse Evansa – dołączy do gangu, stając się postrachem Dzikiego Zachodu. Ostatecznie wpakuje się w sam środek konfliktu pomiędzy dwoma posiadaczami ziemskimi, mierząc się z poważnymi dylematami moralnymi.

Billy The Kid

Billy to dla mnie wymarzona rola. Jako dziecko uwielbiałem czytać o nim i jego rówieśnikach z Dzikiego Zachodu. Budzili we mnie bunt i uczyli jak być nieustraszonym. Oczywiście nie zawsze mieli rację, ale zawsze się za czymś opowiadali. Billy wierzył, że trzeba walczyć z tyranią i korupcją, nawet jeśli to oznaczało, że trzeba się postawić, naruszyć status quo, narazić się na ostracyzm, czy popełnić przestępstwo. Historia Billy’ego żyje w nas do dziś – mówi odtwórca głównej roli, Tom Blyth (Robin Hood, Benediction, The Gilded Age). Obok niego na ekranie pojawiają się m.in. Daniel Webber (The Punisher) i Eileen O'Higgins (Brooklyn), a także Joey Batey, czyli Jaskier z Wiedźmina.

Billy The Kid

Billy the Kid to opowieść zakrojona na naprawdę szeroką skalę; od nakreślenia backgroundu historycznego – poprzez coming-of-age story z naciskiem na aspekt obyczajowy – aż do klasycznego, westernowego rozwinięcia, gdzie chaotyczny neutralny bohater musi dokonać trudnych wyborów w obliczu rzeczywistości, która niepokojąco przypomina tę z Chinatown Romana Polańskiego... I ewidentnie transgresja Billy'ego miała być czymś kluczowym.

Ale to, co – prawdopodobnie – obiecująco wyglądało na papierze, przeciętnie wypadło w realizacji. Billy the Kid opisywany jest w materiałach promocyjnych jako dramat romantyczny i bywa, że produkcja niebezpiecznie skręca w kierunku telewizyjnych tasiemców. Trochę vibe jak Doktor Quinn. Ta – stereotypowa, bo przecież nie operujemy w alternatywnej rzeczywistości Małgorzaty Szumowskiej – telewizja to słowo-klucz, bo też próżno tu szukać szczególnego rozmachu wizualnego. Może wyłączając rzadkie wjazdy szerokiego planu.

Nie zachwyca też Tom Blyth w roli Billy'ego – nie do końca dźwiga przemianę, której podlega rewolwerowiec. Momenty graniczne – jak wtedy, gdy odkrywa w sobie okrucieństwo – niemal za każdym razem wydają się wymuszone i niewiarygodne...

Ale też nie sposób powiedzieć, że Billy the Kid nie jest satysfakcjonujący. Za sprawą dynamicznej akcji, kolejnych twistów czy zagęszczającej się intrygi – serial wciąga i – finalnie – pozostaje uczucie niedosytu, gdy dobiega końca, nie dostarczając odpowiedzi o rozstrzygnięcia wojny w hrabstwie Lincoln. Billy the Kid ma też ten handicap, że western nie jest wyeksploatowanym gatunkiem. Chociaż – wcale nie tak dawno – działy się w jego ramach doskonałe rzeczy; jak Django i Nienawistna ósemka od Quentina czy Bone Tomahawk. I wciąż ten klasyczny storytelling w realiach Dzikiego Zachodu potrafi dostarczyć mnóstwo frajdy.

Nie ma więc dzikiego zawodu i uzasadniona jest wiara, że kontynuacja przebije pierwsze osiem epizodów, ale wciąż niedoścignionym wzorem serialowego westernu, a przy tym jednym z najbardziej niedocenionych seriali ever, pozostaje netfliksowe Godless.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Senior editor w newonce.net. Jest związany z redakcją od 2015 roku i będzie stał na jej straży do samego końca – swojego lub jej. Na antenie newonce.radio usłyszycie go w autorskiej audycji „The Fall”, ale też w "Bolesnych Porankach". Ma na koncie publikacje w m.in. „Machinie”, „Dzienniku”, „K Magu”,„Exklusivie” i na Onecie.