Widok trzeciego najdroższego piłkarza świata w barwach Aston Villi od razu nasuwa pytanie, co w tej karierze poszło nie tak. Ale obserwując ostatnio Philippe Coutinho można się zastanawiać, ile Brazylijczyk może na tym związku zyskać. Widać, że wróciła u niego radość z gry w piłkę, a Steven Gerrard nawet kryje tego, że Coutinho przerasta jego drużynę.
„Odzyskanie radości z gry” to w ostatnich latach piłkarskie hasło-wytrych, które zazwyczaj powtarza się przy zawodnikach, którzy zjechali z poziomu. James Rodriguez opuszcza Real, by grać dla Carlo Ancelottiego w Evertonie? To dlatego, że znów chce się cieszyć piłką. Gareth Bale udaje się na wypożyczenie do Tottenhamu, skąd ruszał w wielki świat? Też miał w Londynie odzyskać uśmiech. To samo słyszeliśmy w kontekście Antoine'a Griezmanna czy zawodników, którym nie wyszło w Manchesterze United.
Można patrzeć na to przez palce i w świecie wielkiej piłki łatwo odbić piłeczkę, że przecież mowa o młodych milionerach, którzy wykonują swój wymarzony zawód, więc dlaczego niby mieliby być zdołowani i nie czerpać satysfakcji z futbolu. Ale z drugiej strony mamy coraz większą świadomość tego, że najważniejsza przestrzeń na boisku to ta między uszami. Jeśli czujesz się dobrze, grasz dobrze. Wraz z wyższym poziomem rośnie jednak presja, a gdy do tego dochodzi kwestia nieprzystosowania do drużyny, łatwo o zwątpienie.
NIESPEŁNIONY
Presję może też dokładać metka z ceną. Coś może o tym powiedzieć Philippe Coutinho. Gdy Barcelona kupowała go z Liverpoolu ponad cztery lata temu, myślała, że sprowadza magika, który oczaruje Camp Nou. 145 milionów euro, jakie wówczas wydała to nadal kwota, którą w historii przebiło jedynie PSG. Tylko Neymar (222 mln) i Kylian Mbappe (180) kiedykolwiek kosztowali więcej. Z tej perspetywy gra w Aston Villi w 2022 roku wydaje się zesłaniem i każe wręcz Coutinho współczuć. Ale jego powrót do Premier League układa się bardzo obiecująco.
O tym, że Barcelona musi i chce się pozbyć Coutinho wiadomo było od dawna. Zanim trafił do Aston Villi, było wypożyczenie do Bayernu w sezonie 2019/20, gdzie wygrał nawet Ligę Mistrzów i rozegrał kilka bardzo udanych spotkań. Później wrócił i Ronald Koeman chciał dać mu nową szansę, by się odbudował i znaczył więcej w drużynie, ale albo Holender nie potrafił tego zrobić, albo sam Coutinho znów zgasł.
656 minut w poprzednim sezonie LaLiga wygląda wręcz smutno. Jeszcze jesienią 2021 roku wystąpił w pięciu ligowych spotkaniach od początku i po tym jak Xavi zastąpił Koemana, dał mu szansę gry w jedenastce tylko raz, ale szybko uznał, że na nim przyszłości Barcelony nie zbuduje. I choć ogólny dorobek w Katalonii nie jest dla Coutinho aż tak wstydliwy, jeśli patrzeć na same liczby (25 goli i 14 asysty w 106 meczach), to przy jego zarobkach i nowym kierunku, jaki obrał Xavi odejście jest nieuniknione.
POWRÓT DO ANGLII
Zimowe okno miało być dla Coutinho kartą wyjścia. Gdy stało się to jasne, miał powiedzieć swojemu agentowi, że chciałby wrócić do Premier League. Mimo tego, że w momencie, w którym opuszczał Liverpoolu mówiło się, że miał już dość Anglii i bardziej podoba mu się życie we Włoszech czy w Hiszpanii, to tym razem deszcz i mgła nie miały już znaczenia. Coutinho uznał, że to właśnie w Premier League spędził najlepsza lata i że liga mu wyraźnie leży. W Anglii łatwiej też o adaptację w środku sezonu, bo zna już kraj, więc jeśli miał gdzieś wrócić na właściwe tory, to tutaj.
Problem w tym, że początkowo Brazylijczyk mierzył za wysoko. Mówiło się, że chce grać w drużynie walczącej o najwyższe cele, jednak te nie zamierzały patrzeć w jego stronę. Jürgen Klopp był nawet pytany o możliwość powrotu Coutinho, ale udzielił wymijającej odpowiedzi, w paru okrągłych zdaniach go pochwalił i właściwie zostawił temat. W Manchesterze City też nikt nie zamierzał płacić dużych pieniędzy piłkarzowi, który gra na bogato obsadzonej pozycji w tym zespole. Chelsea to podobna historia.
Manchester United? Nie w momencie, gdy są tam Bruno Fernandes, Paul Pogba, Jadon Sancho, Marcus Rashford i Cristiano Ronaldo. Tottenham? Nie było tematu. W Arsenalu Mikel Arteta też stawia na młodszych zawodników i już sparzył się na wymagających w utrzymaniu gwiazdach pokroju Mesuta Özila i Pierre'a-Emericka Aubameyanga. Brzmiało to tak, jakby Coutinho i jego agent nadal widzieli w nim gracza za 145 mln, a reszta świata traktowała jak piłkarza zepsutego.
PRZEJAW AMBICJI
Koniec końców okazało się, że nawet celujące wysoko w tym sezonie West Ham i Wolverhampton nie rozważały Coutinho i na stole zostały dwie opcje z Premier League. Pierwszą było nowobogackie Newcastle, które zimą ruszyło z transferową ofensywą. Drugą okazała się Aston Villa. I choć to szejkowie z St. James' Park mogli zaoferować mu więcej, to The Villans mieli jedną kluczową przewagę. Ich menedżerem jest Steven Gerrard, dawny kolega Coutinho z Liverpoolu. To on okazał się decydującym czynnikiem.
Gerrard namówił szefów klubu do wypożyczenia Brazylijczyka i jeśli ten się sprawdzi, latem wyłożyć 35 mln euro, by sprowadzić go na stałe. Nie musiał ich chyba nawet przesadnie przekonywać, mimo że już latem wydali podobną kwotę na inną dziesiątkę, czyli Emiliano Buendię. Aston Villa bowiem od powrotu do Premier League robi wszystko, by już więcej z elity nie spaść. Wcześniej tylko jeden z 40 sezonów spędziła poza najwyższą klasą rozgrywek, zdobyła w tym czasie mistrzostwo, dwa krajowe puchary i przede wszystkim Puchar Mistrzów i jeszcze poprzednik Gerrarda, Dean Smith, powtarzał, że jej miejsce w Europie. Pobyt w Championship miał być jak wieki ciemne, które dzięki poważnym inwestycjom już nigdy nie wrócą.
The Villans nie tylko chętnie wydają pieniądze, ale robią to dobrze. Owszem, sprzedali Jacka Grealisha, jednak wzięli za niego 100 mln funtów, które w jedno okienko zamienili na Danny'ego Ingsa, Emiliano Buendię i Leona Baileya, a zimą poza Coutinho dołożyli jeszcze Lucasa Digne'a. Doliczmy do tego sprowadzonych w poprzednich latach Olliego Watkinsa, Emiliano Martineza, Matty'ego Casha, Douglasa Luiza i Tyrone'a Mingsa i wychodzi, że przez ostatnie trzy sezony to jedna z najmądrzej budowanych drużyn w Premier League. Przyjście Coutinho wywołało jednak większy szum niż wszystkie pozostałe ruchy i miało być pokazem ambicji Aston Villi.
MOMENTALNY WPŁYW
Gerrard od razu wiedział, w jakie tony uderzyć. Szybko zaczął powtarzać, że dobrze zna Coutinho i wie jak do niego dotrzeć oraz że to piłkarz, który „musi czuć się kochany”. Chwalił go, uspokajał, że to nadal zawodnik, który może wiele dać nowej drużynie i przekonywał, że niepowodzenie w tak wielkim klubie jak Barcelona nie może przykleić mu łatki na stałe. Mówił, że doskonale pamięta Brazylijczyka ze wspólnej gry w Liverpoolu i to przez niego musiał szybciej skończyć karierę, bo tak kręcił nim na treningach, że skończy się to sztucznym biodrem. Zamiast mówić o wymaganiach, zaczął Coutinho otulać i przypominać, że nadal wiele potrafi.
Jak na razie wydaje się, że takie podejście przynosi korzyści. Już w momencie pisania tego tekstu Coutinho ma więcej rozegranych minut w lidze w barwach Aston Villi niż w LaLiga w Barcelonie. W siedmiu występach uzbierał trzy gole, trzy asysty i w każdym spotkaniu się wyróżniał. Zresztą samo jego powitanie z kibicami na Villa Park było niemal wymarzone. Wszedł z ławki przeciwko Manchesterowi United, gdy jego drużyna przegrywała 0:2. Po paru minutach zaliczył asystę przy golu kontaktowym, a wyrównującego na 2:2 strzelił sam.
Tamten debiut wygląda z perspektywy czasu jak zapowiedź dużych rzeczy. Dwa tygodnie później Coutinho miał udział przy wszystkich bramkach w zremisowanym 3:3 spotkaniu z Leeds. Kolejne dwa spotkania Villa przegrała, ale on stworzył w nich najwięcej okazji, najczęściej dotykał piłki w polu karnym i oddał najwięcej strzałów. Aż w końcu przyszło spotkanie z Southampton (4:0). W nim Brazylijczyk był największą gwiazdą, na którą Święci nie mieli żadnej odpowiedzi i Gerrard po meczu mówił, że przerastał wszystkich. I wcale nie zranił tym pozostałych swoich zawodników, bo wszyscy powtarzali to niemal chórem. World class, game-changer, superstar, above the game – to tylko kilka określeń z ust Gerrarda i piłkarzy The Villans i chyba nie trzeba ich tłumaczyć.
Coutinho skończył mecz golem i asystą, ale jeszcze zanim trafił do siatki mógł mieć hat-tricka. Znów woził wszystkich dryblingami jak za najlepszych lat w Liverpoolu, z łatwością kreował kolegom sytuacje i Ralph Hasenhüttl, menedżer rywali, kręcił po ostatnim gwizdku głową, że Southampton nie był w stanie go w żaden sposób powstrzymać. To naprawdę wyglądało tak, jakby ktoś zrzucił Coutinho z najlepszych momentów kariery prosto na murawę stereotypowego spotkania w środku tabeli Premier League. Jakby – stosując porównania z gry FIFA – piłkarz z overallem w okolicach 90 bawił się z tymi, dla których sufitem jest 75.
CEL: EUROPA
Wpływ Coutinho na Aston Villę już jest duży, a może być jeszcze większy. Mimo że jest w drużynie dopiero od niedawna, to już jest trzeci w klubowej klasyfikacji kanadyjskiej w tym sezonie. Młody Jacob Ramsey, kolega ze środka pola i wychowanek The Villans typowany na kolejnego Grealisha, czerpie od niego garściami i gdy mówi o Brazylijczyku, od razu się uśmiecha. Zyskują też napastnicy Danny Ings i Ollie Watkins, którzy przeciwko Świętym po raz pierwszy w tym sezonie zdobyli po bramce w tym samym meczu. Traci Buendia, który wylądował na ławce, ale Gerrard ma tak duże pole manewru na pozycjach w ofensywie jak chyba żaden inny menedżer w angielskich klubach z tego pułapu.
Rzecz jednak w tym, że Villa chce być wyżej. W tym sezonie to się już nie uda, ale ostatecznym celem są europejskie puchary. Kilka solidnych wzmocnień, do których dochodzi Coutinho ma w tym pomóc, a Gerrard ma teraz pewien komfort. Wiosnę może poświęcić na docieranie się drużyny, która w przyszłym sezonie będzie miała potencjał, by poważnie namieszać, a jego brazylijski rozgrywający po półrocznej adaptacji w kolejnych rozgrywkach ma być już liderem pełną gębą.
Jeżeli Coutinho nadal będzie prezentował taką formę, to wydatek rzędu 35 mln nie będzie dla Aston Villi problemem, a wręcz promocją. Brazylijczyk mówił, że chce odbudować się w klubie, gdzie buduje się ciekawy projekt i w takim się znalazł. Gerrard wie, że musi uszczęśliwiać swojego rozgrywającego i w tym celu buduje zespół wokół niego. A to coś, czego inne kluby, które już dziś walczą o miejsce w Lidze Mistrzów nie mogły mu zagwarantować. W Chelsea, City czy Liverpoolu byłby jednym z wielu. Na Villa Park jest idolem, punktem odniesienia i przybyszem z lepszego świata. I mimo że pewnie wyobrażał sobie, że będzie w tym wieku gdzie indzie, to na dziś to odpowiednie miejsce na ziemi, gdzie może odzyskać spokój.
Czasami trzeba w życiu zrobić krok w tył, by później zrobić dwa naprzód. Wydaje się, że w przypadku Coutinho ta droga przed siebie już się zaczęła.
Komentarze 0