Piekło jest w nas. Nowy sezon „Black Mirror” to lęk przed człowiekiem, nie technologią (RECENZJA)

Zobacz również:Które technologie z serialu „Black Mirror” weszły już do użytku?
black mirror cover.jpg
fot. netflix

Kiedy świat drży przed panoszeniem się sztucznej inteligencji, a w sieci powstają rankingi zawodów z największą szansą na bycie zjedzonymi przez ChatGPT, Charlie Brooker przypomina, że największym potworem jest nie technologia, a ktoś, kto za nią stoi.

I chyba dlatego dotychczasowe przyjęcie szóstej, powstałej po czteroletniej przerwie serii, jest raczej chłodne. Skręt został wykonany, siła ciężkości przerzucona ze smartfonów i ekranów w stronę czynnika ludzkiego. Zresztą o jakich nowych technologiach my tu w ogóle mówimy, skoro jedna z bohaterek drugiego odcinka może pochwalić się sporą kolekcją... kaset wideo.

Kobieta, która nagle odkrywa, że jej życie stało się scenariuszem popularnego serialu – na tyle popularnego, że oglądają go wszyscy jej znajomi. Para filmowców, trafiająca w sennym, szkockim miasteczku na trop psychopatycznego mordercy sprzed lat. Astronauci, którzy utrzymują kontakty z rodzinami poprzez łączenie się z... androidami. Dziewczyna – fotografka zaszczuwająca celebrytów i pewna sprzedawczyni butów, którą nagle odwiedza demon i oznajmia, że albo zabije trzy osoby, albo świat czeka apokalipsa. To tylko opisy odcinków, a już widać, że mniej tu cyfrowego profetyzmu, więcej zabawy kinem i gatunkami. Choćby dlatego, że akcja części odcinków dzieje się w całkiem odległej przeszłości.

Brookerowi mogło zwyczajnie nie chcieć się dalej straszyć ludzi futuryzmem – to nie 2011 rok i początek przygody z Czarnym lustrem, dziś o wiele bardziej przerażające rzeczy dzieją się albo na świecie, albo w filmach dokumentalnych, sugerujących, że idzie czas wielkich zmian. Dlatego postawił na rozrywkę. I na przypominanie, że wszystkie te pułapki tworzą sami ludzie. Oczywiście mówimy o rozrywce w specyficznym dla Brookera stylu; jeśli śmieje się, to przy użyciu satyry (jak w wybornym autotrollingu Netfliksa w pierwszym epizodzie) i generalnie używając palety ciemnych barw. To, że jest bardziej ludzko, nie znaczy, że luzujemy ciężar gatunkowy. Ale ogląda się to nadal dobrze, właśnie ze względu na stylistyczną niejednorodność. Znów format antologii, odcinki, które potrafią trwać to 40, to nawet 80 minut, znów stylistyczny miks: od wykrzywionego true crime przez dramat rodzinny, czarną komedię i horror. Praktycznie tylko epizod numer jeden, Joan jest okropna, to takie Black Mirror, dla jakiego lata temu kupowało się Netfliksa. Zwykła kobieta, która odkryła, że nieświadomie akceptując warunki umowy z operatorem, pozwoliła mu na robienie serialu o jej prawdziwym życiu. Zanim ktoś powie, że to niewiarygodne, to niech przypomni sobie, ile razy czytał do końca regulamin podczas instalowania jakiejś aplikacji.

Najlepszy epizod? Chyba jednak rozgrywający się w kosmicznej pustce Beyond the Sea, gdzie wszechobecna rozpacz i samotność działają tak mocno, jak w słynnym Moon Duncana Jonesa, międzygwiezdnej symfonii o alienacji i wyobcowaniu. Najgorszy? Tu akurat krytycy z całego świata są zgodni, że Mazey Day wyraźnie odstaje od całości; nawet po sześciu nierównych sezonach stężenie bzdur potrafi w tym przypadku mocno zaskoczyć. Ale charakterystyczny dla Black Mirror proces podglądactwa bohaterów przez widzów, będący filarem wszystkich dotychczasowych scenariuszy, jest i tu; znowu cieszymy się, że to nie przytrafiło się nam, tylko ludziom na ekranie. W przypadku true crime'a Loch Henry (odcinek 2) naprawdę mamy wrażenie, jakby kamera podążała krok w krok za postaciami, zaciągając widzów w tak nieodpowiednie miejsca, jak zakamarki domu, w którym główna bohaterka popełnia gafę za gafą przed matką swojego chłopaka. Po Joan jest okropna już zawsze będziecie czytać wszystko, co podpisujecie. I tak dalej, i tak dalej, choć finałowy Demon 79 bardziej przywodzi na myśl grindhouse'owy dyptyk Quentina Tarantino i Roberta Rodrigueza aniżeli grzebiącą w futuryzmie serię. Tak to już jest w tym szóstym sezonie.

black mirror.jpg
fot. netflix

Na pewno nie jest to poziom dwóch pierwszych serii, aczkolwiek poza Mazey Day nie ma tu szczególnego problemu z nierównością. Może brakuje scen, których się nie zapomina. Może irytować ten skręt z drogi, która przecież przyciągnęła do Black Mirror setki milionów widzów. Z drugiej strony każda formuła musi się wyczerpać, a Netflix ewidentnie kurczowo stara się trzymać przy sobie tych widzów, którzy nie odeszli albo ze względu na nowe warunki użytkowania, albo wyższy poziom produkcji z innych platform. W takich warunkach trzeba było odkurzyć nieco już zapomniany tytuł. I chyba tylko po to powstał szósty sezon Black Mirror.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Współzałożyciel i senior editor newonce.net, współprowadzący „Bolesne Poranki” oraz „Plot Twist”. Najczęściej pisze o kinie, serialach i wszystkim, co znajduje się na przecięciu kultury masowej i spraw społecznych. Te absurdalne opisy na naszym fb to często jego sprawka.