Pierwszy taki transfer w historii NBA. Mija 15 lat odkąd Kevin Garnett trafił do Bostonu

Zobacz również:Bezdomny dzieciak znalazł swoje miejsce w NBA. Jak Jimmy Butler stał się liderem
Kevin Garnett
Fot. Matthew West/MediaNews Group/Boston Herald via Getty Images

To był historyczny transfer. I to nie tylko dlatego, że niecały rok po jego finalizacji Boston Celtics zdobyli mistrzostwo NBA, wracając na ligowy szczyt po długiej przerwie. W szatniach bostońskiej drużyny do dziś zresztą czuć ducha Kevina Garnetta, po którego Celtowie sięgnęli dokładnie 15 lat temu. Historia napisała się też jednak w samym momencie wymiany. Bo nigdy wcześniej takiego transferu w NBA nie było także z formalnego punktu widzenia.

Ta wymiana zdecydowanie ma miejsce wśród najważniejszych w historii całej dyscypliny. Dokładnie 15 lat temu, 31 lipca 2007 roku, Kevin Garnett trafił do Bostonu. Były MVP ligi dołączył do Paula Pierce’a oraz Raya Allena, tworząc tak naprawdę pierwszą od dawien dawna „wielką trójkę” w NBA. Bo wcześniej dominowały głównie duety: najpierw Pippen i Jordan, a potem Kobe i Shaq. Był to więc transfer o wielkiej skali, który realizował się tak naprawdę długi czas i musiał pokonać mnóstwo przeszkód.

Krok po kroku Celtics te przeszkody jednak przeskakiwali, aż kibice bostońskiego klubu doczekali się swojego zbawiciela. To wcale nie przesada, bo przecież w 2007 roku Celtom daleko było od chwały. Drużyna miała wtedy 16 mistrzostw (ówcześnie najwięcej w lidze; teraz rekord dzierży wspólnie z Lakers), ale żadnego po 1986 roku. Tym zbawicielem docelowo miał być zresztą Greg Oden lub Kevin Durant, na których bostończycy chcieli zapolować w drafcie, lecz brak szczęścia w loterii pokrzyżował te plany.

ZMIANA SCENERII

Ostatecznie dobrze wyszło, ale nie da się ukryć, że na kilka dni przed czerwcowym draftem nastroje wśród fanów Celtics nie były zbyt wesołe. Bo drugi najgorszy w historii klubu sezon zaowocował dopiero piątym numerkiem w tamtym naborze. Przez cztery lata generalny menedżer Danny Ainge w zasadzie doprowadził drużynę do ruiny, a mało brakowało, by z zespołem pożegnał się Paul Pierce, a więc najlepszy bostoński zawodnik, który lada moment mógł żądać transferu do innego miejsca.

(032307 Cambridge, MA) Boston Celtic Captain Paul Pierce, Boston Celtic Guard Delonte West , Boston Celtic Center Kendrick Perkins and Boston Celtic Center Al Jefferson watch in dejection during the final moments as the Boston Celtics take on the Da
Fot. Stuart Cahill/MediaNews Group/Boston Herald via Getty Images

Ainge, który objął stanowisko GM-a Celtics w 2003 roku, miał oczywiście plan i skrupulatnie się go trzymał. Pomogły dobre wcześniej wybory w drafcie, dzięki czemu w zespole – choć słabym – sporo było młodych utalentowanych graczy z potencjałem.

Było też kilka pokaźnych kontraktów, które posłużyć miały właśnie do wielkiego transferu. Na celowniku Ainge’a szybko znalazł się Garnett, który po 12 latach w Minneapolis szykował się do zmiany scenerii. Nie do końca chciał, ale musiał.

PHOENIX ZAMIAST BOSTONU

Tak w zasadzie rozmowy między Timberwolves i Celtics rozpoczęły się jeszcze przed draftem. Na kilka dni przed naborem transfer został już nawet dogadany. Pomagał fakt, że Ainge rozmawiał o nim przede wszystkim ze swoim dobrym przyjacielem Kevinem McHale’em, czyli legendą Celtics i członkiem oryginalnej „wielkiej trójki” z Larrym Birdem oraz Robertem Parishem. Latem 2007 roku McHale był przecież generalnym menadżerem Wilków.

Zielone światło na wymianę dał też właściciel klubu Glenn Taylor. Ale tego zielonego światła nie dał Garnett. Mówiąc wprost: nie chciał transferu do Bostonu. Bo choć dobrze znał się z Pierce’em, to po latach spędzonych w Minneapolis chciał transferu do nieco cieplejszego miejsca. Nie uważał też, by Celtics byli wystarczająco mocno do walki o tytuł.

Zdecydowanie bardziej wolał trafić do Phoenix Suns, także ze względu na dobre relacje ze Steve’em Nashem. Wolves z drugiej strony woleli wysłać go na Wschód, niż oddawać w ręce któregoś z rywali z własnej konferencji.

MARTWY PUNKT

KG miał jednak w ręku mocne karty. Latem 2008 roku mógł wejść na rynek wolnych agentów, dlatego twardo dyktował warunki odnośnie do tego, gdzie chce trafić. Jego agent w mediach wprost powiedział nawet, że jeśli rzeczywiście trafi do Bostonu, to jego przygoda z Celtics potrwa dokładnie jeden sezon. A potem odejdzie – tak po prostu, za darmo.

Negocjacje znalazły się więc w martwym punkcie, a zrezygnowany Ainge – nie chcąc tracić cennego kapitału za rok „wypożyczenia” – skupił się na drafcie. W uchu cały czas miał Pierce’a, który przekonywał GM-a Celtów, że jeśli nie znajdzie mu gwiazdy, to może lepiej, żeby każdy poszedł w swoją stronę.

Ainge w noc draftu wykorzystał więc piąty wybór i ściągnął do Bostonu uznanego strzelca Raya Allena. Stracił tym samym cenną rzecz, która mogłaby posłużyć do ugadania się z Minnesotą, lecz był to tak naprawdę pierwszy krok w kierunku sprowadzenia Garnetta. Niedługo po drafcie Wolves i Celtics wrócili zresztą do rozmów na temat wymiany.

NIEDOSTĘPNY KOBE

W międzyczasie do negocjacji włączyli się też Suns oraz Golden State Warriors i Los Angeles Lakers. Szczególnie drużyna z Miasta Aniołów miała do zaoferowania ciekawą paczkę, mogąc zaproponować m.in. młodziutkiego Andrew Bynuma. Ponoć ówczesny właściciel kalifornijskiego klubu, dr Jerry Buss, ugadał się już w sprawie transferu z Taylorem, a ze wszystkiego wycofać miał się ostatecznie McHale. Jednym z powodów miała być jego fiksacja na punkcie Ala Jeffersona, czyli młodego podkoszowego Celtics.

Kevin Garnett i Kobe Bryant
Fot. Wally Skalij/Los Angeles Times via Getty Images

Po latach także KG przyznawał, że mocno myślał o przenosinach do Lakers, ale zraził go brak kontaktu ze strony Kobe Bryanta. – Chciałem go zapytać, co o tym wszystkim myśli, ale nie mogłem się do niego dodzwonić. Dzwoniłem z 20 razy. Dopiero potem dowiedziałem się, że był wtedy w Chinach, ale przecież musiał dostawać moje wiadomości – mówił Garnett.

Ostatecznie ruch ten więc nie wypalił, a Boston wzmocniony Allenem wydawał się coraz bardziej kuszący. W lipcu Wolves i Celtics znacząco zbliżyli się zresztą do porozumienia. Wciąż trzeba było jednak rozwiązać kilka problemów formalnych.

KOLEJNE SCHODY

Najpierw należało stworzyć takie ramy transferu, które zepną się w finansowych regułach NBA. A nie było to wcale takie łatwe, biorąc pod uwagę, że Celtics transferowali po jednego z najlepiej zarabiających wtedy zawodników lidze. Co więcej, KG miał w kontrakcie tzw. trade kicker, a więc bonus pieniężny, który uruchamiał się w momencie finalizacji transferu. Ostatecznie z części tego bonusu musiał zresztą zrezygnować.

Była to bowiem jedyna opcja, by dogadać wymianę finansowo. Sęk w tym, że w takim wypadku ligowe reguły nie pozwalają na natychmiastowe przedłużenie kontraktu, a przecież o to też Celtom chodziło. Ainge chciał mieć pewność, że Garnett nie odejdzie z Bostonu po jednym sezonie.

Pojawiły się więc kolejne schody do pokonania. W takiej sytuacji możliwe było tylko jedno wyjście: transakcja extend-and-trade, w ramach której KG przedłuża kontrakt z Wolves i od razu zostaje wymieniony do Celtics.

WSZYSTKO OD NOWA

Ligowe zasady takie transakcje oczywiście przewidują, ale do 2007 roku takiego transferu nie było jeszcze nigdy. A to oznacza, że Celtics musieli stworzyć wszystko od nowa. Zajął się tym Mike Zarren, czyli ówczesny asystent Ainge’a, który zresztą do dziś pracuje w Bostonie (teraz już jako asystent Brada Stevensa). Prawnik z wykształcenia miał jednak twardy orzech do zgryzienia. – Z reguły odzywasz się do NBA, by dostać kopię jakiegoś dokumentu, ale tutaj nie było takiej opcji – mówił po latach w jednym z wywiadów.

Zarren musiał więc sporządzić wszystkie dokumenty i zapisy od podstaw. Tak, by zostały odpowiednio zinterpretowane przez ligę i jeden z największych transferów XXI wieku w NBA mógł rzeczywiście dojść do skutku. Sporo czasu spędził więc wtedy na łączach z przedstawicielami ligi, by upewnić się, że wszystko jest w porządku. Do końca nie byli za to pewni przedstawiciele Wolves, co było oczywiście całkiem zrozumiałe. Wszak nikt nigdy wcześniej nie przeprowadzał tego typu transakcji.

SZCZĘŚLIWE ZAKOŃCZENIE

Dość powiedzieć, że do tej chwili takich transakcji extend-and-trade było tylko trzy: Kevin Garnett do Celtics w 2007 roku, Carmelo Anthony do Knicks w 2011 roku oraz Steven Adams do Pelicans w 2020 roku. Ale to Zarren dał podwaliny pod formalne przeprowadzenie takiego ruchu.

Paul Pierce, Kevin Garnett, Ray Allen
Fot. John Wilcox/MediaNews Group/Boston Herald via Getty Images

KG tak naprawdę przedłużył wtedy kontrakt z Wolves, co dla Wilków wyglądało co najmniej dziwnie. W umowie znalazł się też jednak zapis, że przedłużenie umowy jest nieważne, jeśli gracz nie zostanie wytransferowany do Celtics w ciągu 48 godzin. Wymiana stała się faktem 31 lipca 2007 roku. Z miejsca zmienił się układ sił w lidze, a bostończycy stali się jednym z głównych faworytów do tytułu.

W momencie transferu nikt pewnie nie zdawał sobie sprawy, jak długa i zawiła była droga Celtów do finalizacji takiego ruchu. Nie miało to zresztą wtedy większego znaczenia. Liczyło się tylko to, że KG koniec końców rzeczywiście został Celtem. Połączył w ten sposób siły z Pierce’em i Allenem, a już niecały rok później świętował pierwsze i jedyne w karierze mistrzostwo NBA.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz sportowy z pasji i wykształcenia. Miłośnik koszykówki odkąd w 2008 roku zobaczył w akcji Rajona Rondo. Robi to, co lubi, bo od lat kręci się to wokół NBA.
Komentarze 0