Dwadzieścia sześć lat kariery, tytuły mistrzowskie w ośmiu kategoriach wagowych, walki, które na zawsze przejdą do historii boksu, a do tego „Narodowy Skarb Filipin”. Dosłownie, bo Filipińczycy nadali mu ten tytuł oficjalnie. Manny Pacquiao skończył karierę jako jeden z najlepszych pięściarzy swojej generacji. Karierę, której scenariuszem spokojnie można obdzielić co najmniej kilka niezłych produkcji w Hollywood.
Jeśli kiedykolwiek oglądaliście film, w którym chłopak z całkowitej biedy osiąga w jakiś tylko sobie znany sposób szczyty sportowej sławy i popularności, to znacie zalążek historii Manny’ego Pacquiao. Zalążek, bo droga „PacMana” wykracza znacznie dalej, w rejony, w których w filmie powiedzielibyście: „nie no, ale tutaj to trochę przesadzili”.
TALENT ZNIKĄD
Historia prawdopodobnie największego światowego ambasadora Filipin zaczyna się w bardzo małych, biednych i odizolowanych od świata wioskach w tym azjatyckim państwie. Mały Manny po kilka razy w tygodniu musiał wspinać się po górach w poszukiwaniu jedzenia i wody, na co zresztą później wskazywał jako jeden z powodów jego znakomicie wyćwiczonych nóg. Niejednokrotnie musiał spać na kartonach, a po przeprowadzce do większego miasta szybko zaczął podejmować pracę, by pomóc rodzinie w biedzie.
Już w wieku siedmiu lat był pomocnikiem rybaka, dzięki czemu otrzymywał jedzenie dla siebie i bliskich. Kilka lat później zaczął pracę jako jednoosobowy handel obwoźny i gdyby ktoś wtedy powiedział, że ten mały, biedny chłopak będzie najlepszym pięściarzem na świecie…
On sam zresztą o boksie wtedy nie myślał. W dzieciństwie chciał nawet być księdzem, co – trzeba przyznać – nieco kłóci się z jego późniejszą karierą. Bieda nie pomogła w tych planach, tak jak i nie pomagała w ewentualnych treningach, kiedy sporty walki pojawiły się w jego życiu. Był zafascynowany Brucem Lee, w wieku 12 lat obejrzał pierwszą walkę bokserską pomiędzy Busterem Douglasem i Mike’iem Tysonem, ale warunki nie sprzyjały jakimkolwiek poważniejszym treningom, bo w najlepszych okolicznościach ćwiczył na kartonach wypełnionych ubraniami w siłowni zrobionej naprędce u wujka. Walczył w lokalnych pojedynkach i uznawano go za niezwykle zdolnego pięściarza, ale do boksu z prawdziwego zdarzenia jeszcze nieco brakowało.
Wszystko zmieniło się po przeprowadzce do Manili. Choć „przeprowadzka” nie jest tutaj dobrym określeniem – była to po prostu ucieczka. Manny nie powiedział nikomu gdzie i po co jedzie, a już na pewno nie to, że w wieku 14 lat, bez żadnych pieniędzy, zamierza sam sobie poradzić w stolicy kraju. Pracował przy czyszczeniu maszyn z rdzy, a w restauracjach pomagał sprzątać po godzinach, by otrzymać jakiekolwiek jedzenie. Często sam nie dojadał, by jakiekolwiek pieniądze wysłać matce z powrotem do domu. Jego życie zmienił Ben Delgado, właściciel klubu sportów walki, który zdecydował się go trenować i pomóc w życiu.
MISTRZ ZRODZONY Z TELEWIZJI
Pacquiao szybko trafił do amatorskiej kadry Filipin, jednak nie zdążył na tym polu odnieść poważniejszych sukcesów. Boks amatorski, jak doskonale wiemy, kokosów nikomu jeszcze nie przyniósł, a Manny, jak sam twierdzi, „walczył, by przetrwać”. Stąd też decyzja, by przejść na zawodowstwo w wieku 16 lat. Zrobił to… w programie telewizyjnym. „Blow by Blow” to filipińskie show, które pokazywało walki początkujących pięściarzy i które sprawiło, że Pacquiao dość szybko stał się popularny na Filipinach. A wszystko dlatego, że oszukał producentów.
Program był dla zawodników mających minimum 18 lat i 47-48 kilogramów wagi (ówcześnie waga minimalna w zawodowym boksie). Tymczasem „PacMan” liczył sobie 16 wiosen, miał około 150 centymetrów wzrostu i ważył nie więcej niż 44 kilogramy. Kłamstwo o wieku było dość proste, jednak co zrobić w trakcie publicznego ważenia? Najwyraźniej dobrą opcją jest… wsadzić sobie obciążniki do kieszeni, bo właśnie to przez pierwsze kilka walk swojej kariery robił Manny. Bycie lżejszym mu nie przeszkadzało, bo został gwiazdą programu i z łatwością pokonywał kolejnych przeciwników. Do pierwszej porażki potrzeba było nierównych szans.
Rustico Torrecampo – jeśli to nazwisko nic wam nie mówi, to nie ma się o co martwić. To były profesjonalny pięściarz z takim sobie rekordem (15-8-6), walczący wyłącznie w Azji. Jednak to on był pierwszym, który w zawodowej karierze pokonał Pacquiao. W późniejszych wywiadach chętnie opowiadał o tym, jak przygotował się na niego taktycznie, jednak bliższy prawdzie jest fakt, że Pacquiao, ze względu na niezrobienie wagi, został ukarany koniecznością walki w cięższych od rywala rękawicach. Efektem była porażka przez nokaut w trzeciej rundzie.
To jednak tylko zmotywowało 17-letniego Manny’ego. Kilka kolejnych zwycięskich pojedynków i zaczęły przychodzić oferty z zagranicy. Ponad dwa lata od pierwszej porażki, przy bilansie 23-1, zdobył mistrzostwo świata WBC w wadze muszej. Wdrapał się na szczyt niższej kategorii wagowej w wieku niecałych 20 lat, w 1998 roku. Tymczasem Torrecampo nie osiągnął niczego wielkiego i jedyny moment, w którym było o nim głośno, to kiedy... został zatrzymany w sprawie zabójstwa śmieciarza.
PACMAN
Mistrzostwo sprawiło, że nazwisko Pacquiao zyskało renomę w świecie boksu, choć sporo jeszcze brakowało do później uzyskanego statusu mega gwiazdy. Filipińczyk stracił pas kilka starć później po porażce z Medgoenem Singsuratem, choć problemem nie był nokaut, którego doznał, a niewypełniony limit wagowy. Manny nabrał masy i mięśni, a także wciąż jeszcze rósł, więc trzymanie się w wadze muszej było już w zasadzie niewykonalne. Przeskoczył od razu do kategorii superkoguciej i od tego momentu obserwowaliśmy ciągły rozwój wielkiej gwiazdy „PacMana”. Konkretniej od chwili, w której przyjął walkę o pas mistrzowski IBF dwa tygodnie przed czasem i pokonał w niej Lehlohonolo Ledwabę.
Nazwisko Pacquiao ponownie zagościło na szczycie światowego boksu, a sam zainteresowany zyskiwał coraz większą popularność, szczególnie że było to jego pierwsza walka w Stanach Zjednoczonych. Największą sławę w tamtym okresie przyniosło mu przeniesienie do wagi piórkowej i rywalizacja z meksykańskim pięściarzami. W pewnym momencie na jedenaście ówcześnie stoczonych walk aż dziesięć miał z zawodnikami z Meksyku.
Juan Manuel Marquez, Pedro Morales i Marco Antonio Barrera wpisali się na listę historycznych rywalizacji Pacquiao, a do tego doszli jeszcze Oscar Larios i Jorge Solis – cała piątka to mistrzowie świata, często w więcej niż jednej kategorii wagowej, a mimo to żaden z nich nie ma z Filipińczykiem pozytywnego bilansu. Jedynie Marquez i Morales potrafili z nim wygrać lub zremisować, ale Pacquiao, dla odmiany, każdego z nich pokonywał po dwa razy w ciągu całej swojej kariery. Kilkuletnia filipińsko-meksykańska rywalizacja dała mu przydomek „Meksekutora” („The Mexicutioner”), którego sam zainteresowany nie lubił, ale nie da się ukryć, że idealnie oddaje to wynik tych ringowych wojen.
Z tych kilku lat Pacquiao wyszedł z tytułami mistrza świata w wadze piórkowej i superpiórkowej, a w dodatku podsunęło mu to szansę na podbicie wyższych kategorii wagowych. Po pokonaniu Davida Diaza dołożył do kolekcji tytuł wagi lekkiej, a następnym pojedynkiem miała być walka marzeń, „The Dream Match”, między Pacquiao, a Oscarem De La Hoyą.
Pokonanie De La Hoyi rzecz jasna tylko umocniło jego status, jednak ten i tak był niepodważalny. Od stycznia 2006 roku i walki z Erikiem Moralesem aż do samego końca kariery „Pacman” stoczył 29 pojedynków i w każdym (!) z nich naprzeciwko niego stawał mistrz świata. Większość z nich wygrał. Po „Golden Boyu” przyszedł czas na Ricky’ego Hattona (tytuły w wadze lekkośredniej), Miguela Cotto (tytuł w wadze półśredniej), Joshuę Clotteya, Antonio Margarito (tytuł w superpółśredniej), Shane’a Mosleya i trzecią walkę z Juanem Manuelem Marquezem.
WALKA MARZEŃ ODROBINĘ ZA PÓŹNO?
Pierwsza porażka, po tak długiej serii znakomitych zwycięstw, przyszła niespodziewanie i była niezwykle kontrowersyjna. Filipińczyk przegrał tytuł WBO w wadze półśredniej po porażce z Timothym Bradleyem. Dwóch sędziów ringowych zapunktowało ten pojedynek jako 115:113 dla Amerykanina, co dało mu zwycięstwo, jednak werdykt był na tyle nietrafiony, że został z miejsca wygwizdany i „wybuczany” przez kibiców na arenie. Według wielu ekspertów Bradley wygrał w tym starciu maksymalnie dwie rundy, a mimo to sędziowie przyznali mu pas mistrza świata.
Po porażce z Bradleyem przyszła jedyna w karierze porażka z Juanem Manuelem Marquezem. Meksykanin znokautował Pacquiao w ich czwartym pojedynku, a Filipińczyk musiał odbudowywać swój status, nawet jeśli na to wszystko miała wpływ nieprawidłowa decyzja sędziów. Trzy pojedynki później ponownie był mistrzem świata (pokonał Bradleya, tym razem w uczciwym starciu), a na horyzoncie pojawiła się inna walka marzeń – z Floydem Mayweatherem juniorem.
Mimo tego że na tę walkę czekali absolutnie wszyscy, to wrażenie, że jest trochę za późno, nie opuszczało ekspertów i kibiców boksu. Był 2015 rok, a pierwsze wzmianki o ich pojedynku (nawet takie, że kontrakt został podpisany) pojawiały się w końcu 2009 roku. Obaj pięściarze byli w absolutnym szczycie kariery. Obaj wygrywali ringowe wojny z Oscarem De La Hoyą , Juanem Manuelem Marquezem czy Rickym Hattonem. Czas na ich wspólne starcie był idealny, po czym… skończyło się na kilkuletnich negocjacjach. W międzyczasie Filipińczyk przegrał wspomniane pojedynki z Bradleyem i Marquezem, a sprawa zaczęła się trochę rozmywać.
Na walkę czekaliśmy prawie sześć lat i ostatecznie można było odczuć mały niedosyt. Mayweather wygrał jak najbardziej zasłużenie, ale widać było, że „Money” zdecydowanie lepiej starzeje się pięściarsko niż jego rywal. Niektórzy eksperci twierdzili, że Pacquiao nie był tym samym zawodnikiem od czasu porażki z Marquezem, a w dodatku do walki z Mayweatherem podszedł z kontuzją. Gdybanie wokół starcia dwóch prawdopodobnie najwybitniejszych pięściarzy w XXI wieku nie ustanie, choć ostatecznie lepszy w bezpośrednim starciu pozostanie Mayweather.
KONIEC NA SZCZYCIE
Po „Walce Stulecia” kariera Pacquiao nieco wyhamowała. Po kolejnym wygranym starciu z Bradleyem nawet ją zakończył, ale szybko powrócił do ringu, by ponownie zdobyć mistrzostwo świata WBO w wadze półśredniej, pokonując Jessiego Vargasa. Swoją drogą, o jakiej klasie pięściarzu musimy mówić, skoro „wyhamowana kariera” daje mistrzostwo świata. Jednak faktycznie kilka ostatnich walk to wahania formy Filipińczyka, który wygrany pas szybko stracił na rzecz Jeffa Horna (tu też sędziowie wydali kontrowersyjny werdykt i prawdopodobnie porażki być nie powinno), by zdobyć inny – WBA od Lucasa Mathysse’a.
Ostatnie dwie wygrane z Adrienem Bronerem i Keithem Thurmanem zamknęły jego listę zwycięskich starć, a sam Pacquiao zrobił sobie dwuletnią przerwą spowodowaną pandemią i nie tylko. Wrócił, ponownie walcząc o tytuł WBA (odebrano mu go za brak aktywności) z Yordenisem Ugasem. Przegrał na punkty, a kilka tygodni później ogłosił, że była to jego ostatnia walka w karierze. Zakończył starciem o mistrzostwo, chwilę potem jak jeszcze sam był mistrzem – czyli na szczycie. Teraz jednak planuje wejść na całkowicie inne szczyty.
CZŁOWIEK WSZYSTKICH TALENTÓW
„PacMan” jest bowiem człowiekiem, który nudy absolutnie nie znosi. Sam boks był dla niego niewystarczający. Trudno zresztą nie korzystać z przywilejów, kiedy w swoim kraju jest się absolutnym bogiem. Filipiny to Pacquiao, Pacquiao to Filipiny. Jego kraj oficjalnie nazwał go „Narodową Pięścią” i „Narodowym Skarbem”. W razie wojny wojsko ma zadbać, by Manny’emu i jego rodzinie nic się nie stało. Filipiński bohater znajduje się na znaczkach pocztowych, a na igrzyskach olimpijskich w Pekinie w 2008 roku Pacquiao był chorążym reprezentacji, mimo że na igrzyskach nie startował ani wtedy, ani kiedykolwiek indziej. Po prostu był, bo to w końcu Manny.
A „PacMan” to nie tylko sport. To też działalność dobroczynna, chociażby na rzecz bezdomnych, bo mimo bycia bohaterem, nie zapomina o swoich początkach w biedzie. To też rozrywka, bo Pacquiao śpiewa (wydał kilka piosenek), gra w filmach (wystąpił m.in. w filmie o… hydrauliku posiadającym supermoce) czy w koszykówkę. Jest wielkim fanem NBA i mimo zaledwie 166 centymetrów wzrostu, zagrał w profesjonalnej lidze koszykarskiej na Filipinach. Został w niej wybrany w drafcie jako najstarszy „rookie” w historii (w 2014 roku, mając niecałe 36 lat) i rozegrał dziesięć meczów, dorzucając kilka punktów do dorobku swojej drużyny.
Pozasportowy Manny to jednak przede wszystkim Emmanuel Pacquiao – polityk. Już w 2010 roku pięściarz został wybrany do filipińskiego Kongresu. Od 2016 roku jest senatorem, a także przewodniczącym partii, a teraz, chwilę przed oficjalnym zakończeniem kariery, ogłosił, że będzie ubiegał się o urząd prezydenta. Zakończenie kariery może mieć też z tym związek, bo dzięki temu skupi się na kampanii i zdobywaniu głosów, a argumenty przeciwników pt.: „nie ma czasu dla kraju” będą mogły zostać łatwo odbite.
Dla Pacquiao nie ma rzeczy niemożliwych. W końcu jest pierwszym w historii pięściarzem, który jest mistrzem świata w aż ośmiu (musza, superkogucia, piórkowa, superpiórkowa, lekka, lekkopółśrednia, półśrednia, superpółśrednia) kategoriach wagowych. Przez pół kariery toczył pojedynki mistrzowskie z największymi tego sportu. I większość wygrywał. Jego czas jako wielkiego mistrza boksu się zakończył, ale Filipińczycy wciąż będą mieli swojego bohatera na piedestale. Szczególnie, jeśli zostanie ich prezydentem.