Nie zdobyli medalu olimpijskiego ani nie pobili rekordu Polski, a jednak kariery Marcina Lewandowskiego i Adama Kszczota są dla polskiej lekkoatletyki znacznie ważniejsze, niż mogłoby się wydawać. Teraz, gdy obaj nasi biegacze schodzą z międzynarodowej sceny, możemy jednocześnie wspominać ich sukcesy i cieszyć się z tego, jaką drogę utorowali dla swoich licznych następców.
Międzynarodową przygodę z bieganiem zaczęli prawie w tym samym czasie. Razem zdobywali chociażby medale imprez młodzieżowych, a ich pierwszy seniorski sukces – podium mistrzostw Europy w Barcelonie w 2010 roku – to także swego rodzaju praca zespołowa. Przez lata wiedzieliśmy, że mamy ich dwóch – jeśli nie jeden, to może drugi namiesza w finale ważnej imprezy? Odchodzą także razem, choć kompletnie tego nie planowali, jednak powody tego odejścia są już całkiem podobne.
TO TAK MOŻNA?
Kiedy pojawiały się pierwsze informacje o dwóch naprawdę utalentowanych średniodystansowcach, wielu przewidywało, że o sukcesy będzie im niezwykle trudno. W końcu w konkurencjach, które w tamtym momencie zaczynały być – wzorem długich dystansów – coraz bardziej zdominowane przez zawodników z Afryki, Europejczycy stawali się powoli wyjątkami. A co dopiero Polacy, dla których Paweł Czapiewski był jedynym, dużym sukcesem w tamtym okresie. Co więcej, Czapiewski zdobył brązowy medal na mistrzostwach świata w Edmonton, pobił znakomity (1.43,22) rekord Polski chwilę po nich, a potem przez wiele lat męczył się z kontuzjami i nieco słabszymi wynikami. Niektórzy uważali, że takie przebłyski w świecie biegów średnio i długodystansowych to nasze maksimum, i to mimo tego, że w XX wieku mieliśmy wielu świetnych zawodników tej dziedzinie.
Świat 800 czy 1500 metrów się zmienił, a my – mimo że nasza lekkoatletyka zaczynała robić powolne kroki naprzód – nie do końca za nim nadążaliśmy. Nadzieja pojawiła się w 2009 roku, gdy Kszczot został młodzieżowym mistrzem Europy. Lewandowski, który ten tytuł zdobył już dwa lata wcześniej, dobiegł drugi. Oczekiwania pojawiły się bardzo szybko, jednak co więksi pesymiści wskazywali, że medale juniorskich czy młodzieżowych imprez to zdobywał już niejeden – trzeba to przenieść na pole seniorskie, a to już inna sprawa.
Długo nie trzeba było czekać. Rok później, na mistrzostwach Europy w Barcelonie, to Lewandowski dobiegł do mety jako pierwszy. Kszczot był tym razem trzeci, jednak dwa medale zawodników, którzy wiekowo wciąż byli młodzieżowcami (Lewandowski 23, Kszczot 21 lat) były wybuchem talentu, na który czekaliśmy. Na pytanie, czy naprawdę dwa nazwiska z Polski zaczną się nagle liczyć na międzynarodowej arenie średnich dystansów, odpowiedź była twierdząca.
Z POLAKAMI TRZEBA SIĘ LICZYĆ
Mistrzostwa Europy w Barcelonie miały miejsce 12 lat temu i od tamtego momentu, aż do zakończenia karier obydwu biegaczy, zawsze minimum jeden z nich był kandydatem do medalu na imprezie mistrzowskiej. Na 800 metrów zdolniejszy zdawał się być Kszczot ze swoim przyspieszeniem na ostatnich metrach. W ten sposób trzykrotnie zostawał mistrzem Europy (2014, 2016, 2018) oraz dwukrotnie wicemistrzem świata (2015, 2017). Dorzucił też halowe mistrzostwo świata w 2018 roku i kilka nieco mniejszych sukcesów. W latach 2014-18 był jednym z najlepszych biegaczy na 800 metrów na świecie.
Czego zabrakło? Medalu olimpijskiego. Z igrzyskami Kszczotowi było nie po drodze. Patrząc z perspektywy czasu, aż trudno uwierzyć, że taki zawodnik nigdy nie był nawet w olimpijskim finale. Zawsze jednak coś mu przeszkodziło, a pamiętać trzeba, że 800 metrów to być może najtrudniejsza ze wszystkich biegowych konkurencji na dużych imprezach. W odróżnieniu od innych, w biegu na dwa okrążenia groźnie robi się już we wczesnych fazach. Nawet w eliminacjach, jeśli faworyci dopuszczą do wolnego biegu, jakiś zawodnik z nieznanym nazwiskiem może zaskoczyć ich swoim finiszem i któregoś wyeliminować.
A półfinały to już prawdziwa „rzeźnia". 800 metrów jest bowiem pośrodku – to jednocześnie najkrótszy dystans z tych, w których nie biegnie się ciągle po własnych torach, przez co rywalizacja jest mocno „kontaktowa”. Z drugiej strony to najdłuższy spośród tych, w których finałach jest tylko ośmiu zawodników, więc margines błędu w półfinałach jest bardzo niewielki. Prawda jest bowiem taka, że na każdej dużej imprezie jest pewnie 10-12 zawodników, których możemy uznać za zdolnych do walki o medale przy odpowiednich okolicznościach. Nie przeszkadza to np. na 1500 metrów, gdzie finałowa stawka jest zwiększona o kilka nazwisk. Na 800 oznacza to ni mniej, ni więcej, że kilku kandydatów do medali odpada już w półfinale. Tak było z Kszczotem i igrzyskami – połączenie pecha z serią niefortunnych zdarzeń.
Lewandowski też nie zaliczy ostatnich igrzysk do udanych, bo w Tokio, gdzie Kszczot nie pojechał, najpierw upadł w eliminacjach, a potem doznał kontuzji w półfinale, jednak on w odróżnieniu od Adama był w finale olimpijskim w Rio de Janeiro, gdzie zajął szóste miejsce. Poza tym jego kariera przebiegała nieco inaczej, bo po wspomnianym finale igrzysk zmienił konkurencję z 800 na 1500 metrów. Kszczot był lepszy na 800 metrów, bo jego finisz idealnie pasował do tego dystansu. Lewandowski był z kolei bardziej wytrzymały i mocniejszy w długich finiszach, co ostatecznie przełożyło się kolejne medale na 1500 metrów – srebro ME 2018, dwa złota na halowych mistrzostwach Europy (2017, 2019) i wymarzony, wywalczony ogromną pracą medal mistrzostw świata w Dausze w 2019 roku.
(NIE)SPODZIEWANY KONIEC
Dzięki tym dwóm nazwiskom Polska weszła na światową mapę biegów średniodystansowych. Zakończenie kariery przez Kszczota i Lewandowskiego z jednej strony nie jest zaskakujące, w końcu obaj mieli już wyraźnie ponad 30 lat, jednak Lewandowski po nieudanych igrzyskach w Tokio zapowiadał jeszcze minimum jeden sezon. Ostatecznie sytuacja się zmieniła.
Obaj kończą karierę z podobnych powodów – przede wszystkim rodzinnych. Lewandowski, jak sam stwierdził, chce pomóc swojej córce, która miała wypadek na zajęciach gimnastycznych. Przez to nie może skupić się na bieganiu, a to jest rzecz, której nauczyliśmy się przez lata jego kariery – Lewandowski robi coś na sto procent albo wcale. Kszczot równiż wskazuje rodzinę jako jeden z powodów, a wspólnym jest też to, że nie dogadują się z Polskim Związkiem Lekkoatletyki. Ostatnie lata to przepychanki związku z naszymi czołowymi „średniakami”. W sprawie trenerów, zgrupowań, pieniędzy – w dodatku najczęściej to związek stawiał na swoim. W pewnym wieku może się to przyczynić do zmęczenia treningami.
NASTĘPCY W DRODZE
Obaj czują się spełnieni i jak najbardziej na to zasługują. Dali nam łącznie trzy medale mistrzostw świata, ponad drugie tyle mistrzostw Europy i długie lata emocji i krzyków na ostatnich prostych w jednych z bardziej emocjonujących lekkoatletycznych konkurencji. I przede wszystkim – pokazali, że można. Że średnie dystanse nie muszą być zdominowane przez biegaczy z Afryki i – od czasu do czasu – Amerykanów. Pokazali następnemu pokoleniu, że nie trzeba szukać konkurencji czy nawet dyscyplin z łatwiejszym wejściem na międzynarodowy poziom. Biegi na 800 czy 1500 też wchodzą w grę.
A to nowe pokolenie już jest i odnosi sukcesy. Patryk Dobek jest już medalistą olimpijskim – w Tokio zaszokował wszystkich zdobywając brąz po zaledwie kilku miesiącach treningów nowej konkurencji. Krzysztof Różnicki i Kacper Lewalski to dwóch 19-latków o ogromnym potencjale – wielu twierdzi nawet, że większym niż Lewandowski i Kszczot, a aktualnie wyniki tylko to potwierdzają. Do tego dochodzą jeszcze przecież Mateusz Borkowski czy Michał Rozmys.
Oczywiście nie jest to przypadek Adama Małysza i tysięcy dzieci skaczących na nartach w okresie Małyszomanii, ale Lewandowski i Kszczot także dołożyli swoją cegiełkę do rozwoju swoich następców. I teraz, po naprawdę bardzo udanych karierach, mogą zająć się czym tylko chcą.
Komentarze 0