Optymista powie, że po raz pierwszy w XXI wieku nie zaczęliśmy występu na mistrzostwach świata od porażki. Ci, którzy widzą szklankę do połowy pustą, stwierdzą raczej, że od 48 lat nadal nie wygraliśmy meczu otwarcia. Większość jednak zgodzi się z tym, że mecz Polski z Meksykiem (0:0) był ciężkostrawnym widowiskiem, które nie napawa optymizmem pod kątem tego, co może osiągnąć nasza reprezentacja w Katarze.
Okoliczności są takie, że rację będą mieć jedni i drudzy. Z jednej strony przecież występ reprezentacji Polski daleki był od udanego, a dobrej gry w ofensywie było jak na lekarstwo. Z drugiej – Robert Lewandowski nie wykorzystał przecież rzutu karnego i to będzie punkt oparcia każdej dyskusji, jaka rozpocznie się po tym meczu.
Owszem, defensywa stanęła na wysokości zadania (o czym za chwilę), ale na grę w ataku nie dało się patrzeć. Polacy z gry pierwszy celny strzał oddali dopiero w 94. minucie, karny przyszedł po jednym z nielicznych wypadów i nie ulega wątpliwości, że był to dotychczas najsłabszy mecz na całym turnieju.
Przed pierwszym gwizdkiem można było mieć nadzieję na to, że Biało-Czerwoni zaprezentują się lepiej, a przede wszystkim zagrają bardziej odważnie. Czesław Michniewicz wybrał jedenastkę, która na papierze była obietnicą bardziej ofensywnego ustawienia – z czwórką obrońców z tyłu, Sebastianem Szymańskim i Piotrem Zielińskim u boku Grzegorza Krychowiaka w środku pola oraz parą skrzydłowych Jakub Kamiński i Nicola Zalewski.
Wydawało się, że to właśnie ta dwójka ma być kluczem według koncepcji Czesława Michniewicza. Meksykanie lubią zostawiać wolne przestrzenie za plecami swoich pomocników i nasi skrzydłowi mieli to wykorzystywać, ale szybko przekonaliśmy się, że papier to jedno, a rzeczywistość to drugie. Ofensywni pomocni zamiast rozgrywać, przydali się podczas pracy w pressingu. Skrzydłowi zamiast atakować, głównie musieli cofać się i uzupełniać luki w ustawieniu, przez co system Polaków bez piłki przypominał wręcz 6-3-1. Ponadto Zalewski wyglądał na mocno spiętego stawką meczu. Popełniał błędy i zaliczył kilka strat, przez co już w przerwie zmienił go Krystian Bielik. Sygnał był jasny – defensywny pomocnik miał gwarantować większy spokój niż młody skrzydłowy Romy.
Meksykanie przed meczem mówili, że nie obawiają się reprezentacji Polski, tylko że obawiają się Roberta Lewandowskiego i to było widoczne od pierwszego gwizdka. Nasz kapitan w niemal każdej akcji był podwajany i żeby poczuć grę, musiał schodzić głęboko między linie. Tak było w pierwszej połowie, gdy pokazał się do zagrania z własnej połowy i szybko podał na wolne pole do wybiegającego Kamińskiego.
Poza tą akcją, w pierwszej części meczu w zasadzie nie stworzyliśmy zagrożenia i raził mocno brak pomysłu na rozegranie ataku, a Lewandowski był mocno odcięty od reszty drużyny. Przez 45 minut zaliczył z piłką 11 kontaktów, czyli mniej nawet od bramkarza Meksykanów Guillermo Ochoy. Z 16 posłanych do niego podań od kolegów z drużyny połowę stanowiły wybicia od Wojciecha Szczęsnego.
Lewandowski praktycznie nie miał wpływu na grę, a mimo tego mógł wycisnąć absolutne maksimum z tego meczu. Po zmianie stron w zasadzie w pierwszej akcji, w której mógł stoczyć pojedynek w polu karnym, został sfaulowany przez Hectora Moreno i nagle w meczu, w którym nie istnieliśmy ofensywnie, pojawiła się nadzieja na gola. Niestety, nadzieja zgasła, gdy okazało się, że Ochoa po raz kolejny w karierze wszedł na mundialu w tryb herosa i odbił strzał Lewandowskiego.
Wcześniej napastnik Barcelony spudłował tylko raz na 13 prób w kadrze. Tym razem, w kluczowym momencie, karnego nie wykorzystał i wykonał go słabo, zupełnie nie w swoim stylu. Przez to Polska stała się pierwszą w historii mundiali reprezentacją, która spudłowała trzy rzuty karne z rzędu.
Mimo wszystko warto docenić to, że po zmarnowanej jedenastce nasi reprezentanci nie zwiesili głów i do końca stawiali Meksykanom trudne warunki. Bo choć po meczu nie uciekniemy od dyskusji o karnym i najwięcej będzie krytycznych głosów dotyczących słabej, męczącej oczy grze w ofensywie, to trzeba uczciwie przyznać, że rywal nie miał z nami łatwego życia.
Meksyk ma piłkarzy lepszych technicznie i uchodził za faworyta, jednak w zasadzie nam nie zagroził i nie było w tym meczu fragmentów, w których zostalibyśmy zdominowani. Dość eksperymentalnie zestawiona obrona, która w takim układzie jeszcze nigdy ze sobą nie grała, działała bez zarzutu. Bodaj najlepszym zawodnikiem w całej naszej drużynie był Bartosz Bereszyński, który w pierwszej połowie kilka razy radził sobie mimo braku asekuracji od Zalewskiego i przerwał wiele obiecujących akcji rywali. Kamil Glik udowodnił, że lata mogą mijać, a on i tak najlepiej poukłada środek defensywy w kadrze. Kilka razy nieźle bronił też Szczęsny.
To była pochwała piłkarskiej brzydoty – waleczności, siły i ciężkiej boiskowej pracy. Typowy pragmatyczny występ znany z kariery Michniewicza. Jednak – jakkolwiek to nie zabrzmi – selekcjoner swój plan na ten mecz zrealizował i Meksyk był do pokonania. To trener, który w pierwszej kolejności myśli o tym, żeby nie przegrać i ogranicza do minimum ryzyko. I to się udało, bo Polacy nie pozwolili rywalom na wiele. To jednak podejście, które usprawiedliwia wyłącznie dobry wynik i sytuacja, w której wykorzystujesz swoje nieliczne okazje, dlatego trudno się dziwić, że narrację napisze nieskuteczność Lewandowskiego z jedenastu metrów.
Bezbramkowy remis w tym kontekście to spory niedosyt, a i sama gra każe nastawić się na to, że Polacy będą przede wszystkim chcieli w Katarze swoje mecze przecierpieć i przepchnąć sposobem. Ale już na chłodno sam wynik oznacza tyle, że nie stawiamy się pod ścianą już po pierwszym meczu i wszystko nadal jest możliwe. Sytuacja w grupie już na dzień dobry zrobiła się bardzo ciekawa, bo nagle okazuje się, że w sobotę (godz. 14:00) zagramy z sensacyjnym liderem, którym po pokonaniu Argentyny jest Arabia Saudyjska (2:1).
Czy po Meksyku da się wyciągnąć jakieś wnioski pod kątem drugiego spotkania? Trudno powiedzieć, bo powinno być ono zupełnie inne. Już przed turniejem mogliśmy się spodziewać, że drużyna Herve'a Renarda podejdzie do niego w myśl zasady: „oddajcie piłkę Polakom, niech się martwią”. Po meczu otwarcia w naszym wykonaniu wygląda na to, że to może być całkiem słuszna koncepcja.