Poczet atencjuszy polskich, czyli plaga celebrytów, którzy udają, że są ekspertami od wszystkiego

Zobacz również:Wałęsa, Kwaśniewski, Kaczyński, Komorowski, Duda… Jak wyglądały wybory prezydenckie od 1990 roku?
pseudoeksperci.jpg

Żyjemy w kraju, w którym Wujek Samo Zło robi w telewizji publicznej za eksperta od geopolityki, a Macademian Girl, by pomóc kobiecie, która leczy się ze stanów lękowych, tłucze w jakiś bęben na oczach milionów widzów. Ale nie martwcie się, bo gdzie indziej wygląda to podobnie.

Tekst pierwotnie ukazał się w sierpniu 2022 roku.

Pamiętajmy, że Królewiec, Kaliningrad to jest miejsce, w którym jest bardzo dużo żołnierzy, bardzo dużo sprzętu wojskowego, i te sankcje powinny być bardzo ścisłe, trzeba ich przestrzegać, przecież z tego Kaliningradu do Warszawy jest bardzo blisko – przekonywał na antenie TVP Info Wujek Samo Zło. Głupie? No nie. Natomiast są to mądrości, którymi możecie zabłysnąć w towarzystwie, jeśli macie minimum jakiejkolwiek wiedzy ogólnej o świecie, ale już od eksperta czy komentatora wymaga się o wiele głębszych analiz. Nawet jeśli specyfika programu, w którym występuje, daje mu jedynie parę minut na wypowiedź.

I wiadomo – można sobie śmieszkować z Wujka, który dla Telewizji Polskiej opowie nawet o hodowli jedwabników. Natomiast jest to tylko wierzchołek poważnego problemu, dotyczącego fałszywych autorytetów i malejącego zaufania do tych, którzy faktycznie znają się na tym, o czym mówią.

Nie wiem, ale się wypowiem

Instytucja celebryty, który zna się na wszystkim, czyli na niczym, wykluła się w amerykańskich morning shows, odpowiedniku naszych telewizji śniadaniowych. Chodziło o to, żeby zapraszać kogoś, kto jest w jakkolwiek sposób rozpoznawalny i dać mu chwilę przestrzeni na zabranie głosu w tej czy innej sprawie. Oczywiście pierwsza liga gwiazd nawet nie spogląda na takie propozycje, ale już celebryci trzecio- czy czwartoligowi przyjmowali wszystko jak leci. Takie zainteresowanie mediów sprawiło, że gwiazdy poczuły się pewniej w wyrażaniu własnych opinii, używając do tego serwisów społecznościowych. I tu w wielu przypadkach zaczyna się dramat, o czym mogliśmy przekonać się podczas pandemii, trafiając na bzdury kolportowane przez żądnych atencji celebrytów. Samozwańczy apostołowie wolnych ludzi, Viola Kołakowska i Ivan Komarenko, to najlepsze przykłady.

Jestem fanem angażowania osób publicznych, z zasięgami, do akcji społecznych, poruszania ważnych tematów. Ale jest też ryzyko. Moda na to, żeby celebryci wypowiadali się na tematy, które nie są związane z ich fachem albo żeby uczestniczyli w tego typu przedsięwzięciach, niesie zagrożenie skutku odwrotnego niż byśmy chcieli. Udowodniła to pandemia. Pozwoliliśmy, żeby znane twarze wypowiadały się o tym, żeby zostać w domu i apelowały o bezpieczeństwo. Ale potem zaroiło się od wirusologów i ludzi szerzących niebezpieczne teorie. Pojawia się pytanie: czy lepiej wrócić do czasów sprzed 10-15 lat, kiedy celebryci byli celebrytami i nie korzystaliśmy z ich zasięgu i wpływu, czy pozostać przy tym, co jest teraz. Ja nie znam odpowiedzi – uważa Grabari, czyli Piotr Grabarczyk, dziennikarz i pisarz.

I ty zostaniesz biorobotem

I faktycznie – z jednej strony celebryci namawiają do wspomagania akcji charytatywnych, prozdrowotnych, generalnie stworzonych z myślą o szczytnych celach. To zadziała dużo bardziej niż udział w kampanii anonimowego dla mas lekarza czy innego specjalisty. Ale pokłosiem tego jest choćby Edyta Górniak, obwieszczająca na Zlocie Wolnych Ludzi, że wśród nas żyją bioroboty, hybrydy i reptilianie. Ktoś w ogóle wierzy w ten bełkot? Tak. Pseudonauce i zwariowanym teoriom sprzyja niestabilna sytuacja na świecie; ludzie boją się, tracą zaufanie do tych, których przez lata mieli za autorytety i dają się omamić. Gdy reżyser Orson Welles wykonał prank wszech czasów i podczas radiowej audycji nastraszył setki tysięcy Amerykanów tym, że na Ziemi wylądowali kosmici, ludzkość znajdowała się na skraju II wojny światowej.

Wydaje mi się, że cały czas jesteśmy więźniami myślenia, że jakikolwiek temat poruszamy, to zawsze musi tam znaleźć się wypowiedź jakiejś znanej twarzy, bo tzw. zwykła osoba albo specjalista, który nie jest medialny, nie sprzeda go tak dobrze jak celebryta

Piotr Grabarczyk

dziennikarz

To błędne koło, bo nie ma z tego wyjścia. Tak, znana twarz przyciągnie. I wówczas osoby, które decydują, że tak ten medialny świat ma wyglądać, tylko się w tym utwierdzają, nie dając szans ekspertom. Ten absurd dobrze widać na przykładzie śniadaniówek, tam to się dzieje najczęściej. W optymistycznym scenariuszu owszem, jest celebryta, ale obok niego siedzi ekspert. Często to, co mówią znane twarze, jest powielane częściej niż to, co mówi ekspert. Ale ostatnie dwa lata pokazały, że jest potrzeba szukania tych autorytetów, jest potrzeba zderzenia się z wiedzą specjalistyczną i dla mnie daje to dużo nadziei.

Hej, jesteśmy tu nowi i jesteśmy ekspertami

Te dwa lata, naznaczone najpierw walką z pandemią koronawirusa, a później wojną w Ukrainie, trochę zmieniły. Poza wzmożoną aktywnością odklejonych gwiazd, serwujących wynurzenia pokroju tych Bożeny Dykiel o okularach leczących depresję, nowymi autorytetami stali się ci specjaliści od niszowych tematów, którzy nie bali się nowych mediów i wykorzystali swoje pięć minut. To m.in. doktor Tomasz Dzieciątkowski, wirusolog, regularnie wykorzystywany przez wiodące media, by objaśnić rzeczywistość w erze zarazy. Albo Jarosław Wolski, cywilny analityk wojskowy – jego kanał na YouTube, na którym szczegółowo (i przystępnie) omawia to, co dzieje się na froncie, obserwuje ponad 200 tysięcy osób. Czy dziennikarz i politolog Miłosz Wiatrowski, notujący od marca ogromny przyrost followersów na Instagramie; ludzie masowo share'ują jego posty, chwaląc za nieuleganie tendencjom do straszenia czy przeciwnie – hurraoptymizmowi. Cały czas mówimy o ekspertach z dziedzin masowych, a jednak, paradoksalnie – dość niszowych; w końcu mało kto w tym kraju zna się na wirusach. Wystarczy, by być rozchwytywanym przez media; każdy, kto od marca usiłuje umówić się z Wolskim na rozmowę, musi planować sobie termin z dużym wyprzedzeniem. Sprawdzaliśmy – to wiemy.

O ile możemy mieć pretensje do klasycznych mediów o karmienie nas głupawymi programami, o tyle w internecie już sami możemy sobie ustawić feed i zdecydowanie jest z czego wybierać. W każdej dziedzinie znajdzie się kanał czy kompetentna osoba, ale tu już piłeczka jest po naszej stronie. Wybuch pokojowej misji w Ukrainie był takim momentem, kiedy nastąpił skok zainteresowania rzetelnymi źródłami informacji. Wtedy objawił się Jarosław Wolski, a Łukasz Bok przebił milion followersów. Make Life Harder często pomiędzy heheszkowymi memami lokuje wartościowe persony oraz opinie, z kolei Kanał Sportowy przeprowadził Hejt Park z Tomaszem Rożkiem, który miał porównywalną oglądalność do programów, gdzie publika liczyła na skandale i roasty celebrytów, więc teoretycznie jest to możliwe. Zaletą bzdur wypowiadanych na antenie śniadaniówek i „Sprawy dla reportera” jest to, że internet szybko je wyłapuje, rozkłada na czynniki pierwsze i po chwili wypowiada się ktoś, kto się zna i mówi, jak jest naprawdę, więc nawet jeśli nie narodzi nam się jeden Makłowicz wśród autorytetów, to przynajmniej dostajemy weryfikację faktów, a temat będzie przez chwilę na świeczniku – podkreśla PigOut, autor liczącego blisko 150 tysięcy followersów fanpage'a PigOut.

Dlaczego Bok, Wolski (chociaż on akurat bywa gościem różnych telewizji), Wiatrowski, Rożek czy Make Life Harder działają przede wszystkim w sieci? Raz, bo większy zasięg. Dwa – budowanie własnych, jednoosobowych mediów, co wiąże się z ofertami reklamowymi, czego przykłady można zauważyć choćby na insta stories Łukasza Boka. A trzy – mogą mówić o tym, co chcą, kiedy chcą i jak długo chcą.

Szanujący swój czas specjalista nie będzie się palił do udziału w programie, w którym na wypowiedź dostanie 90 sekund, po czym utną go w połowie zdania, żeby sprawdzić, co tam w kuchni wymodził koleś, który trzy lata temu przeszedł do drugiej fazy castingów w Masterchefie.

PigOut

autor fanpage'a PigOut

Następnie wjedzie reportaż „Jak prawidłowo załadować zmywarkę”, a tuż po nim materiał z wystawy psów rasowych w Pruszkowie. W 90 sekund ciężko omówić palące społecznie tematy, za to bardzo łatwo się skompromitować, dlatego w tym formacie nie pokładałbym zbytnich nadziei.

Ale dopóki będą istnieć podobne programy, dopóty uświadczymy w nim znane postacie, które w zamian za kilka minut czasu antenowego powymądrzają się na tematy, o których zwykle nie mają pojęcia. Tyle dobrego, że żyjemy w czasach przesytu medialnymi treściami i nie jesteśmy skazani na słuchanie Marcina Najmana, deliberującego o unijnym budżecie. Chociaż zabawnie zrobiłoby się dopiero wtedy, gdyby wyszło, że El Testosteron faktycznie nieźle się na nim zna.

Sprawdźcie także nasz materiał „Mroczny i dziwny świat Sprawy dla Reportera. Programu, który po 38 latach w końcu stał się memem”

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Współzałożyciel i senior editor newonce.net, współprowadzący „Bolesne Poranki” oraz „Plot Twist”. Najczęściej pisze o kinie, serialach i wszystkim, co znajduje się na przecięciu kultury masowej i spraw społecznych. Te absurdalne opisy na naszym fb to często jego sprawka.
Komentarze 0