Paris-Saint Germain co roku chwali się rosnącymi słupkami przychodów i to się na razie nie zmieni. Zakończone przed chwilą tournée w Japonii to podręcznik, jak wzorowo zarządzać marką i wbijać flagi podboju. Christopher Galtier nie ma nic do gadania: tutaj jest Paryż, najpierw trzeba wyeksportować mit, a potem zbudować formę sportową.
To są odwieczne problemy trenerów super klubów. Może w pandemii dało się na chwilę o nich zapomnieć, ale teraz wracają: klub to przecież przedsiębiorstwo, globalizacja szansą, a Neymar i Mbappe głównymi wabikami, by przekierować milionowe emocje na swoją stronę. PSG właśnie wraca po tygodniowym pobycie w Japonii — skróconym ze względu na upały i wilgotność, ale i tak na koniec liczą się słupki, a te jak zawsze wirują.
Gdy Barcelona nagrywała tosterem filmiki z Robertem Lewandowskim, paryżanie puszczali w świat historię jak pędzą 320 km/h pociągiem Shinkansen, oglądając za oknem górę Fuji. 20 tysięcy ludzi w Osace zapłaciło 4500 jenów (150 zł), żeby obejrzeć ich trening. PSG ostatni raz było tutaj w 1995 roku, gdy piłkarski marketing dopiero raczkował. Teraz to jest studnia bez dna: bogate, nowoczesne społeczeństwo ze 125 mln ludzi to idealne miejsce, by przywieźć tu Leo Messiego i roztaczać swój czar. Można do woli pisać piękne bajki, a potem wystawić rachunek.
Byli w zasadzie wszędzie. Nawet słynne skrzyżowanie Shibuya w Tokio przez tydzień świeciło facjatą Kyliana Mbappe. Trzy mecze z Kawasaki, Urawą i Gambą Osaka obejrzało w sumie 150 tysięcy ludzi. Paryżanie otworzyli tutaj nową akademię, dwa sklepy i restaurację. Przywieźli sekcję judo z Teddym Rinerem i nawet Patrick M’boma zmieścił się do samolotu, bo ktoś przypomniał sobie, że legenda kameruńskiej piłki rozegrała kiedyś 16 meczów w PSG, a potem rozkochała Osakę, strzelając w trakcie jednego sezonu 29 goli.
PSG umie grać na sentymentach i podbijać emocje. Za trzy mecze towarzyskie klub przytulił ok. 12 mln euro z japońskiej telewizji, co jest jednym z trzech najwyższych kontraktów w historii wszelkich tournée. W Japonii piłka wciąż ustępuje bejsbolowi, który ponad sto lat temu zaszczepili tu Amerykanie, ale to się kiedyś może zmienić. Właśnie takie momenty rozbudzają pasję w narodzie — to, że PSG na każdym kroku rozdawało autografy i podróżowało zwykłym pociągiem zamiast latać czarterem. Albo że Mbappe przebrał się w strój judo i podczas jednego pokazów zrobił taką minę, że ta momentalnie stała się internetowym viralem.
Oczywiście to wszystko nie sprzyja budowaniu formy sportowej. Christopher Galtier wiedział jednak na, co się pisze. Doskonale rozumie, że w takim klubie pisanie marketingowej opowieści jest tak samo ważne jak treningi przed sezonem, który zacznie się już za tydzień meczem o Superpuchar Francji.
Swoją drogą tutaj też na pierwszy plan wybija się marketing, bo spotkanie zostanie rozegrane w Tel Awiwie. Ligue 1 startuje 6 sierpnia, ale na ten moment piłkarze PSG częściej latają z walizkami za granicę niż trenuję w Camp des Loges. W kraju zostali jedynie, ci, których PSG już nie chce, czyli Kurzawa, Draxler, Herrera i Wijnaldum.
Jeśli chodzi o samą piłkę, to w Japonii zobaczyliśmy chociażby błysk Arnauda Kalimuendo, 20-latka, który ostatnie dwa sezony spędził na wypożyczeniu w Lens. Jego dwa gole plus kilka niezłych dryblingów dają do myślenia Galtierowi. PSG musi zacząć uczyć się na błędach, a te mówią jasno: ludzie z akademii często są lepsi niż ci, za których płaci się miliony. Kalimuendo mógłby być superrezerwowym w talii nowego trenera, poza tym zrzuciłby ciężar z dyrektora Luisa Camposa, który od kilku tygodni nie może dogadać się z Sassuolo. Pożądany Gianluca Scamacca wolał pewne miejsce w West Hamie.
Japonia oczywiście zademonstrowała nam też trio Mbappe, Messi, Neymar. PSG nie zapomniało zresztą wrzucić ich wspólnej fotki z samolotu z dwoma piłkami przypominającymi hat-tricki Francuza i Brazylijczyka. Messi dołożył trzy asysty, choć obiektywnie wyglądał najsłabiej z całego grona. Wciąż potrafi genialnie znajdować kolegów, ale gdy sam dostaje piłkę na tacy, brakuje mu zimnej krwi, jaką znaliśmy z przeszłości. Mimo to Argentyńczyk wciąż był nr 1, jeśli chodzi o zainteresowanie Japończyków. Scena, gdy podchodzi do rzutu wolnego, a za bramką cała trybuna trzyma telefony w ręku jest esencją tej azjatyckiej wycieczki.
Galtier nie miał zastrzeżeń do siły ofensywnej swojego zespołu, bo ten w Japonii strzelił w sumie 11 goli. Widać, że wypożyczenie do Sportingu dobrze zrobiło Pablo Sarabii. Wielkim talentem w środku pola może być 17-latek Warren Zaire-Emery, ale i tak gdyby zrobić ranking olśnień to wszystkich przebiłby Vitinha. Portugalczyk sprawdzony z Porto za 40 mln euro znakomicie czuje piłkę, świetnie odbiera, kreuje. Słowem: perełka. Dobrze wykorzystany razem ze zdrowym Marco Verrattim może na nowo zdefiniować środek pola PSG. Drużynę kupił choćby tym, że już na starcie rozumie francuski i mimo ciągłej nauki już teraz próbuje się w nim komunikować.
Ważną kwestią jest też ustawienie. Galtier dotąd nigdy nie grał systemem 3-4-1-2, zarówno w Lille jak i Nicei stawiał na klasyczne 4-4-2. Teraz zanosi się na to, że nie będzie odwrotu: mając takich wahadłowych jak Hakimi i Nuno Mendes musi zrobić dla nich miejsce. Szczególnie ten drugi pokazuje, że cały czas rośnie i że gdyby spojrzeć dziś na kadrę PSG, to trudno znaleźć w niej słaby punkty.
Galtier jedyne zastrzeżenie po wycieczce do Japonii miał do obrony, która zbyt często wychodziła tak wysoko, że zostawiała szybkim rywalom cały plac i przez to doszło do kilku groźnych sytuacji. To dlatego dyrektor sportowy Luis Campos już za moment zaprezentuje światu Nordiego Mukiele, 24-latka sprowadzonego z Lipska. Kadra mistrzów Francji powoli nabiera kształtów. Pierwszy poważny test już w niedzielę przeciwko Nantes.
Komentarze 0