Połączenie Chirurgów, rasowych thrillerów psychologicznych i body horrorów Davida Cronenberga. Zresztą to remake jednego z filmów tego ostatniego.
Do seriali powstałych na bazie filmów, których w dobie hegemonii serwisów streamingowych i rozszerzania franczyz przybywa bez ustanku, najlepiej chyba zachowywać naturalny dystans. W niektórych przypadkach zmiana formatu jest rzeczywiście podyktowana uzasadnioną chęcią opowiedzenia jakiejś historii na nowo. Próbą uaktualnienia o nieobecne z różnych przyczyn wątki, rozwinięcia tych niedokończonych. Za to przy okazji innych produkcji w głowie od razu zapala się czerwona lampka. Czy nie mamy do czynienia z odcinaniem kuponów, wyrachowanym skokiem na kasę? Co nowego można wyłuskać z wyeksploatowanego do cna pomysłu? Czy twórcom brakuje już oryginalnych konceptów? Takie pytania ostatnio stawiałem, gdy gruchnęła wieść o serialowej adaptacji Harry’ego Pottera przygotowywanej przez HBO.
Z podobną rezerwą podszedłem do idei remake’u Nierozłącznych Davida Cronenberga. Film, od którego premiery we wrześniu minie 35 lat, nie należy do najbardziej rozpoznawalnych w dorobku mistrza body horroru. Częściej wspomina się o jego Nagim lunchu, Wideodromie czy Historii przemocy. Nadal pozostaje jednak dziełem wyrazistym, ze znakomitą, podwójną rolą Jeremy’ego Ironsa i wyzierającym ze wszystkich stron niepokojem. Wybitny krytyk Roger Ebert miał inne zdanie, pisząc, że tak wyglądałaby „współpraca między szkołą medyczną a marketowym tabloidem”. W swojej ocenie nie był odosobniony, ale polemik było wówczas równie wiele, ile zachwytów. Taki już los twórców idących pod prąd i igrających z konwencją.
Bliźniaczki na front
Po Nierozłącznych, którzy powstali na kanwie książki Twins Bari Wood i Jacka Geaslanda (oraz, jak przynajmniej wynika z anegdot, filmu Zet i dwa zera Petera Greenawaya), sięgnęła Alice Birch. Brytyjka zaczynała od pisania i adaptowania sztuk teatralnych. Napisała scenariusze do Lady M. i Osobliwości, pracowała nad fabułą drugiego sezonu Sukcesji. Dobrze zna się również z bestsellerową prozą Sally Rooney. Na srebrny ekran przeniosła zarówno Normalnych ludzi, jak i Rozmowy z przyjaciółmi. Aktualnie pracuje nad survivalowym thrillerem The End We Start From z Benedictem Cumberbatchem i Jodie Corner na pokładzie. To film bezpośrednio odnoszący się do kryzysu klimatycznego. Jego główna bohaterka, świeżo upieczona matka, musi wraz z dzieckiem opuścić zalany Londyn.
Celowo wspominam o doświadczeniu autorki, bo takowego niewątpliwie wymagało zabranie się za złożonego klasyka Cronenberga. Scenarzystka wraz ze sztabem reżyserów (w składzie m.in. twórca Gniazda, Sean Durkin, a także etatowa współpracowniczka Drake’a, Karena Evans) symbolicznie rozbraja go już w pierwszym odcinku. Główni bohaterowie serialu, Elliot i Beverly Mantle, nie są odtąd mężczyznami, tylko kobietami. Odwrócenie płci nadaje inną dynamikę całej historii, zwłaszcza że podobnie jak swoi poprzednicy, tak i bliźniaczki pracują jako ginekolożki. Chcą zmienić oblicze całej specjalizacji i sprawić, żeby inne kobiety pragnące dziecka, jednocześnie mierzące się z problemem niepłodności, mogły wreszcie spełnić swoje marzenie. Naturalnie umieją się utożsamić z potrzebą macierzyństwa i empatyzować, gdy u ich podopiecznych po raz kolejny dojdzie do niechcianego poronienia. Mimo to szybko okazuje się, że ich intencje nie są do końca czyste, a za misją zrewolucjonizowania medycyny stoją nieprzepracowane spory.
Miłość czy zależność?
Jak sam tytuł wskazuje, panie są nierozłączne. Mimo upływu lat nadal dzielą mieszkanie, szafę i większość czasu, także poza godzinami pracy. Na imprezach i biznesowych spotkaniach nader często bywają ze sobą mylone. Niekiedy jest to dla nich frustrujące, ale częściej wykorzystują swoje podobieństwo i zamieniają się rolami. Zaaferowana i zestresowana pacjentka i tak nie zauważy żadnej różnicy. Manifestująca się na wielu polach symbioza raczej im sprzyja – przecież na pierwszy rzut oka nie ma nic lepszego od bratniej duszy, która zrozumie cię bez słów. Tak bliska relacja potrafi jednak niepostrzeżenie uzależnić. Bezkonfliktowe współżycie przeradza się w toksyczne pasożytnictwo. To właśnie zrozumiała Beverly, kiedy zakochuje się w znanej aktorce, Genevieve Cotard (Britne Oldford). Kobieta proponuje lekarce, żeby w życiu prywatnym zrobiła to, co z zamkniętymi oczami regularnie robi na sali operacyjnej – odcięła pępowinę. Zakochana celebrytka snuje plany o wspólnym domu z wiśniowym sadem, chce mieć dziecko i z łatwością zamierza poświęcić na to wiele czasu. Faktyczne zdystansowanie się ginekolożki od Elliot okazuje się znacznie trudniejszym zadaniem.
Serial dostępny na platformie Amazon Prime Video na tej płaszczyźnie pozostaje sprawnie napisanym thrillerem psychologicznym. Padają tu wątki dotyczące zazdrości, wzięcia odpowiedzialności za własny los i miłości tak silnej, że prowadzącej do zniewolenia. Właściwej dramaturgii tym dylematom nadaje gra aktorska Rachel Weisz. Brytyjka niczym kameleon przenika między obydwiema rolami, ukazując rosnące napięcie między kobietami. Tak naprawdę mają różne potrzeby, pragnienia, inną etykę pracy i cele. Pozostają przy tym od siebie całkowicie zależne. Kiedy byłam którąś z nich, w pełni ciągnęłam w jej stronę – wyjaśniała na łamach magazynu Bloody Disgusting.
Laboratoryjna zabawa w Boga
Rozdarcie dzielące bohaterki rzeczywiście widać nie tylko wtedy, gdy dochodzi do konfrontacji z Genevieve. Beverly roztacza nad pacjentkami znacznie szerszy parasol ochronny. Opiekuje się nimi w myśl powtarzanego jak mantrę hasła, że „ciąża to nie choroba”. W nowo otwartej klinice Mantle Parker (do drugiego członu tej nazwy jeszcze wrócimy) kieruje oddziałem położniczym. Elliot wspiera ją w tych działaniach, ale znacznie bardziej interesuje ją przesiadywanie w laboratorium. Pracuje nad implementacją coraz dojrzalszych zarodków do ciał niepłodnych kobiet. Wierzy, że przeszczepem tkanki macicy zatrzyma menopauzę. Jej poczynania przypominają „zabawę w Boga” znaną z historii Fausta albo Frankensteina, lecz nie kończą się na metafizycznych rozważaniach. Rozwój nauki dogonił odważne plany i w samym serialu, i w rzeczywistości. Trzy dekady temu Cronenberg mógł tylko przypuszczać, że transhumanizm, transplantacje albo inżynieria genetyczna tak bardzo pójdą do przodu.
Siostra-laborantka w Nierozłącznych ma obsesję na punkcie przekraczania granic związanych z tym, jak można manipulować ludzkim życiem. Idée fixe każe jej łamać kolejne zasady etyczne, co nie spotyka się z uznaniem Toma (Michael Chernus), nieco spłoszonego kolegi z laboratorium. Sytuacja zaczyna wymykać się Elliott spod kontroli i prowadzi do obłędu, co i w tym przypadku sprawnie unaoczniła warstwa formalna serialu. Naturalistyczna, surowa cielesność – powiększone, rozcinane podczas porodów brzuchy, kaskady krwi czy embriony pływające w sztucznych macicach – przewija się tu od samego początku i jest ukłonem w stronę nieśmiertelnej estetyki body horroru. Im dalej w las, tym więcej wizualnych nieprzyjemności i nagłych szarpnięć montażowych. Twarze kobiet zlewają się ze sobą i coraz trudniej rozpoznać, z kim właściwie mamy do czynienia. Ścieżka dźwiękowa skomponowana przez Murraya Golda (Gentleman Jack, Dead Ringers), raz za razem zmieniająca tempo, tylko podkręca atmosferę.
Poród wielkim kosztem
Alice Birch w całą narrację próbuje jeszcze wpleść to, czego na próżno doszukiwać się u Cronenberga. Nierozłączne między słowami podejmują wątek sprawiedliwości reprodukcyjnej. Termin ten, który został upowszechniony w latach 90. przez feministyczną organizację Sister Song, zakłada prawo do (nie)posiadania dzieci i późniejszego macierzyństwa w bezpiecznym środowisku. Zgodnie z tą koncepcją kobiety – niezależnie od statusu majątkowego czy płci – podejmują decyzję o zakładaniu rodziny samodzielnie, według własnych przekonań Jeśli na to postawią, obowiązkiem państwa jest zapewnienie im świadczeń socjalnych albo opieki zdrowotnej. To ono powinno również zadbać o szereg innych narzędzi: zapłodnienie in vitro, adopcję albo możliwość aborcji. O tej ostatniej w Stanach Zjednoczonych, gdzie rozgrywa się akcja serialu, dziś mówi się więcej po wyroku w sprawie Roe vs. Wade.
Dystopijny świat wykreowany w produkcji leży na antypodach tego podejścia. Owszem, daje się w nim szansę kobietom, które nie mogą naturalnie zajść w ciążę. Za pobyt w klinice, wyglądającej raczej jak ascetyczne muzeum sztuki współczesnej niż szpital, trzeba jednak najpierw słono zapłacić. W końcu inwestorką poradni jest Rebecca Parker (Jennifer Ehle), bezwzględna i wyrachowana milionerka. Wcześniej ulokowała kapitał w firmie farmaceutycznej, zaś w ogólnopaństwowym kryzysie opioidowym nie doszukuje się własnej winy. Położniczą misję Beverly zbywa znad suto zastawionego stołu, traktując ją raczej protekcjonalnie. Liczy się przede wszystkim zysk i dostatnie życie, nieważne, jakim kosztem.
Wodzić widza za nos
Gorzka satyra na klasę wyższą, którą Birch najwyraźniej przemyciła z Sukcesji, niekiedy bywa zbyt ciężkostrawna. Rodzina Parkerów serwuje na kolacji mięso z konia i musztruje dzieci pokornie śpiewające piosenkę zespołu Coldplay. Gdy do Genevieve podchodzi młoda fanka, Rebecca stanowczo daje jej do zrozumienia, że nie jest tu mile widziana. Na drugim planie często przewijają się też postacie, których nieuprzywilejowanie jest widoczne gołym okiem. Służąca u bliźniaczek Mantle, bezdomna narkomanka, ignorowana czarna rodzina albo surogatka niemająca prawa głosu aż nadto przypominają o tym, że kobieta kobiecie nierówna. Odrobina subtelności w takiej diagnozie społecznej pozbawiłaby tych wstawek niepotrzebnego moralizatorstwa.
Premierowy miks thrillera psychologicznego i dramatu ostatecznie wypada jednak zaliczyć do udanych. Sześć godzinnych odcinków mija w mgnieniu oka i dzięki zabawie konwencjami, i dzięki wodzeniu widza za nos. Teraz pozostaje tylko uważnie śledzić, jak Alice Birch poradzi sobie z tworzeniem podobnej opowieści od podstaw, już bez sięgania po filmowe wsparcie z przeszłości.
Komentarze 0