Dla części środowiska Ballon d’Or stracił dawną magię, ale wydaje się, że w tym roku można już grawerować nazwisko zwycięzcy. Nikt nie rozegrał indywidualnie tak zjawiskowego sezonu jak Karim Benzema, który zarazem notuje jeden z lepszych finiszów jaki widziała Liga Mistrzów. Cristiano Ronaldo spojrzałby na to z uznaniem. I chociaż Mohamed Salah czy Sadio Mane mogliby się obrazić, to jeden mecz nie może odwracać narracji całego sezonu. To nie składanie klocków, aby najlepszego szukać w ekipie, której trafi się lepszy dzień w finale w Paryżu. Za 34-letnim Francuzem stoi zbyt wiele argumentów, by nie nagrodzić go Złotą Piłką. I to nie za całokształt twórczości czy inne pokrętne historie, a po prostu za wejście na poziom profesury, jakiego w tym sezonie nie widzieliśmy.
Ile warte jest pchanie do Złotej Piłki zwycięzcy wszystkich ważniejszych rozgrywek pokazała już kandydatura Jorginho. Po czasie chyba nikt nie powie, że jest najlepszym piłkarzem świata, mimo że Chelsea zgarnęła Ligę Mistrzów, a Włosi świętowali wygrane mistrzostwa Europy. To nie powinna być pokrętna matematyka ani składanie klocków, by szukać numeru jeden w drużynie, która wygrała najwięcej w danym sezonie. Kryterium Leo Messiego chociaż stało się męczące, to ma ręce i nogi, bo czasem zwykły test oka najwięcej mówi o tym, kto rozgrywa najbardziej zjawiskowy sezon.
Wydaje mi się, że w tym roku zwycięzcę już mamy. I to bez względu na werdykty w finale Champions League. Nawet gdyby Liverpool wziął poważny rewanż za finał naznaczony błędem Lorisa Kariusa i wygrał 5:0 z Realem Madryt, indywidualnie Karim Benzema nadal pozostanie graczem, który zrobił największe wrażenie. Jeśli miałyby przemawiać suche liczby, tylko dwóch piłkarzy zbliżyło się do 60 wypracowanych goli w sezonie. Mowa właśnie o Benzemie i Kylianie Mbappe, czyli być może jego przyszłym kolegą klubowym. Francuzi wspięli się na pułap 59 goli oraz asyst, a za ich plecami mamy Roberta Lewandowskiego z 56 wypracowanymi bramkami na liczniku. Dla porównania – Mo Salah ma 46. I chociaż mówimy o mistrzu Niemiec, Francji i Hiszpanii, to różnicę zrobiła przede wszystkim Liga Mistrzów.
Benzema indywidualnie rozgrywa jedną z najlepszych faz pucharowych, jaką widzieliśmy w dziejach Ligi Mistrzów. Jego hat trick przepchnął Real z PSG, cztery gole załatwiły dwumecz z Chelsea, a trzy bramki i asysta pomogły przejść Manchester City. W każdej z tych rywalizacji jego geniusz dawał nadzieję Królewskim na odrobienie strat. Gdyby nie on, pewnie nie zameldowaliby się w finale. Wymowne są również statuetki MVP rozdawane za każde spotkanie – w całej edycji Benzema cztery razy był wybierany najlepszym na boisku. Mohamed Salah tylko raz w grupie z Porto (5:1), a Sadio Mane ani razu nie był absolutnie najlepszy w oczach ekspertów. Prędzej czarował Luis Diaz (3) – MVP półfinału z Villarrealem, ćwierćfinału z Benfiką i grupowego meczu z Milanem jeszcze jako skrzydłowy Porto. Zarówno skala wyczynów, jak i siła rywali pokazują, jak dobrą edycję rozgrywa Benzema. Kiedy Liverpool budował sobie drogę do finału drużynowym kunsztem, Karim przepychał kolejne rywalizacje talentem jednostek.
To Sadio Mane pojedzie na mistrzostwa świata, wygrał Puchar Narodów Afryki i został tam najlepszym zawodnikiem, ale w Liverpoolu nie był tak kluczowy pod bramką jak Mo Salah, którego dwukrotnie pokonał w bezpośredniej rywalizacji na afrykańskiej ziemi. Egipcjanin miał takie fragmenty sezonu, gdy nie miał sobie równych, ale nie zobaczymy go na mundialu w Katarze i po rzutach karnych musiał uznać wyższość Senegalu. Nadal może się skończyć tak, że to będzie ich sezon z poczwórną albo potrójną koroną, ale chociaż rozegrali więcej spotkań, nie wykręcili takich numerów jak Karim. On 59 bramek wypracował w zaledwie 44 meczach.
Różnica jest taka, że atak Liverpoolu rozkłada siłę na pięć wspaniałych nazwisk, bo przecież Roberto Firmino, Luis Diaz i Diogo Jota też stoją za tak doskonałym sezonem Liverpoolu. W Realu Madryt dwaj gracze robią różnicę w ataku – Benzema oraz Vinicius Junior, więc to naturalne, że zgarniają większe pochwały. Ale ich akcje naprawdę wyglądają, jakby francusko-brazylijski duet ruszał sam na resztę świata. A i tak osiągają cele, skoro już w kwietniu byli pewni mistrzostwa kraju, a do tego jeszcze zaskoczyli wszystkich finałem Ligi Mistrzów. Być może struktura The Reds czyni ich faworytem do triumfu w finale w Paryżu, być może to zdrowsze, gdy nie uzależniasz się od pojedynczych jednostek, ale na pewno taki podział ról kieruje większe światło na Benzemę i Viniego.
Nawet jeśli po finale Ligi Mistrzów wszyscy będą mówić o Liverpoolu, nie powinno to przykryć wspaniałego sezonu Karima Benzemy. Premier League prawdopodobnie nie będzie dane piłkarzom Jurgena Kloppa, ale nawet wygranie trzech pucharów łącznie z Champions League byłoby przede wszystkim sukcesem drużynowym. Jednostkowy wpływ na drużynę był zdecydowanie największy u Francuza, a przecież mówimy o zawodniku, który przez lata przede wszystkim pracował na innych. Nie jest killerem jak Robert Lewandowski, raczej ma duszę rozgrywającego, a i tak jest kluczowy pod bramką. Nawet gdyby Real Madryt doznał bolesnej porażki w finale, nie powinno to zmienić narracji o poziomie, na jaki wspiął się Karim. Latami działał na sukcesy Cristiano Ronaldo i całej drużyny, teraz wszystkie światła są skierowane na niego. I patrząc na klasę piłkarską oraz dotychczasowy sezon, wydaje się, że Złotą Piłkę można już przyznawać. Nawet gdyby to Liverpool został najbardziej szczęśliwą drużyną tego sezonu.