Kiedy największa impreza sezonu zmieniła się w kataklizm. Podobno o tej porze na nevadzkiej pustyni nigdy nie odnotowuje się opadów, ale teraz jednak się wydarzyły. Przez to tegoroczny Burning Man jest najgorszym, jakie kiedykolwiek się odbyły.
Sceny z tegorocznego Burning Mana naprawdę przypominały film katastroficzny. Tony błota, zakopane samochody, w dodatku od najbliższych dróg festiwal dzielą kilometry. Ludzie naprawdę nie wiedzieli, co zrobić, zwłaszcza przy kończących się zapasach wody i żywności. Internet obiegł film Chrisa Rocka i Diplo, jak opuszczają teren... łapiąc stopa. Ostatecznie wszystkim udało się szczęśliwie wydostać, ale było nerwowo. Nawet bardzo.
Co roku na Burning Mana przyjeżdżają festiwalowicze z całego świata, także z Polski. My zapytaliśmy graficzkę Anię Augustynowicz, która była na tegorocznej edycji festiwalu, o to, jak cała sytuacja wyglądała od wewnątrz. Naprawdę było aż tak dramatycznie?
Nie, nie było aż tak źle jak to wyglądało w mediach, ale ja spałam w kamperze – gorzej mieli ci, którzy nocowali w namiotach. Natomiast przez błoto faktycznie był problem z wodą; dowożące ją samochody zwyczajnie nie miały jak przyjechać. No i miałam zapasy jedzenia, a trochę ludzi przyjechało tam bez nich, liczyli, że uda im się ogarnąć coś na terenie festiwalu – opowiada Ania.
Deszcz zaczął padać dopiero podczas czwartego dnia imprezy. Podobno była to pierwsza taka sytuacja od 27 lat. Ludzie nie byli na to przygotowani. Ale, co ciekawe, pomimo fatalnych warunków pogodowych, koncerty i sety dalej trwały, co możecie zobaczyć na instagramowym filmie innej polskiej uczestniczki imprezy, Natalii Uliasz:
Problem polegał na tym, że tam nigdy nie spadł deszcz, każdy był trochę przerażony, bo zimą tam jest jezioro. I ludzie bali się, że wszystkich zaleje. Dobrze, że nie było ulewy ze ścianami deszczu, wolę nie myśleć, co by się wydarzyło. Najgorsza rzecz? Nie dało się poruszać w żaden sposób. Ten piasek, który namókł, stał się błotem, cementem, przyklejał się do butów i nie szło go odkleić – wspomina Ania Augustynowicz.
I jeszcze jedno – kłopoty z zasięgiem. W końcu mówimy o wydarzeniu, które odbywa się na środku pustyni.
Przez ten brak zasięgu nie potrafiliśmy określić, kiedy w ogóle uda nam się stamtąd wyjechać, ciężko jest cokolwiek sprawdzić w sieci. Słuchaliśmy radia, a tam mówili, żeby się nie przemieszczać, że drogi są zamknięte. Tymczasem wcale nie były. Słyszeliśmy też, że ci, co się zakopią, będą wyciągani jako ostatni. Był lekki stres – dodaje Ania.
Ewakuację festiwalowiczów (na Burning Manie bawiło się w tym roku ponad 70 tysięcy osób) rozpoczęto w poniedziałek rano, gdy teren przestał był grząski. Media poinformowały też o śmierci jednego z uczestników, jednak nie była ona w żaden sposób powiązana z warunkami pogodowymi podczas imprezy.
Komentarze 0