Hip-hopowe opus magnum Sylwestra Latkowskiego do annałów rodzimej sceny weszło głównie dlatego, że owa scena nie dorobiła się przez lata zbyt wielu filmowych dokumentacji swoich dziejów. Gdyby jednak inni reżyserzy podejmowali ten temat, Blokersi dawno już trafiliby na śmietnik historii. Czyli tam, gdzie jest ich miejsce.
Do legendy przeszła już anegdota o tym, że wszędzie rozpowiadający o swojej rapowej pasji Sylwester Latkowski nie miał pojęcia kim jest… DJ Premier, o którym przy jakiejś okazji napomknął Eldo. Kręcąc Blokersów reżyser nie realizował swojego wieloletniego marzenia, ale szukał sensacji, za którą węszył jeszcze po wielokroć, podejmując tematy tak różne, jak życie i twórczość Michała Wiśniewskiego czy Leszka Możdżera, a także… pedofilia.
Ty robisz sensację, a ja rap w miasto puszczam
Szukając głównej osi fabularnej dla portretu rodzimego środowiska hip-hopowego przełomu milleniów Latkowski postawił na czarno-biały kontrast różniący dwóch pierwszoplanowych bohaterów tegoż dzieła. Stary jak historia narracji motyw dobry policjant - zły policjant pozwoliły mu wprowadzić postaci Peji i Eldo. O ile jednak obaj - nawet te 18 lat temu - byli ludźmi nieporównywalnie bardziej wielowymiarowymi niż widać to w kadrach Blokersów, to dokumentujący ich życie reżyser nie szukał tu żadnych niuansów. I tak pierwszy został przedstawiony jako patus z bramy, a drugi - intelektualista z rozbitego domu, co dla obu raperów było mocno krzywdzące, a stereotypy ciągnęły się za nimi jeszcze przez długie lata.
W samym dokumencie trudno bowiem doszukać się potwierdzenia słów jego autora. Dla wielu osób hip hop jest subkulturą patologiczną. Chcę zaprzeczyć stereotypom i dlatego pokażę po prostu ludzi, którzy to robią. Dla mnie to otoczenie jest patologiczne, co widać w moim filmie, a nie oni - mówił swego czasu portalowi Interia. Jednak kiedy przyszło co do czego, podstawiał żywych ludzi pod pasujące mu tezy i zabiegi narracyjne.
Do moich kolegów strzelano
Rzekomy szacunek Latkowskiego do kultury hip-hopowej bodajże najlepiej obrazuje fakt, że szukając sensacyjnych fragmentów grafficiarskich wykorzystał wyimki z pierwszej części trójmiejskiego Men in Black, nie pytając przy tym nikogo o zdanie. Jako że twórcy tego chuligańskiego klasyka nie mogli dociekać swoich praw w sądzie, całą sprawę skomentowali jednym z najbardziej agresywnych, wizualnych dissów w historii środowiska. Jeśli więc nie obraża waszego dobrego smaku ani wulgarny język, ani… hadrkorowe porno, przewińcie powyższy filmik do momentu 54:46, gdzie znajduje się dedykacja dla Cweldo i Sylwka podsumowana hasłem: za późno na sranie, jesteście gównem. I o ile drugiemu z nich takie traktowanie się należało, to pierwszy oberwał rykoszetem, opowiadając w Blokersach o swojej fascynacji graffiti, z czego prawdziwi writerzy robili sobie jaja jeszcze długo po tym, jak film zszedł z ekranów.
Mówią, że raperzy upadną
Wyświetlani w kinach - a także dystrybuowani na VHS’ach i DVD - Blokersi w ogromnym stopniu przyczynili się do pierwszej fali mody na rap, która zalała scenę na początku minionej dekady. I o ile w samym gremialnym zainteresowaniu kulturą hip-hopową nie widzimy nic złego, o tyle głównymi beneficjantami tegoż boomu byli wówczas ludzie, którzy zbratali samplowane bity i rymowane szesnastki z paździerzowymi rytmami znanymi z wiejskich dyskotek i ckliwymi, emocjonalnymi tekstami rodem z najbardziej wstydliwych zaułków polskiej estrady. Po czym stworzyli niechlubny gatunek rapu znany jako hip-hopolo. Ogromną rolę odegrał właśnie film Latkowskiego. Kariera powiązanego wówczas z Decksem i robiącego bity dla Fusznika czy Zipery (Doniu) zespołu Ascetoholix mogłaby się bowiem potoczyć zupełnie inaczej, gdyby ich miałki i przystępny utwór Już dawno nie trafił na ścieżkę dźwiękową Blokersów.
Każdy ma chwile
Jako że polskich filmów dokumentalnych podejmujących temat rapu jest dosłownie garstka, Blokersi posiadają jednak ogromną wartość archiwalną. Ich mocno paździerzowy sznyt operatorski i montażowy w pewien sposób pasuje do bardzo prowizorycznego, niedobudżetowanego szyku pionierskich lat krajowej sceny. A ilość spontanicznych dialogów zarejestrowanych w trakcie jego powstawania jest dziś na wagę złota, którego nie są w stanie przykryć wszystkie te tanie sensacyjki, do których ciągnęło Latkowskiego za każdym razem, gdy obracał kamerę w stronę kolejnych żuli czy dozorców. Główna teza reżysera, który zamiast kręcić film o hip-hopie chciał przedstawić kolejną po To my, rugbiści drogę wyjścia z getta, przez większość widzów nie została w ogóle dostrzeżona (co zupełnie nas nie dziwi). Sami Blokersi przyczynili się też do dalszego pogłębienia krzywdzącego stereotypu, przedstawiającego środowisko raperów jako zgraję nieszczególnie bystrych amatorów z patologicznymi skłonnościami. Ale żeby nie było - jedyną wartością tego dzieła jest właśnie rejestracja czasu, którego nikt wówczas nie dokumentował. Środowiska, któremu nikt nadal nie przyjrzał się z kamerą dostatecznie celnie jak wyczerpująco, sprawnie i z wyczuciem, wciągająco acz prawdziwie. O ile jednak na pierwszy porządny obraz polskiego rapu na - cyfrowym zapewne - celuloidzie czekamy od dwóch dekad z rosnącym zniecierpliwieniem, o tyle potwierdzony niedawno na twitterze Latkowskiego pomysł, by nakręcić drugą część Blokersów budzi w nas nieporównywalnie więcej obaw niż nadziei.