Nie tak to miało wyglądać. Pojedynek Jana Błachowicza z Aleksandarem Rakiciem powinien wyłonić kolejnego pretendenta do tytułu mistrza UFC w wadze półciężkiej. Ostatecznie zakończył się dla nas szczęśliwie, bo zwycięstwem Polaka, jednak sama walka została przerwana ze względu na bezkontaktową kontuzję jego rywala. I o ile znacznie bardziej urządzałoby nas zwycięstwo przez nokaut, poddanie lub pewną decyzję, o tyle trzeba przyznać, że Jan Błachowicz – tak jak zapowiadał – powrócił do oktagonu w znacznie lepszej formie.
Martwiliśmy się nieco o formę naszego mistrza po jego ostatnim, przegranym pojedynku z Gloverem Teixeirą, jednak sam Błachowicz zapowiadał, że to wszystko odeszło w niepamięć. Współpraca z psycholożką sportową Darią Albers miała być „game-changerem” i nim była, bo do oktagonu z Rakiciem wyszedł całkowicie inny fighter niż w październiku – ten, którego już całkiem dobrze zdążyliśmy poznać.
Pewność w stójce, bardzo mocne ciosy, ulubione kombinacje i może nieefektowne, ale bardzo efektywne obijanie łydki przeciwnika w stójce przy jednoczesnej dobrej obronie tego samego z drugiej strony – gdybyśmy zapytali samego Janka, jak to wyglądało „na nogach”, to pewnie byłby zadowolony, bo wszystko zdawało się iść zgodnie z planem. To dzięki temu wygrał pierwszą rundę i prawdopodobnie prowadził w trzeciej, zanim została przerwana. Jedynym zastrzeżeniem mogła być runda druga, w której Rakić wykorzystał jedno z kopnięć, by sprowadzić Polaka do parteru i kontrolować pozycję przez kilka minut. Błachowicz próbował trójkąta nogami czy zmian pozycji, ale to jego przeciwnik wygrał tę odsłonę dość pewnie i jeśli nad czymś pracować przed kolejnym starciem, to właśnie nad tym – szczególnie jeśli ten pojedynek miałby być z Gloverem Teixeirą.
A jest na to szansa, bowiem Błachowicz z Rakiciem wygrał. Walka została przerwana w trzeciej rundzie po tym, jak Austriak serbskiego pochodzenia upadł na ziemię trzymając się za kolano. Powtórka pokazała, że coś „strzeliło” w jego nodze bez kontaktu z żadnym z ciosów Błachowicza, a znając już sportowe kontuzje na tyle, na ile znamy, trudno nie przewidywać, że w grę wchodzą przede wszystkim zerwane więzadła krzyżowe.
Na pewno nie takiego zwycięstwa oczekiwaliśmy od tego pojedynku, ale dla nas najważniejszy jest fakt, że to zwycięstwo jest. Szczególnie że nie możemy uznać tego za szczęśliwy zbieg okoliczności. Na kartach punktowych obaj panowie remisowali, jednak w stójce – mocniejszej stronie obydwu – to Błachowicz wyglądał znacznie lepiej. Niewykluczone też, że kolano rywala nie wytrzymało z innego powodu. Polak tak obijał jego lewą łydkę, że Rakić zaczął z nią „uciekać”, jednocześnie przenosząc ciężar na nogę prawą, która ostatecznie nie wytrzymała tego obciążenia.
Czy to da Błachowiczowi walkę o pas? Bardzo możliwe. W normalnych okolicznościach często zdarza się, że UFC trochę dłużej każe byłemu mistrzowi czekać na kolejną szansę, szczególnie jeśli kolejnego starcia – tak jak w tym przypadku – nie wygrał pewnie, a przez kontuzję. Rzecz w tym, że w wadze półciężkiej… trochę brakuje kandydatów.
Największym jest zdecydowanie Jiri Prochazka, który wyjdzie do oktagonu z Gloverem Teixeirą już za chwilę, 11 czerwca. Poza tym kolejnymi w kolejce byliby pewnie Magomed Ankalajew i Anthony Smith, którzy z kolei zmierzą się w lipcu między sobą. Poza tą trójka nie widać nikogo, kto by na to zasługiwał. Zresztą sam Teixeira już dość wyraźnie zasugerował, kogo chce widzieć w oktagonie, jeśli pokona Prochazkę.
Błachowicz zrobił swoje i prawdopodobnie czeka na przeciwnika, z którym zmierzy się w kolejnej walce mistrzowskiej. Czy będzie to Teixeira, czy Prochazka, jeszcze zobaczymy. Miejmy tylko nadzieję, że Dana White nie wstrzyma tego starcia ze względu na sposób zakończenia pojedynku z Rakiciem. Austriakowi trzeba zresztą życzyć zdrowia i jak najszybszego powrotu do oktagonu, co przy tego typu kontuzji jest nieco skomplikowane. A Jankowi? Cóż, chyba wszyscy doskonale wiemy, czego mu życzyć.
Komentarze 0