Poznańska karuzela nastrojów. Lech kontra oczekiwania społeczne i gra na trzech frontach

Zobacz również:CENTROSTRZAŁ #3. Odwaga pionierów. O nieoczywistych kierunkach transferowych
Lech Poznan - F91 Dudelange
fot. Pawel Jaskolka

Lech Poznań jest jedną nogą w fazie grupowej Ligi Konferencji, ale zarazem nie wygrał ani jednego z czterech meczów w ekstraklasie. Najlepszym barometrem nastrojów społecznych jest frekwencja przy Bułgarskiej, która w ostatnim meczu eliminacji nie sięgnęła nawet 10 tysięcy. Wiele mówiło się w Poznaniu o mitycznych badaniach i przygotowaniach do gry na trzech frontach, ale póki co widzimy, że przypadek Lecha jest zbliżony do poprzednich mistrzów Polski. Praktyka na razie rozbija teorię oraz przygotowania. Kibice protestują przeciwko właścicielom i wyliczają błędy dyrektora sportowego, John van den Brom nie kupuje fanów holenderskim optymizmem, a zespół próbuje złapać stabilność w tej mieszance nastrojów.

Trudno nie odnaleźć analogii do zeszłorocznej Legii Warszawa, gdy patrzy się na poczynania mistrza Polski na pierwszej prostej sezonu. Wszystko wskazuje, że eliminacje zakończą się minimalnym sukcesem, czyli wejściem do fazy grupowej Ligi Konferencji. Lech ma porządną dwubramkową zaliczkę z Dudelange, a także ograł Dinamo Batumi i Vikingur po dogrywce. Przesadą byłoby powiedzenie, że to autostrada do europejskich pucharów, lecz czuć różnicę w porównaniu do ścieżki Legii z minionego lata. Brak tej fazy grupowej byłby po prostu katastrofą, lecz wiele wskazuje na to, że lechici staną na wysokości zadania.

Grę o Ligę Konferencji bardzo mocno odczuwają jednak w lidze, gdzie pod koniec sierpnia Kolejorz nadal czeka na pierwsze zwycięstwo. Tak jak Legia była w poprzednim sezonie najgorszym pucharowiczem we własnym kraju, tak widmo podobnych demonów staje przed graczami Johna van den Broma. W takim przypadku często lepiej spojrzeć na sam obraz spotkania oraz tworzonych sytuacji pod bramką, niż końcowe rezultaty, aby sprawdzić, co dzieje się w „bebechach” drużyny. Lech zaskakująco przegrał ze Stalą Mielec, natomiast zasłużenie już z Wisłą Płock oraz Śląskiem Wrocław. Z Zagłębiem zremisował, chociaż też Miedziowi mieli konkretniejsze sytuacje bramkowe.

Obraz lechitów jest taki, że nie przegrywa przez pecha czy czynniki losowe, tylko na własne życzenie. W trzech spotkaniach był mniej konkretny od rywali, a na dzień dobry męczył się ze Stalą Mielec. 1 punkt na 12 możliwych i ostatnie miejsce w tabeli może nie są do końca sprawiedliwe, ale miejsce Kolejorza jest w dolnych rewirach po tym, co zobaczyliśmy w samej ekstraklasie. Nie wystarczy mieć piłkę i podawać ją na połowie przeciwnika, aby mówić o dominacji czy skutecznej grze. Kluczem jest jeszcze zabezpieczenie tyłów przy takim stylu gry oraz efektywność w tworzeniu sytuacji. Dzisiaj Lech Poznań gra dużo poniżej oczekiwań, nie nadrabia tego emocjonalnie w pucharach, ale w mniejszych lub większych mękach przechodzi kolejnych przeciwników.

Oczywiście, że mówimy o drużynie toczonej ciągłymi kontuzjami, problemami zdrowotnymi i krótką kołdrą zwłaszcza w defensywie, ale za ten stan rzeczy również odpowiedzialni są działacze. Nie można zasłaniać się wiecznie odejściem Macieja Skorży czy nowym trenerem, bo w kwestii budowy kadry nie została wykonana odpowiednia praca.

Granie Maksymilianem Pingotem czy Niką Kvekveskirim na środku defensywy nie jest czynnikiem losowym, tylko efektem świadomie podjętego ryzyka. Nie mając pewności fazy grupowej, w Poznaniu nie chcieli budować jeszcze szerszej kadry. I zbudowali ją tak, jakby kontuzje, zawieszenia czy choroby nie istniały w futbolu. Oczywiście, że inaczej wyglądałoby to ze zdrowym Bartoszem Salamonem, dostępnym i ogranym Filipem Dagerstalem czy przekonanym do pozostania Lubomirem Satką, lecz takie rzeczy należy kalkulować. Tym bardziej w klubie, który dwa lata temu dwukrotnie wystawiał Tomasza Dejewskiego na stoperze na Benfikę w Lidze Europy. Przypomnijmy: dziś defensora trzecioligowej Radunii Stężyca.

John van den Brom cały czas próbuje dotrzeć do drużyny i znaleźć z nią właściwą chemię, ale jego wieczny, holenderski optymizm i szukanie pozytywów nie przemawiają do kibiców oczekujących konkretów. Przed meczem z Dudelange na oprawie znowu oberowało się właścicielom klubu – hasła pokroju „ceny biletów jak z kosmosu, gracie jak ofiary losu” mówią wszystko o podejściu kibiców. Na to nakłada się wiele czynników: od małych błędów organizacyjnych na stadionie, po niezgrabne poruszanie się w mediach i chowanie głowy w piach w trudnych momentach. Lech sprawia wrażenie, że jako organizacja radzi sobie tylko wtedy, kiedy jest dobrze, a niekoniecznie w sytuacjach stresowych.

Do tego dochodzi zmęczenie podejściem transferowym. Oczywiście wszystkie ruchy potrzebują czasu na weryfikację, ale póki co w drugiej połowie sierpnia wygląda to tak, że Lech za większe sumy sprowadził jedynie Afonso Sousę. W szumnie zapowiadanym rekordowym oknie transferowym przeprowadził jeden duży transfer Portugalczyka i trzy wypożyczenia w swoim starym stylu, podczas gdy Legia zapowiadająca skromność i zaciskanie pasa ściągnęła Carlitosa, Makanę Baku, Rafała Augustyniaka, Pawła Wszołka, Blaza Kramera czy Roberta Picha oraz Dominika Hładuna jako uzupełnienie kadry.

Już rok temu wiele mówiło się o specjalnych badaniach i planie na to, jak poradzić sobie z grą na trzech frontach. Póki co praktyka mocno rozmija się z teorią. Polskie kluby nie potrafią łączyć gry na trzech frontach, a Lech Poznań na początku rozgrywek 22/23 jedynie to potwierdza. Najwięcej o nastrojach społecznych mówi frekwencja, która staje się coraz mniejsza. Na Karabach i pierwszy mecz eliminacji przyszło 25 tysięcy kibiców. Później mowa o 9-12 tysiącach fanów. Oczywiście, że to środek tygodnia, czas urlopowy i nieatrakcyjni, dość anonimowi przeciwnicy, lecz mimo wszystko. Należało oczekiwać więcej, nawet pomimo cen biletów. Gdyby wokół Lecha nadal było kolorowo i sielankowo, Bułgarska też zapełniałaby się chętniej na fali optymizmu.

Problem Johna van den Broma jest taki, że nadal będzie szył w takich warunkach. Poznawał piłkarzy, ale w trudnych okolicznościach, gdy co chwilę trzeba grać, zamiast porządnie trenować. Momentów oddechu będzie niewiele, może na reprezentację pod koniec września. Jeśli przyjdą nowi piłkarze w związku z pucharami, to też nie będzie czasu na wdrożenie ich do szatni i drużyny. Na razie, na przedsionku Ligi Konferencji, wygląda to jak typowa przygoda polskiego klubu w europejskich pucharów. Z karuzelą nastrojów, emocjonalnymi zrywami, ale tymi samymi błędami, które wykańczały poprzedników. Na dzisiaj nie wygląda to tak, aby optymizm Johna van den Broma był podparty faktycznym stanem rzeczy. Dwóch konkurencyjnych jedenastek nie wystawi, tylko dalej będzie szył z tym, co ma. I niby powinno się świętować kolejne wejście do pucharów i nadchodzący debiut w Lidze Konferencji, ale jakoś trudno szukać w tej sytuacji optymizmu czy doskonale przepracowanego lata.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Uwielbia opowiadać o świecie przez pryzmat piłki. A już najlepiej tej grającej mu w duszy, czyli latynoskiej. Wyznaje, że rozmowy trzeba się uczyć. Pasjonat futbolu i entuzjasta życia – w tej kolejności, pamiętajcie.
Komentarze 0