Jedną z zalet zatrudnienia Czesława Michniewicza w roli selekcjonera reprezentacji Polski jest to, że jeszcze więcej rozmawiamy o taktyce. 52-letni szkoleniowiec lubi ten temat poruszać, tłumaczyć ze skupieniem detale, nawet pokazywać je szerszej publiczności. Tak też stworzył wokół siebie pewien mit.
Niedawno wypowiedział to Tomasz Ćwiąkała na swoim kanale YouTube w odcinku poświęconym meczowi z Walią. Mniej chciał poruszać temat pierwszego z czterech spotkań Ligi Narodów, za to zauważył, że wyczekuje na starcia z Belgią i Holandią, ponieważ on są tymi, które Czesław Michniewicz lubi najbardziej.
W samym wyizolowanym stwierdzeniu nie ma nic niesamowitego. Trenerzy chcą największych wyzwań i gry z najlepszymi. Jednak do tych zadań można podchodzić dwojako: albo sprawdzając swój pomysł na najwyższym poziomie, albo szukając wszelki sposobów, by przeciwnika zatrzymać. Czesław Michniewicz zdecydowanie należy do tej drugiej grupy, wręcz meczami z Danią, Włochami w kadrze do lat 21, z Bodo-Glimt, Leicester City w Legii zbudował w głowie polskiego kibica wyobrażenie, że do takich zadań specjalnych jest najlepszym trenerem.
Czas powiedzieć sprawdzam: przeanalizowaliśmy jego trzy ostatnie prace – 109 spotkań – i zwróciliśmy uwagę na mecze, w których jego zespoły pozwalały się zdominować, oddawały piłkę rywalowi (na ustalone min. 60% czasu gry). Czy faktycznie istnieje coś takiego, jak „mecz Michniewicza”?
PRACUJ NA SWOJE SZCZĘŚCIE
Z tego zbioru meczów takich, które spełniają podstawowe kryterium, było 20 – jedenaście, gdy Michniewicz prowadził Bruk-Bet Termalikę Nieciecza, sześć w roli selekcjonera kadry U-21 i trzy w warszawskiej Legii. Średnio co piąte, szóste spotkanie było więc takim, które było dla tego trenera projektem. Projektem, w którym kluczowymi aspektami były przygotowanie merytoryczne, realizowanie nakreślonych zadań, dyscyplina taktyczna i poświęcenie wszystkich sił.
„Jak ciężko pracujesz, to szczęście może cię odwiedzić” – tak skomentował selekcjoner remis z Holandią w Rotterdamie. On nie czaruje swoich piłkarzy, że jego plany na taki mecz z wyżej notowanym rywalem gwarantują sukces. W przypadku pełnego oddania i wzorowej realizacji zadań dają wyłącznie szansę na korzystny wynik.
– Wiedzieliśmy, że Legia będzie przeważała, bo ma większe indywidualności i umiejętności, a my mogliśmy przeciwstawić się dobrą organizacją, poświęceniem i zaangażowaniem. W takim meczu potrzeba także trochę szczęścia, na które mocno pracowaliśmy – mówił dziennikarzom, gdy jego Nieciecza pokonała u siebie warszawską Legię (2:1) jesienią 2016 roku.
Właśnie na tej piłkarskiej wsi jego warsztat był najlepiej widoczny. Zespół Michniewicza był w większości spotkań outsiderem, nastawiony pragmatycznie. I w meczach, w których Bruk-Bet Termalica oddawał bardzo zdecydowanie piłkę, radził sobie najlepiej. Siedem z dziesięciu zwycięstw przypadło właśnie na spotkania, w których posiadanie piłki zespołu Michniewicza było niższe niż umownych 40%. Średnia punktowa w tych meczach wyniosła 2,18, w pozostałych, gdy gra była bardziej wyrównana lub nawet z przewagą Niecieczy – już tylko 0,81.
Co więcej, w tych dwudziestu meczach z prac w Niecieczy, kadrze młodzieżowej i Legii średnia punktowa osiągnięta przez Michniewicza wynosi 2,05 – co jest świetnym wynikiem, wyższym niż w którymkolwiek jego klubie. Z nich przegrał tylko trzy razy, wygrał aż dwanaście. Więc odpowiedź już jest jasna – tak, Czesław Michniewicz potrafi świetnie rozgrywać te najtrudniejsze mecze – ale jeszcze ciekawiej jest, gdy zajrzymy w dokładniejsze liczby.
OSZUKAĆ SYSTEM
Belgia 6:1 Polska (3,09 – 0,79)
Holandia 2:2 Polska (2,68 – 0,84)
Zestawienie wyników goli oczekiwanych (a więc tych przedstawionych w nawiasie) wrzucił po meczu w Rotterdamie na swój profil Twitterowy Piotr Wawrzynów, a więc analityk danych m.in. Spezii, który współpracuje również z portalem Analytics FC.
Różnice są nieznaczne, choć wymagają sprecyzowania: wynik Holandii jest zawyżony przez rzut karny zmarnowany przez Memphisa Depaya („jedenastka” to szansa wyceniana na 0,75 xG). Jednak chłodna analiza wskazuje: widać, że biało-czerwoni mieli w drugim meczu szczęście, bo z jakości okazji powinno skończyć się porażką, choć może nie tak dotkliwą, jak w Brukseli. Tam gospodarze fantastycznymi strzałami z dystansu wycisnęli więcej, niż wskazywałby na to model xG.
W przypadku drużyn Michniewicza już się to zdarzało. Prowadząc Niecieczę, uległ Pogoni Szczecin aż 0:5, choć wynik goli oczekiwanych nie był aż tak niekorzystny (1,09 – 1,61), w trakcie młodzieżowych mistrzostw Europy Hiszpanie rozbili Polskę również pięcioma bramkami, zdecydowanie przebijając swoje xG (2,65). W Legii za przykład niech poświadczy porażka z Napoli na wyjeździe (0:3), choć rywale trzy gole strzelili z szans wartych łącznie 1,35.
To jednak w przypadku drużyn Michniewicza rzadkość. W tych dwudziestu spotkaniach bilans bramkowy jest dodatni (+5, 32:27), ale już goli oczekiwanych ujemny – aż -12,19! Prawdą jest więc, że zespoły tego szkoleniowca ciężko pracują na swoje szczęście: dużo strzałów blokują, większość prób rywali jest zza pola karnego, bo w „szesnastce” nie ma przestrzeni. Średni bilans bramkowy „meczu Michniewicza” jest dla jego drużyn korzystny (1,6-1,35), ale goli oczekiwanych już nie: 1,19-1,8.
Zresztą wystarczy zobaczyć zbitkę tylko sześciu najgroźniejszych z 27 strzałów, które oddali Włosi w jednym z tych mitycznych spotkań Michniewicza, by zrozumieć, z czym wiąże się w takim przypadku szczęście… czy raczej jego brak w przypadku prób przeciwników. Na linii strzału jest wielu zawodników lub uderzający ma niekomfortową sytuację (w starciu, nieco spoza światła bramki). Tylko piłkarze muszą do końca wierzyć w to, że z takich szans rywal nie trafi. W Brukseli można powiedzieć, że tym golem ostatecznie podłamującym Polaków był niesamowity strzał Leandro Trossarda.
ART OF DEFENDING
Jest to też rodzajem sztuki bronienia, choć nawet sam Michniewicz zwykł mówić o tym żartem. Odniósł się do tego w poniedziałkowej „Misji Futbol” Marek Papszun.
– Czy bronienie może być ładne? Przede wszystkim skuteczne. Takie mecze też można grać. Liczy się jednak to, co dzieje się dalej. Samo bronienie nie jest ładne, ale ważne jest to, co robi się po odbiorze – mówił. Może myśl futbolowa szkoleniowca Rakowa Częstochowa jest inna od tej obecnego selekcjonera reprezentacji, ale Papszun ma rację, mówiąc, że sama defensywa nie wystarcza. Trzeba jeszcze planu, jak zaatakować.
Mecz z Holandią to doskonale pokazał: pierwszy gol to zawiązywanie gry na małej przestrzeni już na połowie przeciwnika i szybkie zmiany strony ataku miały pozwalać unikać pressingu rywali, ale i wykorzystywać to, jak odsłaniają się w dalszej strefie. Drugie trafienie to efekt zagrania Krzysztofa Piątka niemal w ciemno do wybiegającego za linię obrony Przemysława Frankowskiego. Co istotne, asystent, jak i strzelec (Piotr Zieliński) zaczęli swoje ruchy, zanim napastnik wykonał podanie, jakby wiedząc dokładnie, co może się zdarzyć.
Tak samo było w poprzednich jego pracach. – Nastawiliśmy się na blokowanie środka boiska, połączone z odbiorem w tej strefie i wykorzystaniem naszych dynamicznych zawodników jak Tomczyk i Michalak. I to przyniosło efekt – mówił po zwycięstwie 3:1 z Danią w eliminacjach młodzieżowego EURO. Przy pierwszym golu Konrad Michalak odnalazł się, wybiegając za linię obrony ze skrzydła, przy drugim samotny rajd i błąd rywala przyniósł okazję Pawła Tomczyka, trzecia akcja także była kontrą rozegraną w bocznym sektorze boiska.
– Aby wygrać z tak klasowym zespołem, który w trzech wcześniejszych eliminacjach nie przegrał spotkania, trzeba było również mieć trochę szczęścia. Szczęście było przy nas, ale wszyscy na nie ciężko zapracowaliśmy – dodał oczywiście Michniewicz.
Gdy jesienią ubiegłego roku Legia pokonała w Warszawie Leicester City – 1:0, xG 1,8 – 2,23, 38% posiadania piłki – to Michniewicz zaznaczał, że plan ofensywny był również istotny. Jego zespół wręcz zaskoczył rywali z Premier League, a jedyny gol był efektem udanego pressingu na połowie gości. – Zabraliśmy los we własne ręce. Nie pozwalaliśmy rywalom na kreowanie łatwych szans, co na pewno było dużym plusem. Wiedzieliśmy, że nie da się wygrać z Leicester, grając tylko długimi podaniami. W przerwie podkreślałem natomiast, że musimy zaryzykować, bo innej drogi do sukcesu nie będzie w tym meczu – mówił.
To wtedy również padły słowa kluczowe dla zrozumienia, co jest najważniejsze w przygotowaniu się do takiego wyzwania z perspektywy Michniewicza. – Kiedy jesteśmy faworytami, motywujemy się, by nie zlekceważyć rywala, ale taki mecz jak z Leicester City jest niczym dwunastorundowa walka bokserska. Wiadomo, że trzeba będzie przyjąć jakieś ciosy – mówił.
Przy wielkich markach, światowej klasy piłkarzach motywacja przychodzi sama, kluczowe okazuje się to, czy wstajesz po kolejnych uderzeniach. Może łatwiej jest je przyjąć, gdy z góry zakładasz, że do tego dojdzie, a nie odbierasz każdego strzału – gdy jesteś faworytem – jako burzącego twoją pewność siebie.
Zwłaszcza że w głowie piłkarza przystępującego do „meczu Michniewicza” jest konkretne nastawienie na to, co może zaszkodzić przeciwnikowi. Atakowanie punktowe – pressingiem, kontrą, stałym fragmentem – może wydawać się łatwiejsze w przygotowaniu w treningu, wyćwiczeniu schematem, wymagające mniejszej kreatywności własnej. Jednak wszystko jest poprzedzone tym, co nie ma nic wspólnego ze szczęściem: bo chodzi o analizę, rozważanie różnych scenariuszy, rozbijanie meczu właśnie na poszczególne rundy. Nie ma tu żadnego mitu, jest po prostu talent do tak ciężkiej pracy.