Pięcioro Polaków wystąpi w rozpoczynającym się właśnie wielkoszlemowym turnieju French Open na kortach Rolanda Garrosa, jednak tylko jedno polskie nazwisko będzie się przewijało przez wszystkie międzynarodowe media niezależnie od rezultatu w Paryżu. Jeszcze nigdy żaden polski tenisista ani tenisistka nie przystępował do szlema z pozycji tak mocnego faworyta, jak Iga Świątek. A to oznacza, że nikt nigdy nie miał też na sobie takiej presji.
Doha, Indian Wells, Miami, Stuttgart, Rzym – pięć wygranych z rzędu turniejów, w tym cztery z cyklu WTA 1000, czyli najważniejszego po wielkich szlemach. Seria 28 zwycięstw, która już jest trzecią najdłuższą w XXI wieku wśród tenisistek. Bezsprzeczna jedynka rankingu, która w tym roku przegrała zaledwie trzy mecze, a ostatni w lutym. W dodatku na kortach Rolanda Garrosa zagra na swojej ulubionej, ceglanej nawierzchni.
Bukmacherzy już nawet nie płacą zbyt wiele za zwycięstwo Igi Świątek we French Open, co jest o tyle znamienne, że wśród kobiet od czasów najlepszej Sereny Williams aż takich faworytek w poszczególnych turniejach nie było. To nie jest nawet to mityczne „pompowanie balonika”, które często zarzuca się mediom – Polka po prostu w ostatnich miesiącach jest bezbłędna i trudno nie nazywać jej faworytką paryskiej rywalizacji.
KONIEC? BYLE NIE TERAZ
To oczywiście nie oznacza, że tę rywalizację wygra. Sport ma to do siebie, że lubi sprowadzać na ziemię faworytów – w szczególności tych murowanych, przy których nic nie wskazuje, że coś może się popsuć. Z jednej strony z Igą właśnie tak jest, bo naprawdę trudno w tej chwili znaleźć powód, dla którego miałaby nie wygrać kolejnego szlema. Z drugiej – doskonale wiemy jak nieprzewidywalny jest kobiecy tenis, nawet jeśli nasza liderka rankingu trochę temu ostatnio zaprzecza.
Najważniejszym przeciwnikiem Igi może być… sama Iga, a konkretnie presja, jaka będzie jej towarzyszyła przy tym turnieju. Doskonale wiemy, że Polka jest mocna psychicznie i ma w sztabie ludzi, którzy tego pilnują, jednak już po zwycięstwie w Rzymie Świątek przyznała, że presja była ogromna, a łzy po zwycięstwie nieprzypadkowe.
Fakt, że po raz pierwszy od kilku miesięcy miała tam swego rodzaju trudności (bardzo wolno wchodziła w mecze i nie najlepiej grała w pierwszych setach spotkań) może tutaj mieć spore znaczenie, bo jeśli sytuacja powtórzyłaby się w turnieju wielkoszlemowym, to wystarczy chwila kryzysu, by marzenia o kolejnym szlemie szybko się skończyły. Gdyby panie, wzorem męskiego turnieju, grały do trzech wygranych setów, o sukces Polki chyba moglibyśmy być bardziej spokojni – w końcu nawet jeśli słabo zaczyna mecze, to później się rozkręca, a swój stały poziom ma niezwykle wysoki.
Jak sama mówi – każda seria kiedyś się kończy i stara się być na to gotowa, żeby potem nie wpłynęło to na jej dyspozycję w kolejnych turniejach. Pół żartem można było twierdzić, że jakaś porażka w Rzymie czy Stuttgarcie by się Świątek nawet przydała – w końcu zmniejszyłoby to presję. Teraz trzeba liczyć na to, że seria nie skończy się już w Paryżu. Wygrany szlem oznaczałby zresztą pobicie rekordu Sereny Williams, który aktualnie wynosi 34 zwycięstwa.
RADOŚĆ Z CHWILI
Niezależnie od ostatecznego rezultatu, bardzo dobrze ogląda się reprezentantkę Polski w takiej roli. Ons Jabeur pyta samą Igę, jak ją pokonać, bo nie wie, co powiedzieć dziennikarzom. Naomi Osaka mówi, że śniło jej się, że musi grać z Polką i był to prawdziwy koszmar, a Jessica Pegula apelowała o pomoc, kiedy po serii zwycięstw liderki tenisistki przenosiły się na ulubioną nawierzchnię Świątek.
Wychodząc z tematów żartów, wystarczy spojrzeć na Arynę Sabalenkę, która w ostatnich dwóch meczach z Igą była całkowicie rozbita psychicznie, jak gdyby przegrała już przed wejściem na kort. Nie każda zawodniczka będzie tak reagować, ale czasem może się to okazać pomocne.
Idealnym wypełnieniem tego okresu byłoby drugie wielkoszlemowe zwycięstwo. Do tego jednak daleka droga, a presję, jaką ma na sobie Iga, aż trudno sobie wyobrazić. Wiemy jednak, że jest wystarczająco silna, żeby to wytrzymać. Turniej rozpocznie od starcia z Łesją Curenko, a w swojej połówce ma jeszcze chociażby Simonę Halep, Paulę Badosę czy swoją ostatnią pogromczynię (z lutego bo z lutego, ale jednak), Jelenę Ostapenko. Łatwo nie będzie, ale jeśli celuje się w tytuł wielkoszlemowy, to raczej nigdy nie należy się spodziewać najłatwiejszej przeprawy.
ATAK Z DRUGIEGO SZEREGU
Poza naszą najlepszą tenisistką mamy jeszcze czworo reprezentantów, którzy we French Open będą atakować z drugiego szeregu. Ktoś mógłby tutaj wskazać, że rozstawiony z dwunastką Hubert Hurkacz szanse powinien mieć znacznie większe, ale musimy pamiętać, że jego związek z „mączką” jest znacznie bardziej burzliwy (ostatnie trzy edycje French Open to porażki w pierwszej rundzie) niż ten Igi i mniej w nim momentów pozytywnych.
Hubert także zaczyna z kwalifikantem, Giulio Zeppierim, co sprawia, że jest wyraźnym faworytem, ale dalej nie podjęlibyśmy się oceny – Polak może tu z równie dużym prawdopodobieństwem zrobić niezły wynik, jak i odpaść w pierwszych rundach. W odróżnieniu od swojej młodszej koleżanki, Hurkacz ze znacznie większym zapałem będzie czekał na Wimbledon, co jednak nie oznacza, że na kortach Rolanda Garrosa będzie odpuszczał. Kto wie, czy to nie będzie przełomowy „mączkowy” turniej, na który czeka.
Przy lepszym losowaniu na dalsze rundy liczylibyśmy także w przypadku Magdy Linette, jednak rakieta numer dwa polskiego kobiecego tenisa w pierwszej rundzie trafiła na wspominaną już Ons Jabeur, która jest prawdopodobnie jedną z kandydatek do zwycięstwa w turnieju. Linette stać na to, by sprawić tutaj niespodziankę, ale ostatnio wszystkie jej pojedynki z wyżej notowanymi rywalkami wyglądają podobnie – dobra gra i równa walka, jednak zakończona porażką.
Dwa pozostałe polskie nazwiska w głównej drabince to Kamil Majchrzak i Magdalena Fręch. I o ile Fręch spotkał los podobny do Linette (w pierwszej rundzie faworyzowana Angelika Kerber), o tyle los okazał się łaskawszy dla Majchrzaka, który zagra z Brandonem Nakashimą. Amerykanin jest notowany podobnie do naszego tenisisty (nr 74 rankingu, Polak jest 81.), więc wynik jest sprawą całkowicie otwartą. Ewentualna druga runda byłaby wyrównaniem najlepszego wyniku Kamila we French Open.
NADAL CZY DJOKOVIĆ?
Doskonale wiemy, kto jest faworytką turnieju pań, a przynajmniej tą najbardziej wyraźną. Kto jednak jest faworytem u panów? Powracający po absurdalnych przepychankach w Australii Novak Djoković czy legenda kortów ziemnych, Rafael Nadal? W normalnych okolicznościach powiedzielibyśmy, że ten drugi, ale Nadal przed French Open przegrał w dwóch z rzędu turniejach na kortach ziemnych (Madryt i Rzym), co w karierze nie zdarzało mu się często. Korty Rolanda Garrosa to oczywiście inna para kaloszy – to jest jego teren, to tu jest największą legendą. Roger Federer ma swój ukochany Wimbledon, ale związek Hiszpana z mączką French Open jest znacznie głębszy i poważniejszy.
Djoković wraca do turniejów wielkoszlemowych głodny sukcesów i żądny wyrównania rekordu Nadala w największej liczbie wygranych tego typu turniejów. Zwycięstwo Rafy w Australian Open przełamało trzystronny remis między wielką trójką – Djokoviciem, Federerem i Nadalem – w sposób, którego się nie spodziewaliśmy. Eksperci stawiali raczej na Serba, a jeśli już mówimy o Hiszpanie, to niekoniecznie na kortach w Australii. Może się okazać, że otrzymamy bezpośrednią rywalizację – albo o powrót do remisu, albo o wyprzedzenie swoich legendarnych rywali o aż dwa szlemy. A co jeśli do walki włączy się jakieś niespodziewane nazwisko, jak Carlos Alcaraz, rewelacja tego sezonu? Męski turniej na ten moment niesie za sobą znacznie więcej znaków zapytania.
Ich rozwiązanie już za moment. Mamy nadzieję na kolejny piękny szlem z jeszcze piękniejszym, polskim zakończeniem. I o ile u panów liczymy na wiele emocji, tak jak miało to miejsce w Australian Open, o tyle u pań nie obrazimy się, jak faworytka wygra całą imprezę bez większych nerwów, prawda?
Komentarze 0