Pretensjonalny głos pokolenia. O co chodzi z The 1975?

The 1975, fot. Simone Joyner/Getty Images
fot. Simone Joyner/Getty Images

Przemądrzały bufon czy empatyczny myśliciel? Kopia kopii czy pionierzy nowych stylistyk? The 1975 to zespół, który mnoży pytania odnośnie samego siebie i utrzymuje ciągłą uwagę publiczności nie dostarczając oczywistych odpowiedzi.

Za każdym razem, gdy wydają album, zostają – co najmniej na tydzień – najlepiej sprzedającym się zespołem na Wyspach. W Stanach już od pewnego czasu moszczą się wygodnie w topowej piątce Billboardu. I tym razem zapewne także powtórzą te sukcesy. W sierpniu, gdy okazało się, że Rage Against the Machine nie dotrą do Wielkiej Brytanii, zastąpili ich jako headlinerzy festiwali Reading i Leeds. Są też jednym z faworytów bukmacherów, żeby zamykać jeden z dni kultowego Glastonbury. The 1975 to zespół-paradoks, niedzisiejszy w swojej kolektywności, ale równocześnie osadzony w nowoczesności i stale eksperymentujący z samym formatem grupy muzycznej.

Gdy pojawili się w 2013 roku łatwo można było odnieść wrażenie, że spóźnili się o kilka dobrych lat. New rock revolution, do którego w oczywisty sposób nawiązywali wizerunkowo, zwinęło manatki, a kolejne nagłówki wieszczyły agonię gitar. Bez zrozumienia skądinąd, że kończą się czasy supremacji jakiegokolwiek prądu muzycznego, a nie samego rocka. Ale wyróżniali się bezczelnie popowym podejściem, które wzmagało trudność w jednoznacznej gatunkowej klasyfikacji ich dorobku. Mimo mało sprzyjających tendencji, niektórzy wieszczyli im wielką karierę i się nie pomylili. Ale nikt chyba nie był w stanie przewidzieć dokładnej trajektorii lotu tego niezidentyfikowanego obiektu.

Matt Healy lubi mówić. Czuć to nie tylko w jego tekstach, które często przyjmują formę monologu lub postmodernistycznego wykładu. Ale, co nie jest częste wśród muzyków o określonym statusie, chętnie udziela wywiadów. Ten album to na swój sposób kontynuacja „A Brief Inquiry into Online Relationships”, bo także opowiada o miłości, stracie i paleniu w erze internetu. Jak się komunikujemy; jak te komunikaty są zapośredniczone. „Czy możesz znaleźć prawdziwą miłość?” kontra postmodernizm i social media – tak Healy zapowiadał w wywiadzie dla brytyjskiego Rolling Stone'a album Being Funny in a Foreign Language. W cytowanym wywiadzie siedzi na eleganckim fotelu ubrany w garnitur. Ma zaczesane do tyłu włosy, a jego wypowiedzi przetykają kadry z sesji zdjęciowej. I jakkolwiek trudno nie docenić elokwencji – pochodzącego z Newcastle – muzyka oraz jego zorientowania w kwestiach antropologii współczesności, ciężko zignorować mgłę pretensjonalności, która otacza jego samego i jego twórczość.

Gdy Healy jeszcze aktywniej udzielał się w internecie, przodował w trollingu i mocnych opiniach. Love It If We Made It z 2018 roku (uznane zresztą za najlepszy numer tamtego roku przez Pitchfork) to esencja kazań z cyfrowej ambony. W cztery minuty łączy ze sobą nagrania Donalda Trumpa mówiącego o molestowaniu kobiet, problem paliw kopalnych, uzależnienie od narkotyków oraz dostępnych bez recepty leków, śmierć Lil Peepa oraz morderstwa Afroamerykanów z rąk policjantów. Może się zdawać, że Healy próbuje w ten sposób opisać cały ówczesny świat, a to niemal zawsze rodzi wrażenie buty i arogancji. W całym swoim zaangażowaniu we współczesne sprawy, frontman The 1975 jawi się jako postironiczny Bono. Ktoś, kto chce zmieniać świat, ale zdaje sobie też całkowitą świadomość z tego, że jest to po prostu śmieszne.

Ale Healy ma też zdecydowanie bardziej ludzką stronę. Nie stroni od obnażania swoich emocji i otwarcie wykłada karty na stół. Na przykład w najświeższym wywiadzie dla Apple Music u Zane’a Lowe. Heroina była problemem, ponieważ po raz pierwszy jeden z nas robił coś, czego inni nie robili. Reszta chłopaków nie była tym zainteresowana. Ale ja z jakiegoś powodu byłem. Musiałem im coś obwieścić i precedensem było to, że ktoś w naszym gronie miał jakikolwiek sekret. A to zaczęło rodzić naturalne pytania, czy nie wiedzą o mnie czegoś jeszcze – mówił dziennikarzowi o swoim nałogu. Bieganie pomiędzy tymi biegunami sprawia zapewne, że jest odbierany jako fascynująca persona, synonimiczna z całym The 1975. Bo pozostali trzech członkowie zespołu w zasadzie nie wypowiadają się publicznie.

Ale wywiady i działania online’owe nie sprawiają, że cztery (a potencjalnie pięć) twoje płyty lądują na pierwszym miejscu krajowej listy sprzedaży. Robi to muzyka. Oczywiście, wspomniane liryczne elementy zapewne są częścią tej magicznej formuły, ale to warstwa brzmieniowa jest esencjonalna. Z każdą kolejną płytą brzmienie zespołu staje się coraz bardziej synkretyczne – zawieszone w przestrzeni, w której ciężko mówić o rozróżnieniu na rock, pop, elektronikę czy jakiekolwiek inne prądy. Łatwo dostrzec przemożny wpływ Justina Vernona i Jamesa Blake’a czy inspiracje New Order i Tears for Fears. W kontekście całych płyt – The 1975 zawsze tworzą kłębek przeróżnych dźwięków, które niezwykle ciężko rozsupłać. Nawet, jeśli referencje są oczywiste.

Otwierający track na najnowszej płycie (tradycyjnie nazwany The 1975) budzi skojarzenia z All My Friends LCD Soundsystem. I można by się boczyć na tak oczywiste zajumanie klawiszowego motywu, na którym opiera się jeden z hymnów szalonej nowej rockowej rewolucji, gdyby nie fakt, że zespół Jamesa Murphy’ego sam jest znany z dosłownego cytowania klasyków w swoich własnych utworach. Wystarczy zestawić ze sobą ich Get Innocuous! z Die Roboter Kraftwerk. W tym kontekście kawałek ten można odczytywać niemal jako meta-żart z muzyki jako takiej. Nie sposób więc odmówić manchesterskiej grupie inwencji.

Niemożebna popularność The 1975 oraz coraz głośniejszy poklask wśród krytyków na całym świecie to wypadkowa dwóch, antagonistycznych tendencji. Z jednej strony bawimy się do dobrze znanych dźwięków lub patentów, które do nich nawiązują. I identyfikujemy się z kimś, kto ma podobne doświadczenia i rozterki. Z drugiej strony pociąga nas enigma – ekscytuje poznanie nieznanego. A to całościowo objawia się w dyskografii zespołu oraz w osobowości i zachowaniach jej frontmana. Healy bardzo często zwraca uwagę na paradoksy. Nic więc dziwnego, że uczynił nim też swoją własną karierę.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
W muzycznym świecie szuka ciekawych dźwięków, ale też wyróżniających się idei – niezależnie od gatunku. Bo najważniejszy jest dla niego ludzki aspekt sztuki. Zajmuje się także kulturą internetu i zajawkami, które można określić jako nerdowskie. Wcześniej jego teksty publikowały m.in. „Aktivist”, „K Mag”, Poptown czy „Art & Business”.
Podobał Ci się ten artykuł?

Kliknij, żeby widzieć więcej podobnych w swoim feedzie.

Komentarze 0