Informacja o nowym trenerze mistrzyni świata Malaiki Mihambo nie mogła przejść niezauważona. Carl Lewis to w końcu nie tylko największy lekkoatleta XX wieku, ale też człowiek, który nigdy nie gryzie się w język. Chociaż akurat w niektórych sprawach ta umiejętność bardzo by mu się przydała.
tekst: Rafał Bieńkowski
Carl Lewis ma bardzo donośny głos, ale trudno się dziwić. Mówimy przecież o człowieku, który w latach 1983-1996 zdobył dziewięć złotych medali olimpijskich i osiem tytułów mistrza świata. Przy czym był też lekkoatletycznym urządzeniem wielofunkcyjnym, bo bił rywali w aż czterech konkurencjach: nie tylko na 100, 200 i 4x100 m, ale też w skoku w dal. Zarówno MKOl jak i IAAF (obecnie World Athletics) uznawały go kolejno za najlepszego olimpijczyka i lekkoatletę XX w. Był też sportowym celebrytą lat 80. i 90.
Jednym z nielicznych Polaków, którzy mieli okazję zmierzyć się z nim na bieżni, był Marian Woronin. Nasz rekordzista kraju na setkę opowiadał mi, że dla niego – sportowca zza żelaznej kurtyny – Lewis był trochę jak przybysz z innej planety. Podczas mityngów Carl nie miał chociażby w zwyczaju mieszkać razem ze śmiertelnikami, on zawsze dostawał oddzielny hotel, pod który podjeżdżał limuzyną.
KRÓL WRACA NA SALONY
Jego sportowy dorobek jest gigantyczny, chociaż paradoksalnie w świadomość wielu kibiców najbardziej wgryzł się startami, w których był drugi. Pierwszy z nich to oczywiście nazywany „najbrudniejszym biegiem w historii” finał olimpijski na 100 m w Seulu, gdzie wbiegł na metę za Benem Johnsonem, zdobywając złoto dopiero po dopingowej wpadce wielkiego rywala. Drugi moment to z kolei epicki finał skoku w dal na mistrzostwach świat w Tokio w 1991 r. Lewis w jednej z prób skoczył 8,91 m, a więc centymetr dalej o legendarnego rekordu świata Boba Beamona z 1968 r. Wyniku jednak nie uznano, bo wiał wiatr o sile 2,9 m/s, a dopuszczalne są 2 m/s. Mistrzem świata i nowym rekordzistą został wtedy wprawdzie Mike Powell, ale widowisko przeszło do historii.
Po zakończeniu kariery miał wiele zajęć: współpracował z mediami, założył własną fundację, był ambasadorem ONZ, zarabiał jako mówca motywacyjny do wynajęcia, został też jednym z trenerów na uniwersytecie w Houston. A od kilku tygodni wiadomo już, że wraca do zawodowego sportu w roli szkoleniowca Malaiki Mihambo, niemieckiej mistrzyni świata i Europy w skoku w dal. Ma ją przygotować do przyszłorocznych igrzysk olimpijskich. Dziennikarze będą mieli więc jeszcze więcej okazji, żeby z nim pogadać. I to nie tylko o lekkoatletyce, bo Lewis stał się jednym z najbardziej zaangażowanych politycznie gwiazd sportu w Stanach Zjednoczonych.
TRUMP, TY MIZOGINIE
Fala protestów, która zalała Stany Zjednoczone po śmierci George’a Floyda, naturalnie i Lewisa wywołała do tablicy. W rozmowie z serwisem FloTrack powiedział, że rasizm „zaczyna się już na szczytach Białego Domu”. Wielokrotny mistrz olimpijski, który jest zagorzałym przeciwnikiem Donalda Trumpa, zarzucił prezydentowi, że podczas swoich publicznych wystąpień, zamiast gasić pożar w społeczeństwie, jeszcze dolewał do niego benzyny „grożąc własnym obywatelom”. – Rasizm musi się skończyć. To zajmie trochę czasu, ale naprawdę wierzę, że jeśli będziemy nadal protestować, to tym razem uda się nam posprzątać w Białym Domu i w Senacie – mówił Lewis dodając, że podróżując po świecie wstydzi się, że jego kraj ma takich przywódców. Przy okazji obwiniając też Trumpa i jego administrację za to, że Stany Zjednoczone liderują pod względem liczby zgonów i przypadków zachorowań na koronawirusa.
To oczywiście nie pierwszy raz, kiedy tak ostro atakuje Donalda Trumpa. Przed rokiem największe agencje cytowały jego wypowiedź, w której wprost nazwał urzędującego prezydenta rasistą, a jakby tego było mało, zarzucił mu też mizoginizm, a więc patologiczny wstręt do kobiet. Była to jego reakcja na zamieszanie, jakie wybuchło tuż po tym, jak amerykańskie piłkarki zdobyły mistrzostwo świata. Zawodniczki pozwały do sądu własną federację, ponieważ jak twierdziły, przez lata były dyskryminowane: zarabiały znacznie mniej niż męska drużyna, na znacznie niższym poziomie znajdowała się także sama organizacja zgrupowań i wyjazdów. Lewis upominał się o prawa kobiet, bo jak tłumaczył, gdyby nie jego matka lekkoatletka (była płotkarką), sam nigdy nie zostałby sportowcem. Dawny mistrz raz chciał nawet czynnie wejść do polityki z ramienia Partii Demokratycznej. Zgłosił się do wyścigu o mandat senatora stanu New Jersey, ale musiał zrezygnować ze względów formalnych.

ZIMNA WOJNA Z BOLTEM
Od lat był też jednym z najgłośniejszych w chórku niewierzących w czystość Usaina Bolta. Zimna wojna między nimi wybuchła w 2008 roku, kiedy Jamajczyk ustanowił na igrzyskach w Pekinie rekord świata 9,69. Lewis w rozmowie z dziennikarzami przyznał, że tak duży progres sprintera jest dla niego bardzo podejrzany. Jak powiedział, Bolt w ciągu roku zszedł z 10,03 aż na 9,69 i patrząc na to, jaką reputację miały wówczas sprinty, tylko głupcy nie mieliby tutaj żadnych wątpliwości. Gwiazda z Jamajki długo nie odpowiadała na zaczepki, ale w końcu i ona nie wytrzymała. Usain Bolt powiedział, że stracił cały szacunek do Lewisa, bo jego komentarze szkodzą lekkoatletyce. Dodał też, że Amerykanin próbuje zwrócić na siebie uwagę, bo już prawie nikt o nim nie pamięta. A kiedy szykował się do startu w mistrzostwach świata w Moskwie w 2013 roku, publicznie wbijał Lewisowi szpileczkę wspominając, że bardzo chce pobić jego rekord pod względem liczby złotych medali. Oczywiście w końcu mu się to udało: Bolt zdobył w swojej karierze łącznie 19 złotych krążków olimpijskich i mistrzostw świata, Lewis miał ich 17.
Amerykanin w związku z tym nigdy nie należał do osób, które widziały w Bolcie lekkoatletycznego mesjasza. Chociaż według wielu ekspertów Jamajczyk być może uratował królową sportu przed spadkiem do medialnej drugiej ligi, to on był innego zdania. Jak przekonywał, mimo wielkich indywidualnych sukcesów Bolta, popularność lekkoatletyki globalnie wcale nie skoczyła.
Ostatnia wymiana uprzejmości miała miejsce w maju, chociaż wcale się na nią nie zanosiło. Carl Lewis zamieścił na Twitterze wpis nawołujący do uczciwej rozmowy na temat nowego modelu finansowego w sporcie w czasach po pandemii. Dziennikarze „La Gazzetta dello Sport’” podczas wywiadu poprosili Bolta, aby odniósł się do tych słów, ale rekordzista świata nie miał zamiaru komentować czegokolwiek co wypłynęło z ust Lewisa. Powiedział tylko, że jako sportowy emeryt nie będzie jak niektórzy (czytaj: Carl) zabierał głosu w każdej sprawie i na wszystko narzekał. Chociaż trzeba przyznać, że niektóre pomysły Lewisa na uzdrowienie lekkoatletyki miały sens. Dawny mistrz stanął chociażby w obronie dyscyplin, które światowa federacja wykreśliła z programu Diamentowej Ligi, czyli rzutu dyskiem, trójskoku oraz biegów na 200 m i 3000 m z przeszkodami. Zaproponował, aby stworzyć cykl mityngów, które będą konkurencją dla ciągle modyfikowanej i okrajanej Diamentowej Ligi.
KARIERA W OPARACH DOPINGU
Lewis od lat aktywnie działa też na rzecz czystości w sporcie. W przeszłości nawet publicznie apelował do rządów na całym świecie, aby wpisały do swojego prawa, że stosowanie dopingu to przestępstwo karane z urzędu. Jednak jak traktować te nawoływania, a także zarzuty dopingowe wysuwane w kierunku Usaina Bolta, skoro on sam często przedstawiany jest jako jeden z największych podejrzanych? Zresztą dziś już wiadomo, że Lewis-moralista miał pozytywne wyniki testów, ale ratowało go to, że za jego czasów walka z dopingiem wyglądała inaczej, a pewne praktyki były jeszcze akceptowalne.
Mistrz olimpijski, który zszedł z bieżni w 1997 roku, długo miał w tym temacie spokój. W 2003 r. bombę odpalił jednak Wade Exum, były szef kontroli antydopingowej w Amerykańskim Komitecie Olimpijskim. Według jego ustaleń, w latach 1988-2000 ponad stu amerykańskich sportowców startowało na igrzyskach olimpijskich mimo wykrycia w nich organizmie zakazanych specyfików. Najgorętszym nazwiskiem na liście był oczywiście Carl Lewis, który w Seulu zdobył trzy medale: złoto na 100 m i w skoku w dal oraz srebro na 200 m. Były zawodnik znalazł się pod ostrzałem mediów, a jakby tego było mało, kilka dni po ogłoszeniu dopingowych rewelacji, został jeszcze zatrzymany za rozbicie w Los Angeles swojego maserati będąc pod wpływem alkoholu.
Z wypadku jednak się wylizał, a zarzuty dopingowe musiały zostać z nim już na zawsze. Jak ustalono, amerykańska supergwiazda miała przed igrzyskami w 1988 roku aż trzy pozytywne wyniki badań antydopingowych. Przeprowadzono je przy okazji kwalifikacji olimpijskich w Indianapolis – w organizmie Lewisa stwierdzono stymulanty i środek rozszerzający oskrzela (niektórzy eksperci uważali, że substancje mogły być jednak tylko środkiem maskującym znacznie poważniejsze sterydy anaboliczne). Amerykanin został nawet wstępnie zawieszony, ale szybko przywrócono mu prawa zawodnicze. Klasyka gatunku: sprinter przekonał komisję antydopingową, że przyjął zakazane substancje nieświadomie. Jak mówił, paskudztwo znajdowało się w lekach na przeziębienie.
