Pisarz i publicysta nawciągał się, przeszedł po kilkudziesięciu stołecznych klubach, po czym napisał o tym książkę. I udowodnił, że narkotyki szkodzą. Zwłaszcza literaturze.
Kto szykuje się na skandal - nie znajdzie go. Jechanie po nazwiskach, w którym kiblu można liczyć na darmową kreskę, a w którym na ruchanie - też nie. W wywiadzie dla Wirtualnej Polski Kapela nieśmiało tłumaczył się z chęci odczarowania dyskursu o narkotykach (Jest mnóstwo propagandy, że narkotyki są złe. Może jedna książka o tym, że wcale nie są, nie zaszkodzi), ale chyba nie do końca wyszło tak, jak miało wyjść.
To o czym właściwie jest ta książka? Spróbujmy odczytać Warszawa wciąga na kilku płaszczyznach.
1. Klubowy przewodnik dla ludzi spoza Warszawy
Jeśli choć trochę orientujecie się w specyfice warszawskich lokali, książka Kapeli nie zaskoczy was praktycznie niczym. No, może mniej znanymi anegdotami - pewnie mało kto wie, że założyciele Planu B poznali się w Klubie Inteligencji Katolickiej. I że usunięto ich stamtąd, bo nie prowadzali się po katolicku. Poza tym mamy opisy kilkudziesięciu najważniejszych miejscówek, chociaż dobór był mocno subiektywny; Jaś Kapela pominął w swojej imprezowej odysei chociażby Miłość, NIEBO czy Sen (bo na Mazowieckiej już np. był). Dzięki nim dowiadujemy się na przykład, że na Smolnej jest dużo schodów, w Pacyfiku do nocy serwują dobre jedzenie, a Luzztro to najsłynniejsza afterownia. Powiedzmy szczerze: dwa weekendy na mieście i wiemy to samo, a przynajmniej nie musimy przedzierać się przez narkotyczne wyziewy Jasia.
Warszawa wciąga może być za to jakimś tam rodzajem wstępnego przewodnika dla wszystkich, którzy albo są spoza stolicy, albo się z nią dopiero zaznajamiają. Wszelkiego rodzaju klubowe informatory, które zwykle pojawiają się w sieci wraz z rozpoczęciem roku akademickiego, są zazwyczaj tak płytkie, że naprawdę - szukając imprezy a'la Brutaż można równie dobrze trafić do Sketcha Nite. Pod tym względem trzeba Kapeli oddać, że jego książka jest trochę bardziej insiderska. Ale i napisana po łebkach: na przykład w rozdziałach dotyczących Progresji czy Hydrozagadki nie dowiadujemy się o obu tych klubach niczego. W przypadku tego pierwszego Jaś po prostu opisuje, jak to wszedł za darmo na koncert Bonesa i pogadał sobie z szefem lokalu, przy Hydrozagadce - jak również za darmo obejrzał Deniro Farrara (kwestie ekonomiczne są u Kapeli dość istotne, ale o tym za chwilę).
Brakuje jednego - mocniejszego wgryzienia się w tkanki lokali, próby scharakteryzowania ich genius loci. Wiadomo, że tu miało być głównie o dragach, ale jak ktoś wyskakuje przed szereg i bierze się za mapę klubowej Warszawy, to niech chociaż zrobi ją porządnie.
2. To nie jest książka o narkotykach
W sumie Bogu dzięki - nie każdy może być Witkacym, a w plastycznym, wielostronicowym portretowaniu swoich wizji na haju Jaś Kapela mógłby zwyczajnie nie dowieźć. O dragach rzeczywiście jest tu całkiem sporo, ale znów: to taki synopsis dla niewtajemniczonych. Trochę o tym, że po LSD dobrze się obserwuje przyrodę, że Alfa PVP jest jak amfetamina, ale w rzeczywistości to straszny syf; generalnie Kapela powołuje się w książce na portal hyperreal.info, na którym, po prawdzie, znajdziecie mniej więcej to samo. A do tego za darmo.
Ktoś może zarzucić, że Jaś Kapela deprawuje potencjalnych czytelników, którzy z narkotykami nie mieli dotąd nic wspólnego. Na pewno nie owija w bawełnę i niczym Tomasz Piątek w Heroinie (swoją drogą to jeden z niewielu środków odurzających, których Jaś nie przyjmował) mówi o pozytywnych aspektach ćpania, ale zanim ktokolwiek poczuje się zdeprawowany, zdąży się do tego czasu okrutnie wynudzić i odłożyć swój egzemplarz na bok. Może faktycznie chce wzbudzić ogólnonarodową dyskusję o odczarowaniu narkotyków w masowej wyobraźni, ale przecież wspomniany Piątek uprzedził go z tym o kilkanaście lat. Zresztą uprzedziła go również połowa krajowego środowiska rapowego.
3. To również nie jest portret pokolenia
Oczywiście zdarza się, że klub jest zamykany i wtedy imprezowicze udają się na zasłużony odpoczynek do swoich kupionych na kredyt mieszkań na Kabatach. No i oczywiście niektórzy muszą chodzić do pracy, więc na czas odrabiania pańszczyzny wymykają się z piwnicy, aby potem przez następne pięć dni udawać normalnych, ciężko pracujących ludzi. Przydarza się Jasiowi uderzyć w tony rodem z tygodników opinii, z lubością opisujących warszawskie korposzczury na smyczach kredytu, które by zapomnieć o deadline'ach i asapach przyjmują w siebie weekend w weekend tablicę Mendelejewa. Temat zgrany tak samo, jak teksty o renesansie płyt winylowych. Ale Kapela - i to jest plus - przedstawia ten świat w narracji pierwszoosobowej. Jeszcze tylko tego brakowałoby, żeby Warszawa wciąga stała się pisanym w liczbie mnogiej manifestem pokolenia! Klubowa scena stolicy jest tak zdywersyfikowana, że trudno mówić o jakimkolwiek elemencie wspólnoty. Poza tym Jaś wyjeżdża też poza centrum i odwiedza choćby klub Explosion o mocno discopolowej prowieniencji albo Imprezę Chrześcijańskich Singli. Swoją drogą to chyba najciekawsze fragmenty książki.
Także jest to raczej wyimek Jasiowej, prywatnej rzeczywistości, a nie podlany kwasem bedeker warszawski. Pamiętajcie o tym, zanim zaczniecie czytać pierwsze recenzje załamujące ręce nad tym, jak to Kapela brutalnie portretuje swoje stracone pokolenie. Bo tego, że powstaną, możecie być pewni.
4. Czy Warszawa wciąga ma jakiekolwiek plusy?
Niewielkie, ale ma. Pisałem już o tym, że Kapela albo przynudza, pisząc o tym, co i ile ćpał, albo wjeżdża w klasyczną opisówkę. Natomiast zdarza mu się momentami być całkiem zabawnym. Jako narrator sytuuje się wygodnie w pozycji ćpuńskiego everymana, który sobie po prostu chodzi po klubach, coś łyknie, coś wciągnie i potem pisze o tym, jak było. Co więcej - pisze dosyć prosto i bezpretensjonalnie. No i trafiają się takie kwiatki jak choćby: budynek, w którym znajduje się The View, należy do rodziny Rockefellerów. Gdy zacząłem wypytywać znajomych, czy kiedyś tam byli, dowiedziałem się, że to pierwszorzędny kurwidołek. Jako że nigdy nie byłem nawet w tanim burdelu, zacząłem się zastanawiać, czy to nie za wysokie progi na moje chłopskie nogi. Z drugiej strony prababcia miała kamienicę w Krakowie, pradziadek dostał Virtuti Militari za walkę z germańskim najeźdźcą, a babcia była sanitariuszką w Powstaniu Warszawskim, więc kogo jak kogo, ale mnie nie wpuszczą?
Poza tym trudno nie odnieść wrażenia, że tę książkę będzie się czytać dużo lepiej za 10-20 lat. Wtedy rozczarowanie dość letnią zawartością Warszawa wciąga ustąpi miejsca nostalgii. Zaczną się wspominki, kto wyszedł w jakim stanie z Jasnej, kto ze Smolnej i dlaczego w miejscach obu tych lokali dziś muszą stać biurowce.
5. Po co w takim razie ta książka powstała?
Nie wiadomo na ile to fikcja, a na ile faktyczny autoportret, ale Jaś Kapela przedstawia się na kartach swojej nowej książki jako ktoś, kto - mówiąc oględnie - raczej nie ogarnął sobie za dobrze życia. No bo jeśli 35-letni chłop lata po wernisażach licząc na darmowe przekąski i wino, bo do pierwszego jeszcze daleko, to Houston, mamy problem. Zresztą we wspominanej na początku rozmowie z Wirtualną Polską podkreślił, że dzięki tej publikacji będzie miał trochę więcej kasy na czynsz i wakacje. Co mu się chwali, bo mógł pieprzyć coś o próbie uchwycenia wyimka nieobecnej w mass mediach rzeczywistości, ale przynajmniej mówi otwarcie: chodziło o sprawy merkantylne.
Pamiętajcie o tym, kiedy sięgniecie po tę książkę. Generalnie skłonność Kapeli do chwytania się w swojej literaturze tematyki raczej gorącej i na czasie jest dość prosta do wytłumaczenia; my tu o trollingu i z namecheckingiem Tomasza Terlikowskiego, a pod tym płaszczykiem kontrowersji w mówieniu o rzeczach ważnych idzie po prostu o banknot. Marek Raczkowski napisał książkę, żeby mieć na dziwki i narkotyki, Jaś Kapela musi ze swojej opłacić gaz i prąd - kiedyś pisarz odpowiadał na potrzeby narodu, dziś naród na potrzeby pisarza. Tylko nie dajcie się nabrać, bo towar od Kapeli w ogóle nie kopie.