Kiedyś w końcu padnie złowieszczo brzmiące hasło: pęka bańka polskiego rapu. Na spokojnie, sytuacja nie czai się tuż za rogiem. Natomiast patrząc na nasycony rynek, na pojawiających się newcomerów, na tendencję do powtarzalności i średnio wyposażony w skille ekwipunek: o sukces łatwo wcale nie będzie - pisze w swoim felietonie Lech Podhalicz.
Mówi się, że formuła duetu PRO8L3M jest na lekkim wyczerpaniu. Dowodem niespójny, maskowany pokaźną liczbą gości Fight Club. Lato mija, a Taco Hemingway wciąż nie wydał nowego materiału. Zwiastunem może być tajemniczy występ u CatchUpa; Szcześniak nawinął zwrotkę, ukrywając się pod aliasem Pan Śmierć. Dało to początek wielu spekulacjom. Co jeszcze? Słabnące zainteresowanie twórczością Quebonafide. Raper nie wyprzedał wakacyjnych koncertów, a hajpowany Benz-Dealer wcale nie przyjął się z takim rozmachem, z jakim powinien.
Sokół dawkuje napięcie przed follow-upem do solowego debiutu, którego nie podnosi przeciętnym Cześć. Z kolei Paluch czy Kękę zawsze będą mieli oddaną rzeszę fanów - niezależnie od nieco słabszej formy czy powtarzalności. Muzyka współczesna Pezeta dobiła do prawie 100 tys. sprzedanych egzemplarzy i pokryła się potrójną platyną. Nie było to jednak doskonałe wydawnictwo. Buty na kołku zawiesza duet Rasmentalism. I nawet jeśli na poziomie popularności daleko im do wymienionych wcześniej kolegów po fachu, to na krajowej scenie ich status był dość znaczący. I w pewnych kręgach kultowy.
Dlaczego o tym piszę? Bo powoli przemija czas rapowych weteranów. A ci, którzy wybili się najmocniej w drugiej dekadzie XXI wieku stopniowo będą ustępować miejsca młodszym pokoleniom. Czołowym reprezentantem bezpośrednich następców Taco Hemingwaya czy Quebonafide jest bez wątpienia Mata. W zasadzie już teraz możemy mówić o przekazywaniu pałeczki. I pewnego rodzaju przełomowej sytuacji: młody Matczak posiada niespełna 2 miliony miesięcznych słuchaczy na Spotify. To prawie dwa razy więcej niż Bedoes czy Taco i o 500 tys. więcej od Quebonafide. Co ciekawe, najbliżej reprezentanta SBM-u jest wzbudzający kontrowersje Sobel.
Rosnąca popularność i streamingowe rekordy to oczywiście tylko wycinek szerszej narracji, z którą mamy do czynienia w polskim rapie. Do kogo będą należeć kolejne lata? Czy artyści/-tki urodzeni na przełomie lat 90./00. rozkwitną w podobny sposób jak starsze pokolenie? Ile będzie w tym zasługi social mediów: TikToka, Instagrama, Twitcha czy jeszcze innych platform? I, nawiązując do wstępu, ostatnie pytanie, na które obecnie nie da się odpowiedzieć: kiedy wreszcie pęknie rapowa bańka?
Patokariera
O młodym Matczaku powiedziano i napisano już wszystko. Błyskawiczne budowanie oddanej społeczności, zatrważające tempo ekspansji w mediach i przy tym wszystkim sensowny pomysł na siebie. Laidbackowy, przejarany styl, z którego znaczna większość kojarzy wyjątki od reguły, czyli najbardziej zasięgowe single: Patointeligencja i Patoreakcja. Dla liberalnych mediów starej daty Mata prezentuje się jako wychowany w dobrym domu zbawiciel młodego pokolenia. Odbijając w stronę ogromnego sukcesu komercyjnego: album 100 dni do matury pokrył się poczwórną platyną, a Młody Matczak w preorderze zdobył platynowy status. To absolutny ewenement. Sam Mata przyjął taktykę Taco Hemingwaya i Quebonafide. Unika wywiadów, rzadko wypowiada się na tematy, przy których część pewnie oczekiwałaby konkretnego statementu. Jednocześnie ciężko powiedzieć, że uderzyła mu do głowy sodówka, a popularność go przytłoczyła.
Młody Matczak ujrzy światło dzienne 21 września. I pewnie zadowoli tych, których sympatię Mata już sobie zaskarbił. Pewnie trafi też do nowych odbiorców, poszerzając i tak ogromne kręgi zainteresowania 21-latkiem. Nie ma w Polsce większego rapera niż Mata. Nie ma kogoś, kto trafia jednocześnie do zoomerów, millenialsów, jak i boomerów. Matczak zbudował pewnego rodzaju międzypokoleniowe porozumienie. Oparte na błyskotliwych, chociaż niepozbawionych błędów obserwacjach. A do tego wszystkiego muzyka podopiecznego SBM jest przecież na maksa przystępna, popowa i przebojowa. I jeśli do kogoś będziemy odnosić resztę młodego rapowego pokolenia, to właśnie do Maty.
Ewentualnie do Bedoesa. Nie do PRO8L3M-u, Taco czy Quebo. Nie zapominajmy przecież, że Borys to rocznik 98. Obraz mogą nieco rozmywać przytłaczające sukcesy bydgoskiego rapera i pokaźny zawodowy staż. Praktycznie każdy album pokrył się co najmniej jedną platyną. I nawet jeśli zdarza nam się narzekać na generyczność i monotonię, to Bedoesowi nie można odmówić nosa do sukcesów. Niezależnie, czy współpracuje z Kubim Producentem, czy Lankiem, wszystko zamienia w czyste złoto. Niepewność pojawia się w perspektywie kolejnych kilku lat. Bedoes musi być świadomy tego, że wyczerpał już sporo artystycznego arsenału. I jeśli na następcy Rewolucji romantycznej nie wymyśli siebie na nowo - zaczną się poważne schody.
Popularność wypita z mlekiem matki
Po ogromnym sukcesie Taco Hemingwaya zastanawiano się, kto będzie kolejny. Do pewnego czasu wiele wskazywało na ksywę Otsochodzi. Szybko okazało się, że brakuje mu odpowiedniej charyzmy i stylistycznej unikatowości, poniekąd podratowanych w ramach supergrupy OIO. Błyskawiczną karierę miał również zrobić schafter. Z internetowych zakamarków i statusu bedroom producera do pękających w szwach sal koncertowych. Debiutancki album młodocianego rapera pokrył się platyną, ale po audiotele przyszła jednak monotonna i nużąca futura. Nastoletni artysta ewidentnie za szybko wpadł w trybiki tej bezwzględnej machiny i myślę, że medialna przerwa, naładowanie baterii i wpuszczenie nieco świeżego powietrza do głowy - zapewne wciąż pełnej pomysłów - wyjdzie mu na dobre. Jest zdecydowanie za wcześnie, aby przekreślić schaftera. Ale robienie z niego instant gwiazdy wielkiego formatu byłoby zwyczajną krzywdą. Nie tędy droga.
schafter udziela się sporadycznie na featuringach i skupia na pozarapowym życiu. A jak powszechnie wiadomo, w przyrodzie nic nie ginie. Podobną niszę starają się wypełnić CatchUp, solowe projekty chłopaków z OIO, a w pewnym stopniu również Janusz Walczuk. Ze zmiennym szczęściem. O wiarygodnej kreacji tria OKI-Young Igi-Otsochodzi pisałem w majowej recenzji ich debiutu. Całą trójka stylowo dystansuje się od trapowych klisz, odnosząc się do nich w przerysowany sposób. Materiał jest obładowany linijkami o kilogramach wypalonego weedu i o walizkach pełnych hajsu; chwaleniem się luksusowymi markami czy sportowymi furami. Do tego dochodzą jeszcze przelotne znajomości i życiorys zgodny z maksymą od zera do bohatera. Ciężka praca od małolata procentuje, co nie oznacza, że osiągnięcie komercyjnego sukcesu nie wiąże się z kłopotami i nie wykańcza psychicznie. Na OIO nie brakuje przewózki, ale bez przesady. Nie ma miejsca na groteskę, bo wszystko jest traktowane z przymrużeniem oka. To ewidentna kreacja; komiks, oddający środowiskowe realia. Parafrazując klasyka: w każdej fikcji jest ziarnko real-talku. Nikt tu nie ma ambicji pisania traktatu filozoficznego jak Slavoj Žižek czy inny Jordan Peterson.
Przykład OIO pokazuje, że rapowy boysband ma w Polsce rację bytu. I poza potencjałem sprzedażowym niesie za sobą piski fanek i fanów, internetową viralowość i nieskrępowaną zabawę. Bez zbędnych niedomówień czy wymyślnych koncepcji. Są to cechy wspólne z innym reprezentantem kolektywu 2020. Mowa o CatchUpie, którego debiutanckie Perypetie recenzowaliśmy niedawno w podcaście Ucho. Artysta, który zaczynał od tiktokowych wyzwań i budowania bliskiej społeczności, a kiedy wszedł na poważnie do muzyki, wyszedł z tego niełatwego starcia obronną ręką.
Sukces CatchUpa tkwi w tym, że umiejętnie łączy społeczne zaangażowanie z hedonistycznymi wątkami. Z jednej strony zwraca uwagę na problemy toksycznej męskości, związkowej dojrzałości czy zdrowia psychicznego. Pochyla się też nad szybko zdobytą sławą. Sporo u niego refleksji nad otaczającą rzeczywistością i całkiem trafnych obserwacji. Nie przeszkadza to w robieniu bangerów pokroju Ballin/ballout czy wiwisekcji imprezowego cugu w Patrolu. A przy tym wszystkim CatchUpowi nie brakuje muzykalności, wokalnych umiejętności i czystego funu. Miejmy nadzieję, że z tej mąki będzie pożywny chleb.
Czy to hip-hopy, czy to już popy?
W jeszcze innej konstelacji znajduje się Young Leosia. Podobnie jak Janusz Walczuk, również wychowana na pracy z Żabsonem. Nie jest tajemnicą, że Leokadia ma tak wielu zwolenników, jak i hejterów. Większość argumentów przeciwko jej twórczości sprowadza się do klasycznego powiedzenia: to nie jest PRAWDZIWY hip-hop. Takim opiniom dziękujemy. Bo niezależnie od muzycznych preferencji, Young Leosia stanowi prawdziwy fenomen. Nie tylko internetowy, oparty w dużej mierze na sukcesie Tik Toka czy Instagrama. Podopieczna Żabsona ma bowiem kilka muzycznych asów w rękawie. Łączy hyperpopowość PC Music z całkowitym luzem i audiowizualną spójnością. Na pełne osądy poczekajmy chociaż do premiery EP-ki Hulanki. Jedno jest pewne: Leosia może stanowić przyszłość nie tylko rapu, ale i polskiej muzyki popularnej w szerszym ujęciu.
Popowe melodie i przystępne kompozycje serwuje też Sobel. Artysta o - lekko mówiąc - kontrowersyjnym wizerunku i ze wstydliwymi wpadkami na koncie. Odkładając jednak na bok emploi 22-letniego rapera: sukces komercyjny jest niepodważalny. Imponujące osiągnięcia w streamingach i platynowa płyta za debiutancką Pułapkę na motyle. Nie zapominajmy też o Dziarmie. Singlowy Czarny bez czy gościnny występ u Hodaka potwierdziły spore aspiracje raperki. Czy Dziarma jest kandydatką do ścisłej czołówki - dowiemy się po premierze debiutanckiego albumu. Rozważania na temat jej kariery to póki co etap wróżenia z fusów. Więcej szumu niż konkretów, a przyznam, że chętnie usłyszałbym już nowe rzeczy z obozu Dziarmy. Bo jeśli ktoś ma wnieść faktyczny powiew świeżości do rapu podszytego r’n’b czy popem, stawiałbym właśnie na autorkę V.
Last but not least, Janusz Walczuk, czyli twój nowy idol. Pewność siebie to jeden z atutów żabsonowego hypemana. Podpisany przez SBM, pod którego egidą wydał self-titled debiut. Debiut, który spotkał się z mieszanym odbiorem. Jedni chwalili za ciekawe melodie i umiejętność tworzenia bangerów. Inni narzekali na miałkość, monotonię i brak spójnej koncepcji. My byliśmy raczej w tej pierwszej grupie: przejarane, przeimprezowane coming-of-age typa, który złapał pana Boga za nogi i wszystko wskazuje na to, że nie zamierza go szybko puścić. Młodzieńcze uniesienia, aftery na backstage’ach, specyfika hotelowej egzystencji i rozterki towarzyszące hedonistycznemu trybowi życia. Storytelling brzmi autentycznie, a słodko-gorzka kronika - od żoliborskich bloków poprzez hypemana do idola nastolatek - zdaje egzamin dojrzałości.
Chociaż po odsłuchu niedawnego singla Ekstremalne sporty ciężko o jakąkolwiek aprobatę. W każdym razie: Janusz Walczuk zbudował wokół siebie konkretną, oddaną społeczność. A to zawsze wróży dobrze. Nad muzyczną jakością i równą formą można popracować. Nie skreślamy, trzymamy kciuki.
Długi staż mimo dwójki z przodu
W moim przekonaniu Young Igi to najciekawszy i najbardziej perspektywiczny młody raper w Polsce. Twórca Konfetti zaczynał jeszcze przed ukończeniem pełnoletności. Mimo prawie 22 lat na karku, Igi ma już po dwa mikstejpy i studyjne albumy na koncie. Współpraca z uznanymi markami - Włodim, Peją i Kazem Bałagane - tylko umocniła jego pozycję. Zanim usłyszymy następcę Skanu myśli, należy podkreślić wpływ Igiego na sukces OIO.
Działanie w zespole zmieniło wszystko. Czy może bardziej - zmieniło moje podejście do niektórych muzycznych spraw - mówi Igi o korzyściach, płynących z grania w OIO. Dzięki współpracy z chłopakami wyszedłem do ludzi i moje umiejętności znacząco się poprawiły. To bardzo rozwija, kiedy jesteś z kimś w studiu; masz od kogo odbijać pomysły i rozmawiać o muzyce. Na początku byłem sceptyczny. Co prawda znaliśmy się z Otso i już nagrywaliśmy kawałki, ale Oki miał inne podejście; te wszystkie zmiany tempa. Trochę się bałem, że mój melodyjny styl będzie się z tym kłócił. Niepotrzebnie. Okazało się, że się świetnie rozumieliśmy i już po kilku sesjach wiedziałem, że to będzie dobry projekt, który wiele mi da - mówił Pawłowi Klimczakowi na potrzeby niedawnego artykułu.
Być może kumulacja formy a także inspiracje płynące od ziomów wpłyną na wysoki poziom nadchodzącego materiału. Jeśli miałbym pokładać nadzieję w brzmieniowej rewolucji, postawiłbym gruby hajs na Young Igiego. Nie chcę być kojarzony tylko z OIO. Mogę obiecać, że jeszcze w tym roku wyjdzie ode mnie coś, czego ludzie raczej się nie spodziewają. I tego się trzymajmy. Analogicznie: na autostradę do sukcesów wjechał jakiś czas temu OKI. Przebodźcowane delivery i muzyczna erudycja to mocne argumenty. Zaraz opadnie kurz po triumfalnym sezonie supergrupy z obozu 2020, a my usłyszymy kolejne nowości od wrocławskiego zawadiaki. W tym zapowiedziany materiał z Magierą, który promuje niedawny singiel Całe życie uczą mnie kontroli.
Stara dusza, młode ciało
Podobnymi słowami można określić Hodaka. Z zasadniczą różnicą: reprezentant Def Jam znacznie częściej czerpie z truskulu. Oczywiście podanego w odświeżonej formie. O Hodaku - i jego nadwornym producencie 2K - mówi się, że naśladuje Drake’a. Że ma wysokie skille writerskie, a jego teksty nie trącą banałem. Że odwołuje się do klasycznych gatunkowych wartości. Dodatkowo jest bardzo pracowity, bo w przeciągu kilkunastu miesięcy wypuścił trzy solidne longplaye. I dużo w tym prawdy.
W recenzji Moody Tapes, Volume One pisałem, że nie mogę odpędzić się od wrażenia, że flow Hodaka jest skrzyżowaniem storytellingu Taco Hemingwaya i stylu Maty. Z tą różnicą, że raper z Kluczborka posiada znacznie ciekawszą paletę wokalnych zagrań. Może i zdarzają mu się monotonne momenty, ale potrafi zarapować w agresywny sposób, przestawić się na delikatniejszy wajb, jak i porządnie - bez nuty fałszu - zaśpiewać. W kwestii tych skilli Hodak wypada niezwykle rzetelnie, świetnie operuje głosem i aż strach pomyśleć, co zaprezentuje w niedalekiej przeszłości.
W nurt ożywiający oldskulowe klimaty wpisują się też Szczyl i asthma. Pierwszy podchodzi do rapowego dziedzictwa ze sporym luzem. Debiutancki longplay Polska Floryda w drodze, a dotychczasowe single zwiastują przebojowy, melodyjny, ale niepozbawiony real talku materiał. Featuring Pezeta na Fenomenalnym to przecież duże osiągnięcie. Żaden hiphopkryta, a kumaty talenciak ze starą duszą w młodym ciele. Rocznik 2000., więc jest szansa, że gdyński raper będzie rządził i dzielił przez następną dekadę. Jak to szło? Szczyle mają w łapach cały świat? To się okaże, ale potencjał spory: zarówno ten komercyjny, jak i artystyczny. A jak wiadomo, to rzadko idzie ze sobą w parze.
Pewne nadzieje wiąże się z asthmą, który wziął sobie osiedlowe brzmienia na poważnie. Zresztą obaj spotkali się w Przypływie, czyli niedawnym singlu synoskiego producenta 1988. Podpisany przez Def Jam newcomer eksperymentuje z osiedlowym conscious rapem. Wiele odkrywa już sam tytuł nadchodzącej płyty. Manifest, nagrany do spółki z Młodym, z pewnością nie będzie stronił od ważnych społecznie tematów i muzycznego aktywizmu. Pytanie, czy pójdą za tym sukcesy na polu artystycznym. Moim zdaniem asthmie jeszcze brakuje do poziomu starszych kolegów po fachu. Inna sprawa, że posiada jeszcze czasowy handicap na podszkolenie warsztatu.
Jest jeszcze jeden raper, którego zbliżający się debiut może sporo namieszać. Współpracujący blisko z atutowym Berson to perspektywiczny zawodnik. Pozornie kwadratowe delivery, eksperymentowanie z różnymi gatunkami i otwarta na muzyczne eksperymenty głowa. Przecież Misja na samplu z The xx to czyste złoto. Albo high-energy uliczny rap w Gattuso. Z kolei w najnowszym Trochę Pokory słychać inspirację UK drillem. Spółka Z.O.O., globalna wizja? Przeciwwskazań nie wykryto.
A skoro wspomniałem o ulicznym sznycie, to muszę wymienić ksywy Księcia Mazowieckiego i Kwiatka Haze’a. Duet Hałastra, o którego historii przeczytacie w obszernym wywiadzie, istnieje w świadomości słuchaczy od dłuższego czasu. Ale dopiero od dwóch lat złapali wydawniczą regularność. I wszystko wskazuje na to, że w kolejnych kilkunastu miesiącach potwierdzą swoje aspiracje. A te sięgają daleko poza undergroundową bańkę. Hałastra to movement, z którym idzie pod rękę godny podziwu warsztat i rzetelnie przekminiona wizja. I tak się składa, że trafili pod skrzydła Kaza Bałagane, co rozpatruję jako sporego kalibru handicap.
Drugi garnitur?
Pod tym terminem-parasolem umieściłem wszystkich tych, którzy pukają do wrót mainstreamu. Nie wyważyli ich z buta jak Mata lub są na scenie zbyt krótko, żeby osiągnąć widowiskowy sukces ciężką pracą. Wśród tych raperów znajduje się sporo różnorodnych i ciekawych stylówek. I tak, jest Floral Bugs, porównywany często do City Morgue i Słonia. Mamy Chivasa, który może i potrafi przeklinać, ale z rapowaniem wychodzi już gorzej. W SBM-ie zadebiutował Fukaj. I tu znowu pojawiają się mieszane uczucia. Pisał o nich Marek Fall: Do Aleksandra przylgnęła etykietka copycata Maty, od której odżegnuje się zresztą w utworze nominacja, gdzie pada: Siedziałem na chacie, piłem herbatę/I nie myślałem w ogóle o Macie, ale całe dnie myślałem o rapie. Problem jest jednak głębszy. Cały Chaos stoi pod znakiem braku indywidualnego sznytu czy wyróżnika. Fukaj bywa Matą, bywa Bedoesem w momentach dramatycznych i nadekspresyjnych, bywa Guziorem (zatapiamy się, Tańczę nim zasnę), bywa Filipkiem (Bar mleczny). (...) Fukaj - póki co - złożył patchwork debiutu z niedoskonałości i - świadomych bądź nie - inspiracji, notując pewien falstart. Ale raczej nie można wykluczyć po tym krążku, że przyjdzie czas na realizację deklaracji z nominacji: Im będę starszy, tym będę lepszy jak wino/Jak skończę karierę, to się jeszcze zdziwią. Na początku zawsze jest chaos.
Tacy goście jak Przyłu czy Trill Pem również niespecjalnie wyróżniają się ani skillami, ani oryginalną koncepcją. Chociaż temu drugiemu nie można odmówić melodyjności i zabawy wokalem. To jednak za mało, żeby myśleć o zawojowaniu branży. Światełkiem w tunelu jest Cichoń. Nowy nabytek Def Jam ma nie tylko sporo talentu, antyrapową prezencję, ale i otwartą głowę. Oczywiście, że - podobnie jak Marceli Bober - to raczej outsiderski rap dla wybranych. Chociaż z drugiej strony, kto wie, może autorefleksyjna nawijka przebije się na czoło mainstreamowego peletonu.
Underground nie śpi
Podczas dywagacji na temat kondycji młodego polskiego rapu nie można zapominać o podziemiu. W undergroundzie często zaczyna się ferment, który trafia później na listy przebojów czy wypełnia festiwalowe sloty. Przechwycony przez majorsów i wypolerowany na potrzeby szerszej publiki. Zawodnikiem, który od lat prezentuje wysoką formę jest Barto Katt. Reprezentant kolektywu BUMP’12 wciąż nie może jednak przebić szklanego sufitu. A nie dość, że popisuje się warsztatem beatmakerskim, to jeszcze regularnie dowozi ciekawe, nieoczywiste brzmieniowo numery. Wielu ma kłopot z delivery, ale przy wszystkich zasługach Barto Katta jest to naprawdę drugorzędna sprawa.
Do undergroundu mimo wszystko zaliczyłbym Zdechłego Osę. Mimo kontraktu z majorsową wytwórnią i rosnącą popularnością. Jest to raper zupełnie osobny, balansujący na granicy punkowego wkurwu i wiksiarskiego wystrzału. Do tego inkorporujący styl ulicznego romantyka, bo przecież Patolove czy Zakochałem się w twojej matce to ubrudzone ballady. Patrząc na zachwyty Osą można się zdziwić: od środowiska artystycznego poprzez miłośników alternatywy aż do rapowych neofitów. Czy jest to materiał na gwiazdę dużego formatu? Raczej nie. Czy wypełni określoną niszę na lata? Już prędzej.
Wnioski? Mamy w Polsce przytłaczającą liczbę rapujących wykonawców. I raczej nie przekłada się to na muzyczną jakość. Efekty są najczęściej marne, generyczne, ewentualnie przeciętne lub nie wybijające się ponad normę. Zbyt mało oryginalności i przekminy na płaszczyźnie stricte muzycznej. Zbyt dużo naśladownictwa zachodnich patentów. Lub prób kalkowania tych, którym udało się zdobyć rozgłos na rodzimym rynku. Odwaga? Rzadko występująca cecha. Lepiej pójść przetartymi szlakami. Pozytywna bezczelność? Już częściej, z pewnością ułatwia przebicie się w tym niełatwym biznesie. Do tego przecieranie nieodkrytych szlaków i inkorporowanie świeżych gatunków? Patrząc na to, z jaką łatwością można zaistnieć w świadomości słuchaczy - i jak łatwo zginąć w tłumie podobnych tworów - budowanie wiarygodności i nagrywanie ponadprzeciętnych albumów to wcale nie jest prosta sprawa.
Młody polski rap ma przed sobą wiele wyzwań. Z jednej strony rosnące fanbazy i zdobywanie popularności viralowymi metodami. Z drugiej - częsty brak pomysłu na siebie i wpadanie w sidła zgubnej powtarzalności. Rap generacji Z ochoczo wraca też do korzeni. Stawia nie tylko na osobisty storytelling lub osiedlowe akcje. Łączy zamiłowanie do hedonizmu z tematami społecznie zaangażowanymi. A obok celowej kreacji dumnie kroczy obywatelska świadomość. I nieważne, czy dzieje się to w undergroundowych społecznościach, w wypełnionych po brzegi koncertowych halach, na szczytach OLiS-u, w social mediowych bańkach, czy w teledyskach docierających do masowych, mainstreamowych mediów. Tej siły już nie powstrzymacie?