Przesłuchaliśmy nowy album TKM-a, żebyście wy nie musieli tego robić

tkm.png

Kiedy pisaliśmy dla was o płycie Blachy, sądziliśmy, że nic gorszego w tym roku już się nam nie przytrafi. Myliliśmy się.

Nie mamy zamiaru zaglądać nikomu w portfel i przychody z wyświetleń w serwisach streamingowych... ale wciąż dziwią i przerażają nas niektóre z ostatnich karier w polskim rapie.

Na tancbudowe produkty rapopodobne konsekwentnie spuszczamy zasłonę milczenia, ale już nad fenomenem niektórych kosiarzy YouTube'a warto pochylić się, gdy nadchodzi ku temu odpowiednia okazja. Teraz wsłuchaliśmy się np. w nowy materiał TKM-a i musimy to z siebie wyrzucić:.

1
Nieumiejętna umiejętność

Jeśli ktoś spyta, czy TKM umie rapować, to odpowiedź brzmi: tak, ale dość słabo. Czyli lepiej niż gros nawijaczy odnajdujących dziką frajdę wyłącznie w wypuszczaniu utworów, w których potykają się o własne nogi, a dużo gorzej niż przeciętni scenowi gracze, którzy nikogo ani grzeją, ani ziębią.

Na gadanie o odtwórczym, nachalnie popowym i jeszcze wspieranym metalicznym efektem wokalu można byłoby poświęcić dosłownie cztery sekundy, gdyby nie fakt, że jego posiadacz przez całe I'll Never Die toczy nierówną walkę z językiem polskim, koślawo akcentując jedne słowa i jeszcze zapominając o deklinowaniu innych. Warto wspomnieć, że w jego przypadku nie ma mowy o casusie Young Igiego, który nagminnie robi to samo – ale czuć w tym i świadomość, i pewien urok.

2
Rapowe generatorium

Pamiętacie jeszcze dziwną efemerydę o nazwie South Blunt System? Jeśli nie - tym lepiej dla was, ale w tym momencie musicie sobie ją jednak przypomnieć. A to dlatego, że TKM jest jak cringe'owy mash-up tego projektu z dokonaniami KaRRamby i type of lyricsowego aspirującego młodzika.

Coś, co brzmi kuriozalnie, jest też takie w istocie. Z jednej strony mamy do czynienia z niepodstemplowaną pulpą zbitą z wielokrotnie przetrawionych już przez całą scenę narko-alko-hajso-motywów, z drugiej - z fatalną kombinacją backstage'owych modelko-zauroczeń, incelowych wynurzeń z seksu w wielkim necie i paskudnego, absolutnie paskudnego maczyzmu, dotyczącego 99% wspominanych w materiale kobiet. Aż dziw bierze, że tytuł albumu nie doczekał się dopisku Łobuz kocha najbardziej.

3
Akcja ekshumacja

O naszych obawach względem 2020 roku w polskim rapie będziemy jeszcze pisać szerzej, więc na razie możemy spokojnie cofnąć się do początku dekady, który w wielu aspektach – i słusznie – podpada pod definicję czasów słusznie minionych.

To w końcu właśnie w nich należy szukać korzeni źle pojmowanej emocjonalności, dla której początków rzewne pianinka i gitarkowe rzępolenia stawały się jednym z muzycznych napędów. Dziś każdy, kto nie alarmował, że trzeba je wypalić do gołej ziemi, powinien spłynąć rumieńcem zażenowania, a to dlatego, że I'll Never Die jest kombinacją tamtych motywów, generycznych cykaczy i namiętnego ślimaka z tym miksem popu i disco polo. Jego kwintesencją pozostaje Jeden Buziak, najgorszy z najpopularniejszych kawałków 2018 roku, ale nawet mniej esencjonalne części rzucają długi cień zła. Spokojnie można stwierdzić, że te podkłady nie zasługują na wiele więcej niż przeszkadzajki pojawiające się nie w tempo (Dreszcz), nieudany duet z Marianne i wersy pokroju Norwegia za zimna, we Francji zamachy, jedziemy na Copacabana (Modelka), Chciałabyś Martini, a jesteś w mini (Ja i Ty) czy Zakręcę twoim życiem jak Kopernik Ziemią (Zołza). Prawdziwym highlightem jest jednak linijka Nigdy nie chowałem zamyślonej głowy w piach. Cóż, jakie czasy, taki Lec.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Pisze przede wszystkim o muzyce - tej lokalnej i zagranicznej.