O naszych obawach względem 2020 roku w polskim rapie będziemy jeszcze pisać szerzej, więc na razie możemy spokojnie cofnąć się do początku dekady, który w wielu aspektach – i słusznie – podpada pod definicję czasów słusznie minionych.
To w końcu właśnie w nich należy szukać korzeni źle pojmowanej emocjonalności, dla której początków rzewne pianinka i gitarkowe rzępolenia stawały się jednym z muzycznych napędów. Dziś każdy, kto nie alarmował, że trzeba je wypalić do gołej ziemi, powinien spłynąć rumieńcem zażenowania, a to dlatego, że I'll Never Die jest kombinacją tamtych motywów, generycznych cykaczy i namiętnego ślimaka z tym miksem popu i disco polo. Jego kwintesencją pozostaje Jeden Buziak, najgorszy z najpopularniejszych kawałków 2018 roku, ale nawet mniej esencjonalne części rzucają długi cień zła. Spokojnie można stwierdzić, że te podkłady nie zasługują na wiele więcej niż przeszkadzajki pojawiające się nie w tempo (Dreszcz), nieudany duet z Marianne i wersy pokroju Norwegia za zimna, we Francji zamachy, jedziemy na Copacabana (Modelka), Chciałabyś Martini, a jesteś w mini (Ja i Ty) czy Zakręcę twoim życiem jak Kopernik Ziemią (Zołza). Prawdziwym highlightem jest jednak linijka Nigdy nie chowałem zamyślonej głowy w piach. Cóż, jakie czasy, taki Lec.