Jeszcze kilka lat temu głównym tematem czwartej części naszego przećpanego przewodniczka na pewno nie byłyby substancje, które można znaleźć w aptece. Z rosnącą z roku na rok popularnością Xanaksu, leki na receptę przedarły się do ścisłej czołówki substancji, po które sięgają raperzy.
Farmaceutyki w rapie to nie nowość. Jeszcze zanim stało się to modne, tacy zwodnicy jak Ol’ Dirty Bastard brali przykład ze starych funkowych lekomanów i żadnych recept ani ulotek nie czytali, żrąc garściami wszystko co apteka dała. I choć często kończyło się tak, jak w przypadku nieodżałowanego ODB, środowisko (ponad)hiphopowe nic się nie nauczyło i aktualnie mierzy się z bodajże największym problemem farmakologicznym w swojej historii.
Rozbrzmiewającym już niestety po niewczasie dzwonkiem alarmowym była zeszłoroczna śmierć Lil Peepa, który przedawkował wydawane zwykle na receptę, ale możliwe też do skombinowania z innych źródeł medykamenty. I choć historia hip-hopu pełna jest przedwczesnych pożegnań i tragicznych zgonów, to opuszczone przez ledwie 21-letniego chłopaka środowisko rapowe było wstrząśnięte.
W jaki sposób, w ciągu tak krótkiego czasu, przeskoczyliśmy z marihuanowego ostracyzmu do powszechnie akceptowanego, ogólnonarodowego szaleństwa narkotykowego? Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta, tak samo, jak złożone jest temat uzależnienia. Najłatwiejszym zabiegiem byłoby zdystansowanie się od problemu i zrzucenie winy na eksperymentujących z używkami raperów, którzy sami sobie gotują ten los, ale… nie tędy droga. W wielu wypadkach bowiem – jak tłumaczą sami zainteresowani – brane przez nich dragi są próbą radzenia sobie z zespołem stresu pourazowego i rzeczywistością, którą na co dzień serwuje ulica.
Żyjąc z dnia na dzień, nie myśląc o przyszłości, łatwiej sięgać po substancje, których skutki uboczne wydają się być dużo bardziej lajtowe niż bycie postrzelonym czy dźgniętym nożem. Uczucia, które w klasycznym tracku My Mind Playing Tricks On Me (o którym więcej możecie przeczytać w drugiej dziesiątce naszego zestawienia 50 najważniejszych numerów w historii rapu) opisali w 1991 roku Geto Boys, psychiatra zdiagnozował by pewnie jako stany depresyjne i początki schizofrenii paranoidalnej, jednak w getcie… nie chodzi się do psychiatry. Leczysz się na własną rękę i żresz tabletki, które koleżka skombinował na lewą receptę albo dźwignął z pobliskiej apteki, a przecież Stany Zjednoczone kochają antydepresanty miłością porównywalną do ich uwielbienia broni.
I ten właśnie wątek wydaje się coraz istotniejszy w ostatnich latach, kiedy to część sceny zaczęła traktować dopadające ich weltschmerze jako temat przewodni swoich tekstów i swego rodzaju wyścig o to, komu najbardziej należy się współczucie. Podgatunek, który traktuje o tego typu skrajnych stanach emocjonalnych jest często nazywany emo rapem, która to nazwa została zapożyczona ze sceny okołopunkowej i jeszcze kilka lat temu raperzy określani tym mianem wkurzali się zwykle, gdy słyszeli ten epitet (jak choćby uważany za jednego z prekursorów nurtu Slug z duetu Atmosphere). A że w Stanach często dzieci są faszerowane przez rodziców i szkolnych terapeutów przeróżnymi pigułkami szczęścia, nic dziwnego, że towarzyszą one później w dorosłym życiu.
Jednymi z pionierów opowiadania o lekach na depresję byli Tyler, The Creator i reszta składu Odd Future. A jeśli chodzi o częstotliwość wspominania o nie (zawsze) właściwym stosowaniu właściwie wszystkiego, co można znaleźć w pobliskiej aptece, Eminem wciąga resztę sceny… nosem?
Zaraz za nim w wyścigach po recepty ustawia się mnóstwo pierwszoligowych zawodników od Lil Wayne’a, przez Young Thuga, 2 Chainza i Future’a, po Travisa Scotta. Ogromna część Południa papieroska i kubek leanu lubi sobie zakąsić jedną lub drugą tabletką. I choć obecność medykamentów w rapowych wersach – jak już wspominaliśmy – nie jest niczym nowym, to dziś cały ten przećpany bajzel rozrósł się do niebotycznych rozmiarów, przez co zdarzają się takie absurdalne sytuacje, jak Lil Pump pozujący z tortem zrobionym na wzór tabletki Xanaxu czy raperzy obnoszący się z biżuterią przypominającą kształtem ten właśnie lek.
Bo to właśnie Xanax stał się ulubionym cukierkiem środowiska rapowego bez względu czy na warsztat weźmiemy zapłakaną scenę emo, czy hardych balangowiczów z Południa. Od dobrych kilku lat nikt w rapie nie traktuje go już jako narzędzia w walce z depresją, a jako stosunkowo tani i łatwo dostępny czasoumilacz. Pewnym pocieszeniem jednak w tym coraz ciemniejszymi barwami rysowanym obrazie farmakologicznego pobojowiska, jest to, że coraz większa liczba MCs zaczyna się powoli budzić z narkotykowego letargu i odsuwać się od promowanych wcześniej przez siebie leków. Mamy nadzieję, że tego typu deklaracje stanowią ważny punkt na trasie rozpędzonego, trippującego pociągu, na pokładzie którego wylądowało spore grono raperów. Bo najwyższy czas, żeby ten wyhamował.
Komentarze 0