Przyjęcie niespodzianka, czyli nasze wrażenia po odsłuchu Konfetti Young Igiego

18.jpg

Część naszej redakcji - eufemistycznie rzecz ujmując - za Młodym Igorem nie przepadała. Kiedy więc w nasze ręce trafił nowy krążek tego charakterystycznego trapera, mieliśmy spore wątpliwości, co z nim zrobić.

Starając się zbyt długo nie patrzeć na roznegliżowanego, zerkającego na nas z tyłu digipacku nastolatka, wrzuciliśmy płytę do wieży i zaczęliśmy słuchać. Biorąc kilka głębokich wdechów oczyściliśmy umysł z niezbyt przez nas lubianych poprzednich dokonań Igiego i wielokrotnych powracających pytań: dlaczego współpracują z nim tak cenione przez nas postaci, jak Bałagane czy Szpaku? Po czym ruszyliśmy szlakiem tych podbitych niskim basem, nostalgicznych, elfickich harmonii. No i zażarło jak nigdy wcześniej.

Kiedy bowiem nasz lokalny trappist kończył chwytliwy, melodyjny refren wersami: Cofnąłem cały czas i wróciłem do narodzin / Wiedziałem, kim będę, więc wiedziałem jak mam chodzić / Mówię: młody patrz, tu się pewnie stawia kroki / Oni się boją mówić w twarz, to są jebani idioci bodajże pierwszy raz w swojej krótkiej - acz intensywnej - karierze przykuł nas do głośnika, łapiąc idealny balans pomiędzy abstrakcyjnością tych wersów, a znanym nam dobrze z przejaranych, afro-futurystycznych koncepcji, luźnym podejściem do czasu i materii, w którym teraźniejszość ma wpływ na przeszłość, a przyszłość jest już zapisana na kartach losu. Chwilę później trudno było nam się z nim nie zgodzić z tym, że: Polska to zjebany kraj, ciśniemy po własnych młodych / Jak za parę lat to oni będą mieli nas w kontroli, a jeszcze kilka numerów dalej uśmiechnęliśmy się pod nosem, słysząc linijkę: Czuję się jak dziecko w wózku, gdy jeżdżę po mieście. I tak właśnie w dobrych nastrojach, co rusz propsując proste, acz celne wersy zawarte w tych śpiewnych frazach dobrnęliśmy za jednym zamachem do końca tej krótkiej i intensywnej płyty. Słowo dobrnęliśmy jest tu zresztą nie do końca na miejscu, bo Konfetti bardziej niż upstrzoną pojedynczymi ciekawymi widokami, trudną drogę do celu, przypomina luźny spacer na stację podczas hucznej imprezy.

Ogromne zasługi mają tu producenci, którzy oddali Igiemu na płytę jedne z lepszych bitów, jakie mają w swoich dyskografiach. Równie minimalistyczne, jak rozbuchane - w swoim podejściu do niskich częstotliwości czy prostych acz chwytliwych, podskórnych niekiedy harmonii - instrumentale autorstwa 2k, Friza, Mara, Michała Graczyka, MIYO, MFG, Olka, Poly, Sergiusza, Sticktogethera i Worka pozostają w idealnej synergii z Młodym Igorem, klejąc się do jego wersów, a jednocześnie służąc za trampolinę do wybicia się na nich ze swoją osobną linią melodyczną. Syntetyczne frazy kontrastują z tak lubianymi przez nową szkołę piszczałami i smykami, równo taktowane rytmy stoją w wygodnym rozkroku pomiędzy klubowym parkietem i koncertową udeptaną ziemią, a skrzętnie dobierane detale dopełniają ów ascetyczny w swoim barokowym sznycie obraz całości. Obraz, na który spory wpływ mają również wyselekcjonowani goście. Wszyscy nagrali z Igim prawdziwe duety, nie odbębnione naprędce featuringi, jakich pełno na krajowej - i nie tylko krajowej - scenie. I czy to będą znani już ze współpracy z autorem Konfetti Pikers, Bałagane i Szpaku, czy nieco bardziej zaskakujący Otsochodzi i… Peja, wszyscy zaliczają wejścia, które tętnią ich charakterystyczną stylówą, a jednocześnie wprost idealnie wpasowują się w narracyjny i klimatyczny szlif całego krążka. Szlif, który nadaje mu upijający się swoim sukcesem, a jednak wciąż twardo stąpający po glebie, nie lada przewieziony acz wciąż ciężko pracujący na wyznaczone sobie cele Young Igi.

(T)raper, któremu wciąż można wiele zarzucić, w którego mikrofonowej ekspresji pobrzmiewa szereg zaoceanicznych inspiracji (z jedną, konkretną na czele), a którego umiejętności wokalne nie pozwalają mu latać tak wysoko, jak niektórzy z jego amerykańskich idoli. Ale którego już na pewno nie sposób nie doceniać, bo zapierdala jak naprawdę nieliczni w tym fachu i z numeru na numer zalicza coraz większy progres. (T)raper, który wypracował już własny język wypowiedzi w kwestii układania sobie liter, a jeśli chodzi o formę wylewania ich na bit i szukanie swojego własnego podejścia do auto-tune'a wciąż drąży i kombinuje. (T)raper, który ma bardzo wyczulone ucho do bitów i finalnego sznytu wszystkich tych tracków, który ma - jak rzadko który twórca - predyspozycje do tego, by flirtować ze śpiewem.

Bo przecież domeną młodości i początków karier było zawsze zapatrzenie w swoich muzycznych bożków i zbyt dosłowne inspirowanie się ich twórczością, a specyfiką naszych czasów jest to, że zazwyczaj wszystkie nagrania z tego okresu są rejestrowane, wydawane i dostępne na wyciągnięcie ręki. Rzadko kiedy są one jednak tak chwytliwe, precyzyjne i wciągające, jak nowy krążek Igiego. A kiedy już opadnie Konfetti, triumfalny pochód po scenie zostanie opity, opalony, obtańczony i - głośno i dobitnie - obwieszczony, czas wracać do studia i robić dalej swoje. Spalić zdjęcie Young Thuga, oczyścić umysł z amerykańskich inspiracji i raźno ruszyć przed siebie w nieznane. Bo za rogiem czai się już dorosłość i nie ma ona nic wspólnego z płaceniem za swoje auta i zakładaniem ciuchów, które noszą duzi chłopcy. Kiedy bowiem - choć to niezbyt eleganckie - spojrzeliśmy dzisiaj w metrykę Młodego Igora, upewniliśmy się w tym, że czekają go najpewniej rzeczy wielkie. Zanim to jednak nastąpi, niech impreza trwa, kamienie błyszczą, grube dupy się trzęsą, a my dołączamy do zabawy.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz muzyczny, kompendium wiedzy na tematy wszelakie. Poza tym muzyk, słuchacz i pasjonat, który swoimi fascynacjami muzycznymi dzieli się na antenie newonce.radio w audycji „Za daleki odlot”.