Wbrew obawom niektórych kibiców, nowi właściciele Chelsea nie oszczędzali podczas okna transferowego. Wydane 270 milionów funtów i pobity rekord transferowy Premier League dobrze pokazują ambicje Todda Boehly’ego. On chce wygrywać, a do tego ma Chelsea poprowadzić Thomas Tuchel, pod którego dostosowano cele transferowe. Niemiec dostał od klubu zawodników, których chciał. Teraz musi spłacić to wynikami.
Dużo o problemach Chelsea nie trzeba mówić. Wystarczy obejrzeć mecz z Dinamem Zagrzeb i zobaczyć, że w zasadzie szwankuje tam prawie wszystko – od gry w obronie, która przecież w pierwszych miesiącach pracy Thomasa Tuchela na Stamford Bridge była kluczowa, przez kreowanie i napędzanie akcji w środku pola do wykończenia. W lidze The Blues na 18 możliwych punktów zdobyli tylko 10 i razem z Liverpoolem “biją się” o to, kto z BIG 6 zaliczył większy falstart. Punktowo Chelsea wypada trochę lepiej, ale to marne pocieszenie.
Potrzebna jest zmiana na tu i teraz, bo argumenty o okresie przejściowym, o którym dużo mówi się w kontekście Chelsea, w dłuższej perspektywie nie przejdą. Dziś jeszcze piłkarze mogą wypowiadać się w zachowawczym tonie, dając do zrozumienia, że pewne procesy tam dopiero zachodzą. Ale niedługo oczekiwania wzrosną i nikt nie będzie patrzył na okoliczności.
– Kocham tu pracować, ponieważ Chelsea oznacza zawsze walkę o zwycięstwo – mówił wielokrotnie Tuchel. Niemiec zdaje sobie sprawę, że tak naprawdę nie ma zbyt dużo czasu. A wielomilionowe transfery tylko podsycają apetyty kibiców i sprawiają, że oczekiwania rosną.
W POGONI ZA STABILIZACJĄ
– To był czas turbulencji – stwierdził tuż po zamknięciu okna transferowego Tuchel. – Na rynek weszliśmy spóźnieni, ale nowi właściciele stanęli na wysokości zadania. Na szczęście okno zostało zamknięte i teraz możemy skupić się na futbolu – odetchnął z ulgą.
Na spokój nie ma co liczyć. Nie zazna go, dopóki nie ułoży zespołu na nowo. A z tym nie będzie łatwo.
Od początku siłą Chelsea Tuchela była stabilizacja. Były trener PSG wszedł do podzielonej, zmęczonej szatni, która w pewnym momencie straciła wiarę i radość z gry, i tchnął w nią nowego ducha. The Blues nagle stali się monolitem. Drużyną, w której każdy skakał za drugiego w ogień, co szczególnie widzieliśmy w finale Ligi Mistrzów, kiedy Chelsea jednością i zaangażowaniem pokonała stawiany w roli faworyta Manchester City.
– Na samym początku nie pytał nas o piłkę, tylko o nasze pasje czy rodziny – mówili zdziwieni piłkarze, dając do zrozumienia, że Tuchel postawił na aspekt ludzki, a dopiero później piłkarski.
W zjednoczeniu zespołu a potem sięgnięciu po najbardziej prestiżowe europejskie trofeum pomogli mu liderzy. Cesar Azpilicueta, Antonio Rudiger, Jorginho czy Thiago Silva. Bez nich nie byłoby to możliwe. To oni razem z Tuchelem posprzątali po poprzedniku. I to oni sprawili, że powstało złudzenie, że fundamenty pod nową erę w Chelsea zostały już postawione. Wtedy wydawało się, że Niemiec szybko poradził sobie kryzysem i teraz zwyczaje musi zacząć budować.
Takie myślenie dominowało jeszcze na początku zeszłego sezonu. Chelsea do 15. kolejki zajmowała pierwsze miejsce, mając na koncie zaledwie jedną porażkę. Zimą jednak kompletnie się pogubiła i utraciła kluczową stabilizację. Na dziewięć meczów wygrała tylko dwa i spadli na trzecie miejsce, praktycznie wypisując się z walki o mistrzostwo Anglii.
KROK W TYŁ
Nagły zjazd po dużym sukcesie to już w Chelsea tradycja. Zaraz po zdobyciu pierwszego Pucharu Europy londyńczycy odpadli z praktycznie wszystkich możliwych rozgrywek i musieli ratować sezon w Lidze Europy. Z kolei po ostatnim mistrzostwie Anglii w 2017 roku władze klubu dokonały kompletnie nieudanych transferów, które doprowadziły do konfliktu z Antonio Conte i wypadnięcia z TO P4. Teraz jednak okoliczności są jeszcze bardziej wyjątkowe, dlatego trzeba na nie spojrzeć inaczej niż w przeszłości.
W Chelsea przez kilka miesięcy zmieniło się wszystko. Temat nowych właścicieli już poruszałem, więc teraz nie ma co do niego wracać. Ale konsekwencją całej rewolucji było utracenie przez Tuchela kluczowych postaci, wspomnianych wcześniej fundamentów.
Przede wszystkim z klubu odszedł Rudiger, który przez te kilkanaście miesięcy pracy z niemieckim menedżerem wyrósł na lidera i jednego z najlepszych stoperów w lidze. Kogoś, na kogo szczególnie w pierwszych tygodniach pracy Tuchel mógł liczyć. Kto ułatwił mu przywrócenie dobrej energii do zespołu.
Na domiar złego z Chelsea pożegnał się też Andreas Christensen, który w układance Tuchela stanowił idealne zastępstwo dla Thiago Silvy, gdy ten odpoczywał lub zmagał się z kontuzjami. A do końca sezonu a nawet jeszcze podczas okresu przygotowawczego nieznana była przyszłość Azpilicuety. Hiszpan ostatecznie podpisał nową umowę, ale Tuchel i tak narzekał, że finalizacja tego trwa zbyt długo. I że trudno stworzyć zespół z piłkarzy, którzy nie wiedzą, czy zostaną w klubie.
CZAS NA DWA W PRZÓD?
Straty w defensywie od razu wyznaczyły kierunek Chelsea podczas okna transferowego, co tak naprawdę utrudniało zadanie Boehly’emu i spółce. Cały świat wiedział, że The Blues potrzebują obrońców, więc w negocjacjach Amerykanin często startował z przegranej pozycji. Pierwszy egzamin w roli właściciela i tymczasowego dyrektora sportowego zdał jednak z wyróżnieniem. Udało mu się nie tylko załatać dziury w obronie, ale też ją wzmocnić.
Transfer Kalidou Koulibaly’ego to realizacja planu na zastąpienie Rudigera praktycznie jeden do jednego. Były piłkarz Napoli wypada trochę gorzej w statystykach ofensywnych, jest też minimalnie wolniejszy, ale poza tym wygląda na idealnego stopera, dzięki któremu kibice zapomną o “Rudim”. Weźmy przykładowo statystykę wygranych pojedynków powietrznych. Koulibaly miał ich w zeszłym sezonie średnio 1,8 na mecz, a Rudiger 1,6. Udanych wślizgów naliczono obu średnio 1,4 na 90 minut, z kolei przechwytów Koulibaly zaliczył 1,1 a Rudiger 0,8.
Wesley Fofana to natomiast zdecydowanie ulepszona wersja Andreasa Christensena. Francuz gra lepiej głową, jest bardziej dynamiczny, czuje się dobrze z piłką przy nodze i ma większy potencjał, by występować na półprawym stoperze. Jest to o tyle kluczowe, że dzięki Fofanie Reece James może się na stałe przenieść na wahadło i rozwijać potencjał ofensywny.
– Jestem bardzo szczęśliwy, że Todd Boehly i Behdad Eghabali do końca nie odpuścili – cieszył się na konferencji prasowej Tuchel. – Bardzo wcześnie doszliśmy do wniosku, że Fofana będzie w stanie zastąpić zarówno Toniego, jak i Andreasa. Cieszę się, że udało się go sprowadzić – skwitował.
Blok defensywny uzupełnił jeszcze Marc Cucurella, czyli zawodnik skrojony pod filozofię Tuchela opartą na grze trójką stoperów, kiedy nie posiadają piłki, i dwójką, kiedy zespół tę piłkę przejmuje. Hiszpan już w Brighton wykazywał się sporą uniwersalnością i właśnie ta uniwersalność była dla Chelsea najbardziej istotna. W barwach nowego klubu Cucurella będzie ustawiany na kilku pozycjach, które zostaną uzależnione od zdrowia i formy Koulibaly’ego oraz Bena Chilwella.
W sumie na wzmocnienia defensywy Chelsea wydała ponad 150 milionów funtów. Pierwsze mecze wskazują na to, że było warto.
TUCHEL JAKO ARCHITEKT
Nietypowa dla Chelsea podczas letniego okienka nie była jednak kwota, jaką wydano. Do tego, że londyńczycy lubią rozbić bank, już się przyzwyczailiśmy. Wyjątkowa była władza, jaką dostał od właścicieli Tuchel. Coś jakby Boehly przyznał, że dopiero wchodzi w piłkarski biznes i aspekty sportowe w pełni powierza menedżerowi.
Widzieliśmy to przy rozmowach z Sevillą w sprawie Julesa Kounde. Jeszcze poprzedni właściciele zadbali o to, by można było jak najszybciej sfinalizować jego transfer. Jednak gdy tylko w Tuchelu zrodziły się wątpliwości, Chelsea wstrzymała ofertę.
– My mieliśmy porozumienie z nimi, a oni z piłkarzem. Wszystko było ustalone, Kounde miał zostać sprzedany do Chelsea – zdradził kulisy Monchi, dyrektor sportowy Sevilli. – Nagle jednak podważyli sam profil Kounde. Mieli wrócić do rozmów, ale w międzyczasie Barcelona przedstawiła wyższą ofertę – opowiadał na antenie SFC Radio. Kounde trafił do katalonii, a The Blues wszystkie finansowe siły przerzucili na Fofanę.
ROZKRĘCIĆ OFENSYWĘ
Pomysłem Tuchela było też sprowadzenie 33-letniego Pierre'a-Emericka Aubameyanga, który nie miałby prawa przyjść pod rządami Mariny Gronowskajej. Rosjanka pożegnała się jednak z Chelsea, jeszcze zanim okno transferowe wystartowało, a władza powędrowała do Niemca, który skutecznie przekonał nowych właścicieli do transferu Gabończyka.
Auba ma pomóc Tuchelowi w rozwiązaniu problemów ofensywy, z którymi boryka się właściwie od początku przygody w Chelsea. Jedną z jego pierwszych decyzji było odstawienie Tammy’ego Abrahama. Nie wiedział też sensu w blokowaniu odejścia Oliviera Giroud. Nie umiał do składu wprowadzić ściągniętego za prawie 100 milionów funtów Romelu Lukaku. Ani ożywić zagubionych w Londynie Christiana Pulisica, Timo Wernera czy Hakima Ziyecha. Niemca bronił fakt, że poza Lukaku żaden z tych piłkarzy nie został kupiony przez niego. Ale w przypadku Auby ten argument odpadnie. To jego piłkarz i jego pomysł, z którego będzie rozliczany.
– Nie chodzi tylko o bramki, ale o wykorzystanie jego szybkości. To ciężko pracujący napastnik, który zawsze stoi w pierwszej linii, jeśli chodzi o pressing, i jest mocny w counterpresingu – tłumaczył Tuchel. – To uczyniło go tak wyjątkowym w Dortmundzie i Arsenalu, gdzie był kapitanem – przypominał, broniąc nowego napastnika Chelsea.
Tak naprawdę Aubameyanga nie trzeba bronić, ponieważ robią liczby. Choć w Anglii patrzy się na niego jak na wypalonego zawodnika, który psuje atmosferę w szatni, jego okres na Camp Nou oceniano bardzo dobrze. W barwach Barcelony średnio oddawał 2,25 strzału na mecz, czyli dwa razy więcej niż Kai Havertz w tym sezonie w Chelsea. W sumie przez pół roku Gabończyk strzelił 13 bramek w 23 meczach, trafiając do siatki średnio co 117 minut.
Jego umiejętności Anglicy wiedzieli już w Arsenalu. To przecież zawodnik, który w 165 spotkaniach strzelił 92 gola. A pod względem częstotliwości bramek w Premier League wypada lepiej niż Jame Vardy, Mohamed Salah czy Harry Kane. BT Sport nazwało go kiedyś jednym z najlepszych napastników Kanonierów w erze Emirates, jednak to, co działo się poza boiskiem, przysłoniło jego osiągnięcia sportowe.
– Nie obawiam się tego. Pracowałem z Aubą, to profesjonalista. Pamiętam, że w Dortmundzie raz spóźnił się na zbiórkę, bo pomylił godziny i poszedł do fryzjera. Oprócz tego nie miałem z nim większych problemów – mówił Tuchel. – Nie jestem odpowiednią osobą, żeby oceniać jego rozstanie z Arsenalem. Ale wydaje mi się, że rzadko w takich sytuacjach winna jest tylko jedna strona – dorzucił.
ZIARNO OD PLEW
Auba to tylko jeden, mały krok w stronę uzdrowienia ofensywy. Nie jest on ani opcją przyszłościową, ani kimś, kto całkowicie odmieni obraz ataku Chelsea. Tuchel i Boehly muszą dalej głowić się nad tym, co jeszcze pozmieniać. Swoje plany powinni jednak zacząć od zadecydowania, co z przyszłością zawodników, którzy już są na Stamford Bridge.
Udało im się rozwiązać przyszłość dwóch z nich. Timo Werner za 25 milionów funtów wrócił do RB Lipsk, a Armando Broja po zerwaniu rozmów z Southampton czy West Hamem podpisał długoletni kontrakt i został w Chelsea.
W niepewnym położeniu dalej znajdują się Hakim Ziyech z Christianem Pulisicem. Ten pierwszy dogadał się z Ajaxem, ale temat upadł, po tym jak Chelsea nie zgodziła się na wypożyczenie, nalegając na transfer definitywny. Pulisica natomiast próbowano się pozbyć, “dorzucając” go do oferty za Rafaela Leao, ale Milan nie chciał oddać swojego najlepszego zawodnika. I tak pojawił się kolejny zgrzyt. Amerykanin wie już, że Tuchel mu nie ufa. A Tuchel wie, że nie może się go pozbyć, ponieważ zwyczajnie nikt nie chce za niego zapłacić odpowiednich pieniędzy.
Swoją irytację Pulisic wyraził w amerykańskich mediach, gdzie wprost przyznał, że chciałby grać częściej. Jego ojciec natomiast udostępnił na Twitterze komentarz, w którym jeden z amerykańskich kibiców oskarża Tuchela o niesprawiedliwe traktowanie i nazywa go najgorszym trenerem na świecie. Atmosferę wokół Pulisica jeszcze bardziej popsuły wydarzenia po kompromitującej porażce z Southampton, kiedy jako jedyny nie podziękował fanom za doping.
Spokoju nowym właścicielom i Tuchelowi na pewno nie da też Romelu Lukaku, który za rok wróci z wypożyczenia. A jeśli nic niespodziewanego nie wydarzy się w karierze Calluma Hudsona-Odoi, to i on znajdzie się na liście niechcianych zawodników. Z każdym z nich coś trzeba będzie zrobić, bo pobierają pensje, które można by przeznaczyć na inne cele.
Roman Abramowicz przez lata płacił całej armii wypożyczonych piłkarzy na czele z Dannym Drinkwaterem czy Tiemoue Bakayoko. Boehly wolałby tego uniknąć, dlatego szybko pozbył się wspomnianego Drinkwatera, Rossa Barkleya czy zbędnego po transferze Cucurelli Marcosa Alonso. W sumie Chelsea zwolniła tego lata w budżecie ponad 1,5 miliona funtów tygodniowo. Zimą ta liczba może wzrosnąć.
ŚRODEK POLA
Jakby wyzwań przed Tuchelem i Boehly’m było mało, to jeszcze w tym roku muszą usiąść do rozmów ze środkowymi pomocnikami. Umowy z N’golo Kante i Jorginho wygasają już w 2023 roku, a z Mateo Kovacicem w 2024. Szczególnie problematyczne są przypadki pierwszych dwóch. Kante kolejny sezon z rzędu zmaga się z poważnymi urazami, przez co klub chce zaproponować mu niższą pensją niż miał dotychczas – Francuz jest w tym momencie drugim najlepiej zarabiającym zawodnikiem Chelsea.
W świecie baseballa Boehly dał się poznać jako zwolennik kontraktów z niską podstawą i wysokimi bonusami. Dlatego część ekspertów sugeruje, że właśnie na takich warunkach będzie chciał dogadać się z Kante. Jorginho z kolei od mistrzostw Europy w 2021 roku nie potrafi ustabilizować formy. Coraz częściej na boisku wygląda na kogoś, kto nie odnajduje się w zmianach, które chce zastosować Tuchel. Brakuje mu dynamiki i przyspieszenia, a na dodatek ma problemy z koncentracją. W jednych derbach Londynu oddał piłkę we własnym polu karnym, przez co Tottenham wyrównał, a w drugich chwilę po wejściu dał sobie odebrać piłkę, co sprawiło, że Cornett znalazł się sam na sam z Mendy’m i tylko cud uratował Chelsea od straty gola.
– Jestem szczęśliwy i chciałbym zostać tu na dłużej – deklarował niedawno. Ale klubowy insider, Nizaar Kinsella, pisał, że przyszłość Włocha na Stamford Bridge jest bardzo niepewna. Zwłaszcza że od dawna interesuje się nim Juventus.
Między innymi w jego miejsce do składu ma wskoczyć młodzież na czele z Conorem Gallagherem. 22-latek przeszedł niemal perfekcyjną drogę rozwoju: startował w akademii Chelsea, później poszedł na wypożyczenie do Charlton, czyli słabszej drużyny w Championship, znanej z dawania szans młodym zawodnikom. Stamtąd powędrował do walczącego o awans Swansea, skąd po pół roku przeniósł się do bijącego się o utrzymanie w Premier League WBA. Ostatni przystanek to odświeżone przez Patricka Vieire Crystal Palace. Teraz przyszedł czas na Chelsea.
– Czuję, że to jest ten sezon. Kibicuję Chelsea od zawsze, moja rodzina tak samo, gra w niej to moje marzenie – deklarował podczas okresu przygotowawczego. – Tuchel powiedział mi, że chce, żebym dołączył do składu. Dokładnie to chciałem od niego usłyszeć – zdradził.
Początek nie należał do najlepszych. W spotkaniu z Leeds Gallagher miał najniższą celność podań ze wszystkich zawodników z pola, a z Leicester dostał czerwoną kartkę jeszcze przed upływem dwóch kwadransów. W tych i innych meczach widoczna była potrzeba przystosowania się do nowego systemu. W Palace Anglik grywał jako “szóstka” lub “ósemka” w ustawieniu z trzema środkowymi pomocnikami, podczas gdy w Chelsea występuje jest jako jeden z dwójki środkowych pomocników, którzy stale współpracują z wahadłowymi.
Jeszcze niedawno wydawało się, że wkrótce obok niego w barwach The Blues zobaczymy Billy’ego Gilmoura, który za czasów Franka Lamparda imponował w meczach pucharowych. Ostatecznie jednak Szkot powędrował do Brighton. A o przyszłość w pomocy mają zadbać kupieni za w sumie prawie 30 milionów funtów 18-letni Carney Chukwuemeka i 19-letni Cesare Casadei.
Głębię składu natomiast zwiększono wypożyczneniem last-minute Denisa Zakarii z Juventusu. Szwajcar przychodzi jako zabezpieczenie na wypadek kontuzji Kovacica lub Kante, i ma być po prostu lepszy od Saula, który okazał się zerowym wzmocnieniem, pobierającym wysoką pensję. Można oczywiście mówić o jego wszechstronności, o możliwości ustawiania go jako “szóstkę”, “ósemkę” czy nawet stopera, ale tak naprawdę Zakaria to zwyczajny backup. Chelsea po sezonie będzie mogła go wykupić za 28 milionów euro, ale mało prawdopodobne, że z tego skorzysta.
– W przyszłym roku klub chce powalczyć o Edsona Alvareza i Declana Rice – twierdzi Simon Phillips, jeden z dziennikarzy na co dzień pracujących przy Chelsea. Wtedy szczególnie dla Zakarii ale też Jorginho może się nie znaleźć miejsca.
PRZYSZŁOŚĆ
Z całego chaosu, który wytworzył się przez ostatnie miesiące w Chelsea, wyrasta jednak konkretny plan. Choć nie widać jeszcze efektów na boisku, to poza nim obserwujemy jego realizację. Pierwszym punktem jest bezgraniczne wsparcie Tuchela. Pierwszy raz od dawna po serii słabych meczów The Blues media nie piszą o zwolnieniu czy słabnącej pozycji trenera. Wydaje się, że nawet jeśli Chelsea zakończy sezon poza TOP 4, to Niemiec i tak nie straci pracy, bo Boehly wszystko układa pod niego.
Kolejny ważny element to wytworzenie nowych liderów. Rudiger opuścił klub, Azpilicueta coraz częściej siada na ławce, a Jorginho zawodzi, dlatego trzeba znaleźć kogoś, kto przejmie ich role. Między innymi po to ściągnięto Koulibaly’ego, kapitana reprezentacji Senegalu, który zakładał opaskę także w niektórych meczach Napoli. Obok niego doświadczenie drużyny ma podnieść Aubameyang, a coraz bardziej odpowiedzialne zadania przypadną wychowankom – Masonowi Mountowi i Reece’owi Jamesowi.
Oni wpisują się też w trzeci punkt strategii, czyli stawianie na młodzież. Gdy tylko zamknięto okno transferowe, Chelsea przyspieszyła prace nad nowymi kontraktami. Długoletnią umowę podpisał nie tylko Broja, ale też Reece James, który związał się z klubem na kolejne 6 lat. Na przynajmniej 4 lata udało się londyńczykom zatrzymać Harveya Vale’a, czyli najlepszego młodego zawodnika zeszłego sezonu i kapitana młodzieżowej reprezentacji Anglii. Do nich wkrótce ma dołączyć Mount.
Niemniej zaufanie do Tuchela czy realizowanie założeń długofalowych nie może przysłonić wyników w tym sezonie. Prawie 300 milionów funtów wydane na nowych zawodników sprawia, że Niemiec musi osiągnąć sukces, który rozumiemy jako miejsce w TOP 4, zbliżenie się do mistrza Anglii, przynajmniej jedno trofeum i minimum półfinał Ligi Mistrzów.
Dla takiego klubu jak Chelsea nie są to wygórowane oczekiwania. A skoro Tuchel dostał tego lata zawodników, których chciał, to teraz nie ma wymówek. Takie mecze jak z Dinamem nie powinny się już powtarzać.
Komentarze 0