W 1992 roku Francis Fukuyama wnioskował koniec historii. Dobre kilka lat temu należałoby za to ogłosić zmierzch dawnych gatunków muzyki rozrywkowej. I choć z obiema tymi tezami można, czy nawet należy polemizować, to Uzi Vert zapewne poparłoby tę drugą.
Obiecałem sobie, że nigdy tego nie napiszę. Dzisiaj jednak się złamię i leci jeden z gorszych dziennikarskich wycieruchów czasów platform streamingowych: album ten mógłby zostać najciekawszą płytą 2023 roku, gdyby skrócić go o połowę. I choć Lil Uzi Vert nigdy nie stroniło od długich krążków, to też nigdy nie nagrało longplaya tak eklektycznego jak Pink Tape.
Wszystko wszędzie naraz
Wnioskowane przeze mnie po wielokroć wprowadzenie nowego określenia gatunkowego, które nosiłoby nazwę wszystko wszędzie naraz zyskało tymczasem za sprawą tej taśmy swoją kolejną, encyklopedyczną wręcz definicję. Rzeczony gatunek w skrócie można by nazywać EEAO (za: Everything Everywhere All at Once), co brzmi trochę jak emo, a trochę dalekowschodnio. I świetnie to pasuje. Oba te tropy są przecież bardzo widoczne w nieustannej wirówce dawnych estetyk, jaką jest współczesna muzyka rozrywkowa. To właśnie emocje i – w popkulturze często utożsamiany z Azją – postęp technologiczny są głównymi motorami napędowymi tego przepastnego bębna, do którego wpada jazz, rock i awangarda, soul, rap i wszelkie odmiany elektroniki. Kiedy natomiast założymy, że ów nurt istnieje, możemy go potraktować jak każdy inny gatunek powstały w XX wieku. I, zgodnie ze starą, złotą zasadą, przyjąć, że przeważająca większość wszystkiego, co powstaje, to odtwórcza i pusta muzyka funkcjonalna, a pozostała cząstka zbioru jest tym, czym warto się zająć.
O gustach się nie dyskutuje – powtarzają do znudzenia kolejne pokolenia, zazwyczaj zaznaczając przy okazji to, że ich smaki są bardziej wysublimowane niż tych, z którymi akurat rozmawiają. Ja natomiast z tym twierdzeniem się w pełni zgadzam i od dawna już jest mi obce dzielenie muzyki na dobrą i złą. Muzyka jest ciekawa albo nie. Każdy ma własną, osobną definicję tej kategorii. Co więc będzie dla kogoś innego najbardziej intrygujące na nowym krążku Lil Uzi Vert? Nie mam pojęcia. Dlatego zajmę się tą cząstką zbioru, w której słyszę progresję i pełnię, emocje i postęp technologiczny, klimat i styl.
Budowa na zgliszczach
Od rozpłyniętych, psychoaktywnych, posttrapowych ballad w rodzaju Flooded the Face czy Patience, po rockowe w energii a elektroniczne w wyrazie, pogogenne hymny wojenne takie jak Suicide Doors czy Fire Alarm, Baby Pluto przynajmniej kilkukrotnie na tym krążku miesza tropy, przekracza granice i burzy mury, a jednocześnie robi to wszystko w celu budowy na zgliszczach, a nie czystego zniszczenia. To swoją drogą gest nieporównywalnie bardziej rapowy niż rockowy i może też dlatego postsoundcloudowy rap nazywa się wciąż rapem, nawet gdy nie ma zupełnie żadnych jego cech strukturalnych, brzmieniowych czy jakichkolwiek innych.
Wracając jednak do sedna – weźmy na warsztat chociażby ten wspomniany już tu alarm przeciwpożarowy, przy którym młyny będą się kręcić na koncertach promujących Pink Tape (Clout Festival, 09.07. 00.00, aye!) jak turbina wiatrowa w trakcie huraganu. Wyprodukowany przez detroickie, trash-popowe duo Snow Strippers walec zaczyna się popkulturowo bardzo nasyconym samplem z Stress duetu Justice. Przy jego wtórze Tatiana Schwaninger wykłada swój manifest bardzo ambiwalentnej niemożności, po czym odzywa się tytułowe ostrzeżenie – syrena rodem z Silent Hill. Dopiero wtedy wjeżdża Małe Odwrotne Uzi, na trzy głosy opowiadające o seksie, kasie i używkach, by w połowie numeru, na mostku powarczeć trochę swoim nowo nabytym, metalowym growlem i zapowiedzieć, że: I just want you to go crazy when the beat drop, just like, just… I znów wszystko wszędzie naraz, EEAO czy też raczej woah, woah woah, woah woah. A ja już chyba zawsze będę robił woo-woo, ilekroć usłyszę gdzieś Stress.
Mały Odwrotny Uzi
I mógłbym tak tu rozkładać na czynniki pierwsze kolejne fragmenty tej różowej taśmy, ale po co niby miałbym to robić, jak w tych kilku anegdotycznych wyjątkach i tak całości tego rozgardiaszu nie domknę. I mógłbym też oczywiście pójść na skróty, pisać o post-soundcloudowym rage’u czy rap-rockowym crossoverze trzeciej dekady XXI wieku, ale mam wrażenie, że z płyty na płytę coraz mniej to znaczy i też... na pewno ktoś inny to zrobi. I mógłbym również skupić się na tym, co do mnie zupełnie nie przemawia i co uważam za generującą wyświetlenia muzykę funkcjonalną. Jako że jestem z pokolenia, które nie chowało się ani na System of a Down, ani… Blue (Da Ba Dee), to sobie jednak tego oszczędzę. Po raz nasty z rzędu odpalę zamiast tego Suicide Doors i powtarzając za Małym Odwrotnym Uzi: yeah, yeah, yeah będę się cieszył, że rap po tych krętych i spektakularnych pięćdziesięciu latach swojego istnienia jest już naprawdę wolny. A wraz z nim również i cała współczesna muzyka rozrywkowa, której wciąż jest jeszcze prowodyrem - forpocztą EEAO, które prędzej czy później pożre wszystko, co chce iść wprzód nie wstecz, być aktualne, nie retro, a dawne podziały nieustannie przekraczać i burzyć. Jak mówi Arca: Thank you, Lil Uzi Vert!
Komentarze 0