Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą - pisał ks. Twardowski. Quentin Tarantino co prawda nie wybiera się w zaświaty, ale kinomani i tak mają powody do smutku. Reżyser powtórzył na łamach GQ to, co zapowiadał od dawna. Skończy z kinem po dziesiątym filmie. Albo jeszcze szybciej.
Once Upon a Time in Hollywood trafi na ekrany polskich kin już za niewiele ponad miesiąc. I właściwie wypadałoby się cieszyć, gdyby nie to, że ta premiera przybliża nas do nieuchronnego końca.
Na przestrzeni ostatnich lat Quentin wielokrotnie mówił, że dziesiąty film będzie ostatnim w jego karierze. Pewnego razu... w Hollywood jest zapowiadane jako dziewiąta produkcja (że niby dwa Kill Bille to jedno), więc... sami rozumiecie.
W rozmowie z dziennikarzem GQ Australia reżyser potwierdził, że wcześniejsze zapowiedzi nie były groźbami bez pokrycia. - Myślę, że jeśli chodzi o filmy, dochodzę do końca drogi. Widzę siebie piszącego książki czy sztuki teatralne, więc pozostanę kreatywny, ale kinu oddałem już wszystko, co miałem - powiedział. Jakby tego było mało, dodał jeszcze, że jeśli Once Upon a Time in Hollywood zostanie naprawdę dobrze przyjęte, być może nie zabierze się nawet za produkcję numer dziesięć. Brzmi to jak zachęta do zrównania z ziemią Pewnego razu... w Hollywood przez recenzentów!
Brad Pitt zapytany o tę deklarację stwierdził, że nie jest to blef, ale Tarantino ma już inne plany, więc nie pożegnamy się z nim na długo. Cóż, marne to pocieszenie...