Najbliższa audycja już w piątek 12 kwietnia o godzinie 18.00, a my złapaliśmy Rafała i zapytaliśmy go o to, co jego zdaniem jest najważniejsze w całym tym zamieszaniu o nazwie Boiler Room. Sponsorem audycji jest marka Ballantine's.
Co właściwie według ciebie, jako człowieka siedzącego w temacie od dwóch stron: organizatora i fana, najmocniej zmieniła idea Boiler Room?
Zacznę od końca. Od strony fana nagle miałem możliwość zobaczyć w akcji najciekawszych, często niszowych artystów, których nie było szans posłuchać w Polsce. Jednocześnie dosyć niezobowiązująca formuła pozwalała dostrzec w nich przede wszystkim pasjonatów - w przeciwieństwie do wysokobudżetowych koncertów nie tak dawno temu produkowanych jeszcze na DVD. Od strony organizatora - transmisje z występów stały się mimochodem doskonałym narzędziem do promocji występów artystów, nagle można było dosyć dokładnie zilustrować publiczności czy managerom klubów to, czego mogą się spodziewać. Boiler Room podniósł kamień, pod którym siedział underground.
Czy faktycznie zwiększyło to zainteresowanie elektroniką dla zwykłego, niedzielnego słuchacza? A może to mimo wszystko zajawka dla wtajemniczonych?
To dość ogólne pytanie. Z jednej strony muzyka elektroniczna jest obecna w szerokim dyskursie od ponad 20 lat, kiedy to clubbing przeżywał swoje złote czasy. Potem sinusoida pikowała, gatunki house czy techno miały dosyć pejoratywne konotacje. Boiler Room moim zdaniem zrobił coś innego, pokazał nowemu pokoleniu, że choć w internecie wszystko jest na wyciągnięcie ręki, nic nie zastąpi uczestnictwa na żywo i przeżywania na bieżąco. Nawet będąc w innej strefie czasowej.
Na ile ważne jest to symboliczne na Boilerach zatarcie bariery pomiędzy artystą a tańczącym obok fanem?
Znów mogę mówić tylko o moich odczuciach. Dla mnie to bardzo zależy od rodzaju występu. Oczywiście każda muzyka wykonywana przed żywym odbiorcą zyskuje, niemniej dla wykonawców live pewien fizyczny dystans bywa często niezbędny - chociażby ze względów technicznych. Z didżejami jest może minimalnie inaczej i rzeczywiście bliski kontakt publiki może nakręcać pozytywnie, jednak są i tacy, dla których bywa uciążliwy z uwagi na nieprzestrzeganie pewnych niepisanych reguł wynikających z szacunku dla artysty. Artysty, który jednak coś tworzy i powinien mieć choćby minimalny komfort. Ja publiczność w kadrze traktowałem raczej jako element uatrakcyjnienia transmisji, bo pamiętajmy, że nawet jeśli za artystą tańczy sto osób to może ich oglądać w tym czasie dziesięć tysięcy. I to oni są w tej formule najważniejsi.
Czy polskie edycje Boilera miały jakiś swój charakterystyczny sznyt, wyróżniały się czymś na tle świata?
Ciężko generalizować, kiedy udało nam się zarejestrować występy tak różnych artystów jak Jacek Sienkiewicz, 67,5 Minuty Projekt czy Michał Urbaniak, ale wydaje mi się, że to, co jest fajnego w nas, Polakach to duma i chęć pochwalenia się tym, co tu powstaje. Przewrotnie więc powiedziałbym, że ten sznyt w Polsce generuje publiczność, która dopinguje swoich ulubionych artystów. Złośliwi mogą powiedzieć, że to efekt wielu lat niedocenienia, ale ja wolę myśleć, że to nasz zapał do mobilizacji i wspólnego przeżywania ponad podziałami.
Twoim zdaniem to dobrze, że Boiler Roomy potrafią trochę wychodzić poza elektronikę i łapać inne gatunki pod swoje skrzydła?
To trochę tak jakby zapytać czy to dobrze, że na winylu wydaje się coś poza Pink Floyd. Dla mnie Boiler Room to narzędzie. Oczywiście jak każda inicjatywa zaczął się w określonym miejscu i dookoła pewnych tematów, ale już chwilę po starcie (na marginesie - był to też czas, kiedy produkcją transmisji zajmowała się Gosia Herman, osoba odpowiedzialna za wejście Boiler Room na polski rynek), występowali tam tacy artyści jak Erykah Badu, MF Doom czy Thom Yorke. Myślę, że dla ludzi interesujących się muzyką, tak jak każdą dziedziną artystyczną czy estetyczną, punkt wyjścia nie oznacza, że poruszamy się cały czas w wąskim spektrum. Można lubić architekturę bauhausu, ale to nie wyklucza uznania dla secesji.
To trochę wrócimy do tego, co mówiłeś na początku: jesteś na widowni Boilera - na czyje sety zwykle bardziej czekasz? Gwiazd czy ludzi, których czasem nawet nie kojarzysz z nazwiska lub ksywy?
Sety gwiazd to dla mnie najbardziej przereklamowana rzecz ever. Nie ma czegoś takiego, że rozpoznawalna osoba ma najlepszy gust czy wyczucie publiczności, rządzą tym zupełnie inne kryteria, takie jak hype na dany gatunek w danym momencie czy też, mówiąc brutalnie, trafianie w uśredniony gust, czyli tzw. najniższy wspólny mianownik. Ekonomia tego rynku wymusza też często na producentach granie setów aby zarabiać cokolwiek na swojej muzyce, a umówmy się - muzyk nie równa się dobry DJ. Umieć komponować dźwięki a dobierać piosenki kierując tłumem - to dwie pary kaloszy. Pamiętajmy też, że dobry DJ inną muzykę oferuje w różnych okolicznościach. Czym innym jest granie big room na festiwalu bądź w klubie dla kilku tysięcy osób, a czym innym sunday best dla dwudziestu osób chillujących na leżakach. Dla mnie kluczowym kryterium oceny setów jest kreatywność. Granie dwie godziny w jednym tempie i stylistyce nią nie jest, co nie znaczy, że takie granie nie jest potrzebne, ale mnie prywatnie to zwyczajnie nudzi. Wracając do pytania - na co czekam? Aż ktoś, ktokolwiek, mnie zaskoczy.