
Paweł Grabowski zaprasza na wspominkowy ranking francuskich drużyn w europejskich pucharach.
Francuzi w historii Ligi Mistrzów mieli zakulisowe gierki Bernarda Tapie, atomowe strzały Davida Trezegueta i „kwadratowe słupki” Saint-Etienne. Był też kanarkowy Roman Kosecki w półfinale z Juventusem albo David „El Magnifico” Ginola, ogrywający Barcelonę Cruyffa. Kluby Ligue 1 nigdy nie miały w Europie łatwo, ale raz na jakiś czas potrafiły czarować.
AS Monaco 2004
Jerome Rothen powiedział kiedyś: „Przyjechało do nas Deportivo La Coruna i pierwsze, co zrobili to poszli na zakupy w Monaco”. Ta historia tak zirytowała piłkarzy z Księstwa, że wygrali 8:3, a potem z impetem pędzili aż do finału Ligi Mistrzów. Jest co wspominać: cztery gole Dado Prso w jednym spotkaniu, dryblingi Ludovica Giuly’ego czy wrzutki Patrice’a Evry. Przede wszystkim wypożyczonego Fernando Morientesa i jego gole przeciwko Realowi Madryt i Chelsea.
To była wtedy sensacja: ekipa z zakazem transferowym, lepiona na wypożyczeniach, w dodatku z zaczynającym poważną pracę trenera Diderem Deschampsem oczarowała Europę. Patrice Evra nazwał ją „bandą oszustów”, która kręciła jak chciała najlepszymi, a przy okazji świetnie się bawiła. - Takiej atmosfery nie wiedziałem później już w żadnej drużynie - mówił lata później.
Dopiero przegrany finał z Porto sprowadził wszystkich na ziemię. Ekipa została wysprzedana, a po dotarciu do 1/8 finału w kolejnym roku przyszło jej czekać na kolejną edycję Ligi Mistrzów aż dziesięć lat.
Olympique Marsylia 1993
Marcel Desailly i Basil Boli z tyłu, Didier Deschamps w pomocy, dalej Alen Boksić i Rudi Voeller. Takiej paki Marsylia już pewnie nigdy mieć nie będzie. To samo tyczy się prezydenta - Bernard Tapie był unikatem, francuską wersją Silvio Berlusconiego, który nawet mając wybitnych piłkarzy wolał ubezpieczać się podwójnie.
Mark Hateley, były piłkarz Rangersów powiedział parą lat temu, że dostawał walizkę z pieniędzmi od Marsylii, żeby mecz z nimi odpuścić. Inny gracz, Jean-Jacques Edylie wydawał nawet książkę, w której te ciemne lata OM opisał, m.in. to, że przed finałem z Milanem wszyscy zawodnicy dostali tajemniczy zastrzyk (wyłamał się jedynie Rudi Voeller). Oczywiście do dziś są to kwestie nieudowodnione. Fakty są takie, że Marsylia jako jedyna francuska ekipa w historii triumfowała w Europie. Bernard Tapie chciał międzynarodowego sukcesu, to go sobie stworzył.
FC Nantes 1996
W tym samym czasie, kiedy Legia Warszawa grała pamiętne mecze z Panathinaikosem, swoją legendę pisało Nantes. To wtedy wiele osób na dobre zakochało się w urokliwej ekipie w kanarkowych koszulkach. W ćwierćfinale Ligi Mistrzów ograli Spartak Moskwa, a potem fantastycznie gonili wynik w półfinale z Juventusem na Stade de la Beaujoire. To była ekipa młodych jak Cluaude Makelele i starych jak obrońca Serge Le Dizet. W ataku śmigał Roman Kosecki, a w pomocy grał choćby Benoit Cauet, potem wyciągnięty do PSG i Interu.
Rok 1996 był przede wszystkim świetnym okresem francuskiej piłki: półfinał Nantes, Bordeaux w finale Pucharu UEFA i PSG z Pucharem Zdobywców Pucharów. Nie ma przypadku w tym, że dwa lata później reprezentacja przybiła stempel wygrywając Puchar Świata.
AS Monaco 2017
Kolejna odsłona Monaco. Dużo świeższa, bo z twarzą Kyliana Mbappe. Pamiętamy te wszystkie teksty o tym jak na treningi przywoziła go mama, a on pakował gole Borussi Dortmund - nieważne, czy u siebie, czy na wyjeździe. To samo zrobił w 1/8 finału, gdy w obu spotkaniach zburzył gwiazdozbiór Manchesteru City.
To była opowieść, jakie w futbolu lubimy najbardziej: zgraja zuchwałych dzieciaków panoszy się w Europie i krzyczy „chcemy więcej!”. To wtedy zachwycaliśmy się 21-letnim Thomasem Lemarem albo rok starszym Bernardo Silvą. Poznawaliśmy żelazne płuca Benjamina Mendy’ego, ale też pękaliśmy z dumy, że wśród półfinalisty Ligi Mistrzów jest nasz Kamil Glik i że odgrywa tam znaczącą rolę. To była drużyna z fajerwerkami, dwanaście goli w starciach z BVB i City mówią wiele. Gdyby nie forteca Turyn, pewnie mieliśmy powtórkę z 2004 roku.
Olympique Lyon 2010
W złotej erze Jean-Michela Aulasa Lyon aż siedem razy z rzędu wygrał mistrzostwo Francji. W 2009 roku wydawało się, że coś się kończy, gdy po tytuł sięgnęło Bordeaux. Ta data jest pewną granicą, ale w międzyczasie przydarzyła się Les Gones piękna przygoda z Ligą Mistrzów.
Cała Francja piała z zachwytu, gdy w 1/8 finału ograli Real Madryt z Cristiano Ronaldo, Kaką, albo choćby Karimem Benzemą, byłą gwiazdą OL. W składzie Lyonu grali Lisandro Lopez, Jeremy Toulalan, Hugo Lloris, Michel Bastos czy Bafetimbi Gomis. Błyszczał też 20-letni Miralem Pjanić, który ładnym strzałem z woleja przesądził o awansie. Potem były mecze z Bordeaux i dopiero półfinał z Bayernem zakończył przygodę.
Saint Etienne 1976
Drużyna do dziś owiana magią, ukochana w opowieściach i na pożółkłych gazetach. Francuzi lubią do niej wracać, bo w latach 70. dawała im coś extra w czasach, gdy nie wiadomo było czego się złapać.
Reprezentacja na mundiale 70’ i 74’ w ogóle nie awansowała, gwiazd światowego formatu jak Pele czy Mueller nie było. Nawet Euro oglądali z domu. Zostało tylko Saint-Etienne i ich europejska przygoda zakończona finałem z Bayernem Monachium na Hampden Park w Glasgow. Wcześniej Eindhoven, Kijów albo Kopenhaga przeżyły oblężenie ubranych na zielono kibiców z Francji. To był szał. I zawsze wygrywało Saint-Etienne.
Dopiero w finale z Niemcami ktoś wybudował mur w bramce. Jacques Santini, piłkarz tamtej ekipy powiedział: „Tego dnia słupki były kwadratowe”. Określenie „Les poteaux carrés” stało się kultowe. Francuzi tego wieczoru oddali na boisku serce, ale to stojący w bramce Sepp Maier dostał od losu furę szczęścia.
Paris Saint-Germain 1995
O dzisiejszym PSG często mówiło się, że nigdy nie przeszedł granicy ćwierćfinału. Zapominano dodać jednak fragment o czasach Katarczyków, ponieważ w historii spokojnie znajdziemy półfinał Ligi Mistrzów. Trzeba się tylko cofnąć o ćwierć wieku.
We Francji nazywa się to erą Canal+. Pieniądze giganta telewizyjnego pozwoliły przejąć PSG pałeczkę po Marsylii, a w eterze zaczęły fruwać nowe gwiazdy. Te nazwiska do dziś są kojarzone z niebiesko-czerwoną koszulką Paryża: w bramce Bernard Lama, a z przodu zabójczy kwartet Valdo - Rai - Ginola - Weah. W sezonie 94/95 piłkarze Luisa Fernandeza ograli Bayern Monachium i Barcelonę Cruyffa. Dopiero w półfinale nie dali rady Milanowi.
Kibice PSG do teraz spierają się, co byłoby, gdyby w pierwszym spotkaniu sędzia podyktował karnego na Davidzie Ginoli. Z drugiej strony: Milan pewnie ograł ich w drugim meczu u siebie, gdzie niepokonany był od… jedenastu lat.
AS Monaco 1998
W czasach, gdy gwiazdami Ligi Mistrzów byli Alex Del Piero albo Zinedine Zidane zdarzył się przebłysk Monaco, drużyny Jeana Tigany, gdzie aż buchało od talentu. Piłkarze jak Barthez, Sagnol czy Trezeguet dopiero przedstawiali się światu. Nawet Thierry Henry nie miał jeszcze miejsca w podstawowej jedenastce, często wchodząc z ławki i kierując się na skrzydło.
Monaco w grupie zdemolowało Leverkusen (4:0) i Lierse (5:1), a w fazie pucharowej potrafiło wyeliminować Manchester United. Kluczową dla losów dwumeczu bramkę zdobył Trezeguet. Ktoś potem policzył, że piłka po jego strzale wpadła do siatki z prędkością 158 km/h. Francuzi dopiero w półfinale ponieśli klęskę z Juventusem, choć w drugim spotkaniu wymiana ciosów dała im wygraną 3:2. Na swoim obiekcie byli nie do zatrzymania.
Stade de Reims 1956-59
Istnieją opracowania, które gdybają, co by było, gdyby w latach 50. nie przegrali dwóch finałów Pucharu Europy z Realem Madryt. Poszliby za ciosem i stali się pierwszym klubowym supermocarstwem? Mieliby dziś markę jak ich hiszpański prześladowca? Reims w 1964 roku, zaledwie pół dekady po przegranym finale spadło z ligi, a przecież to był francuski Dream Team, z Justenem Fontainem (do dziś rekordzista goli na mundialu, 13) i Raymondem Kopą.
Mówiono o nich: futbol szampański, coś co stworzył trener Alberta Batteux i przez następne dekady było punktem odniesienia, choćby przez Michela Hidalgo, piłkarza tamtej ekipy, a później legendarnego trenera, twórcę mistrzów Europy z 1984 roku.