Reakcja, jakiej było trzeba. Wygrana z Liverpoolem wyznacza nowy kierunek Manchesterowi United

Zobacz również:Najbardziej romantyczny beniaminek od czasów Newcastle Keegana. Czy Leeds zderzy się ze ścianą?
Manchester United v Liverpool - Premier League - Old Trafford
Fot. David Davies/PA Images via Getty Images

Dziewięć dni od porażki Czerwonych Diabłów z Brentford (0:4) do meczu z Liverpoolem toczyło się wśród medialnego szumu i wszechobecnej krytyki. Dziwiły nazwiska, z jakimi łączyło się klub na rynku transferowym, pojawiły się pierwsze wątpliwości co do Erika Ten Haga, a w tle cały czas pozostawał temat przyszłości Cristiano Ronaldo. Uciszyć można to było tylko porządnym występem przeciwko odwiecznemu rywalowi i taki kibice na Old Trafford zobaczyli. Zwycięstwo 2:1 może być zalążkiem czegoś obiecującego i mitem założycielskim nowego Manchesteru United.

A więc istnieje życie bez Cristiano Ronaldo? No popatrzcie... Patrząc na przebieg ostatnich 12 miesięcy, można postawić takie prowokacyjne pytanie, ale można by się naciąć wtedy na skądinąd słuszną odpowiedź, że owszem, istnieje, skoro istniało też przed jego przyjściem.

Jednym z największych sukcesów Manchesteru United po poniedziałkowym zwycięstwie nad Liverpoolem jest bowiem fakt, że temat Portugalczyka zszedł na dalszy plan. Wydawało się, że to znów może być coś, co rzuci cień na wszystko, co mogłoby wydarzyć się na Old Trafford, gdy zobaczyliśmy składy, a w nich CR7 na ławce rezerwowych (podobnie jak m.in. Harry'ego Maguire'a, o czym zaraz), ale po końcowym gwizdku najlepszy strzelec Czerwonych Diabłów był gdzieś daleko na liście rzeczy do dyskusji.

Ten mecz pokazał, jak wiele potrafi się w piłce zmienić nawet w krótkim czasie. Po przegranej 0:4 z Brentford Erik Ten Hag nie krył ogromnego rozczarowania. Mówił, że gdyby mógł, zmieniłby w przerwie jedenastu zawodników. Następnego dnia odwołał piłkarzom wolne, a zamiast tego ściągnął ich do ośrodka w Carrington, by każdy wybiegał blisko 15 kilometrów różnicy w dystansie, jaki pokonały obie drużyny. Manchester United na tle zeszłorocznego beniaminka wyglądał letargicznie i zawodnicy Ten Haga mieli na liczniku na stadionie Brentford 96 kilometrów. Jak na Premier League, to żenująco mało, a ponadto dało to kolejny argument wszystkim tym, którzy powtarzali, że problemem tej drużyny jest dużej mierze zaangażowanie na boisku.

erik ten hag.jpg
fot. Rico Brouwer/Soccrates/Getty Images

Minęło dziewięć dni i nie dało się tego Manchesteru United poznać. Ten Hag namawiany był do tego, by podejść do Liverpoolu pragmatycznie, ale on patrzył tylko na swój zespół i pozostał wierny swojemu pomysłowi. Znów więc postawił na dość ofensywnie zestawiony środek pola (Scott McTominay, Christian Eriksen i Bruno Fernandes), w obronie odsunął Maguire'a i wyszedł parą Raphael Varane i Lisandro Martinez, a z przodu pod nieobecność Ronaldo płynność gry i wymienność pozycji mieli zagwarantować Anthony Elanga, Jadon Sancho i Marcus Rashford. I choć wielu spodziewało się, że to Liverpool narzuci swoje warunki gry, początek meczu zupełnie temu zaprzeczył.

Manchester United w pierwszych 20-25 minutach imponował intensywnością gry bez piłki. Zawodnicy Liverpoolu nie mieli przestrzeni, by nawet pomyśleć. O grze na dwa kontakty nie było mowy, bo ofensywna trójka, ale przede wszystkim Fernandes, który zostawił w poniedziałek na Old Trafford mnóstwo zdrowia, pracowała w pressingu jak wściekła. Krytykowany Martinez, którego rywale brali wcześniej na celownik, też dołożył dobrze rozumianą piłkarską agresję i gracze Kloppa mogli poczuć się tak, jakby ktoś wpuścił ich do klatki wygłodniałego lwa.

Piłkarze MU zmuszali Liverpool do błędów i widać było, że Ten Hag po niedzielnym wycisku, później skupił się na tym, by wypracować skuteczny plan na rywala. Klopp narzekał, że jego zawodnicy wchodzą w mecze zdekoncentrowani, więc holenderski menedżer na ten fragment położył największy nacisk. Wyraźnie też nastawił się na to, by wykorzystywać fakt, że Liverpool gra wysoką linią obrony, stąd szybkie, prostopadłe zagrania. Takie Czerwone Diabły oglądało się z wielką przyjemnością i już po 10 minutach ofiarna gra w odbiorze w połączeniu z błyskawicznymi przejściami do ataku mogła dać prowadzenie, ale Elanga trafił w słupek.

Potwierdzenie przewagi przyszło po kilkunastu minutach, gdy Sancho położył na ziemi Jamesa Milnera, wrył w murawę Virgila van Dijka i pewnie zdobył bramkę na 1:0. To był też moment, który pokazał, że w Liverpoolu jest sporo niedociągnięć. Milner wyskoczył jak wściekły do Van Dijka, pretensje miał również Alisson i w ogóle od tego gola mowa ciała graczy gości przypominała raczej drużynę już pokonaną, a nie mentalne potwory, o których tak często mówił Klopp. Być może zaskoczyła ich agresja w grze MU, ale tym większe słowa uznania należą się graczom Ten Haga.

W drugiej połowie intensywność działań gospodarzy spadła, ale znów potrafili dobrze wyczekać odpowiedni moment, by zadać decydujący cios. Na 2:0 trafił Rashford i już sami strzelcy bramek napisali tu narrację o odkupieniu win. Sancho był "na musiku" po poprzednim sezonie i Ten Hag miał wyciągnąć z niego to, co najlepsze. Rashford podobnie. Latem ciężko pracował i pokazywał dobrą formę w sparingach, a trener mówił, że z jego wykończeniem, Anglik ma wszystko, by grać na dziewiątce. Musiał nam jednak o tym przypomnieć na tle silnego przeciwnika.

Manchester United - Liverpool
Fot. Xinhua/PressFocus

Statystyki po meczu nie oddadzą tego w pełni, bo kibic z Flaschscore'a zobaczy większą liczbę prób po stronie Liverpoolu i 30% posiadania piłki przez Manchester United, ale to nie była wygrana według wytycznych z podręcznika Jose Mourinho. Ten mecz po prostu tak się dla gospodarzy ułożył, że później mogli skoncentrować się na rozbijaniu ataków rywali, a ci tak naprawdę nie stworzyli wielu dogodnych okazji.

Aż do momentu, gdy Mohamed Salah wcisnął kontaktową bramkę po dobitce, Liverpool najbliżej gola był za sprawą... Manchesteru United. W pierwszej połowie Fernandes skiksował przy wybiciu i na linii bramowej ratował go Martinez, a w drugiej Martinez uprzedzał wślizgiem Roberto Firmino i David De Gea instynktownie bronił z kilku metrów. The Reds mają swoje problemy do rozwiązania, a Kloppowi braowało planu B, bo i kadrę mocno uszczupliły mu kontuzje, ale po tym spotkaniu warto się skupić na zwycięzcach. To oni byli pod większą presją, by wygrać i nie dość, że to zrobili, to jeszcze w stylu, który napawa kibiców optymizmem.

Często mecze na wczesnym etapie pracy danych menedżerów potrafią być ich mitami założycielskimi i pokonanie Liverpoolu powinno wyznaczyć Ten Hagowi nowy kierunek. Jeśli czegoś się dowiedział o swoich piłkarzach, to tego, że mają w sobie determinację i ambicję, ale przede wszystkim mógł dojść do wniosku, na kim może budować lepszą przyszłość.

Wydaje się, że Eriksena z Fernandesem da się pogodzić w środku pola, a zaprezentowany przed pierwszym gwizdkiem Casemiro da tej dwójce pewne ubezpieczenie jako defensywny pomocnik. W obronie Maguire może odzyskać jeszcze swoje miejsce, jednak duet Varane i Martinez zupełnie nie wyglądał na zestaw, który dopiero zaczyna się poznawać. Ich współpraca to jden z największych pozytywów tego spotkania dla MU. Z przodu Sancho i Rashford zapracowali na kolejne szanse, a ponadto zdrowy jest już Anthony Martial, który błyszczał w okresie przygotowawczym. Tak zestawione przednie formacje w MU powinny dać Ten Hagowi to, na co liczy, czyli intensywność i płynność w grze z piłką.

Widać zalążek drużyny według pomysłu Holendra. I nawet jeśli będzie on chciał stosować inne warianty, to ofensywa bez Ronaldo daje mu dużą elastyczność. Eriksena lub Fernandesa zawsze można przesunąć do pierwszej linii (obaj mogą zostać ustawieni na boku i schodzić do strzału w środku, tworząc korytarz bocznemu obrońcy, a nawet grywali jako fałszywe dziewiątki, gdyby Ten Hag chciał odwzorować rolę Tadicia z Ajaxu), a wtedy w środku pola Casemiro zestawić z Fredem, by lepiej tę strefę zabezpieczyć.

Na byłym piłkarzu Szachtara Donieck często wiesza się psy, ale gdy ma on obo siebie pewną "szóstkę", to potrafi dać drużynie więcej. O kadencji Ralfa Rangnicka niewielu chce na Old Trafford pamiętać, ale akurat Fred powinien ją dobrze wspominać, bo zachęcany przez Niemca do częstszego atakowania, pokazywał potencjał. Elastyczność dają też Rashford i Martial, którzy mogą grać i na środku, i na boku. Krótko mówiąc: wariant bez Ronaldo nie wiąże Ten Hagowi rąk.

I tu trzeba wrócić do wątku CR7. Ale da dobra obu stron, 37-latek powinien odejść. Piękny powrót do MU coraz bardziej wygląda na coś, co miało w przypadku Portugalczyka tylko egoistyczne pobudki, a jego pozostanie będzie przykrywać wszystko inne. Temat Ronaldo grzany będzie niezależnie od tego, czy będzie grał, czy nie będzie, czy będzie tylko wchodził z ławki, strzelał gole lub ich nie strzelał. Szkoda na to energii Ten Haga, który musi odbudowywać całą drużynę.

Niektóym kibicom MU z trudem przychodzi pogodzenie się z takim postawieniem sprawy, ale chyba każdy z nich zdaje sobie sprawę, że w perspektywie 2-3 sezonów to nie jest zawodnik, który będzie stanowił o przyszłości klubu. Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić, tym bardziej, że czas ucieka, ale gdy słyszy się, że Ronaldo zapowiada, że w ciągu dwóćh tygodni "powie całą prawdę", to można nabierać obaw, że wybuchnie jakaś afera i porównać to do ciemnej burzowej chmury, która powoli zaczyna jawić się na horyzoncie, gdy dopiero co się przejaśniło.

Owszem, jeden mecz jeszcze nie sprawia, że sytuacja odwróciła się o 180 stopni i że kryzys Manchesteru United został zażegnany. Ale zwycięstwo nad Liverpoolem przyniosło reakcję, jakiej potrzebowali wszyscy na Old Trafford, na czele z kibicami, którzy protestowali przeciwko właścicielom klubu. Był pomysł, polot i zaangażowanie. Zawodnicy MU przebiegli w poniedziałek o 18 kilometrów więcej niż z Brentfordem, więc niech to będzie wymowna statystyka. Pewnie będą jeszcze w tym sezonie mecze, po których będziemy analizowali, co w przypadku Czerwonych Diabłów poszło nie tak. Na razie jednak Ten Hagowi spadł z serca kamień i, cytując jego wypowiedź po spotkaniu, dowiedział się, że "jego piłkarze potrafią, kur***, grać w piłkę".

*****

O pozostałych meczach trzeciej kolejki Premier League posłuchasz w podcaście "Box2Box". Rozmawialiśmy o znakomitym meczu na St. James' Park, w któym Manchester City i Newcastle wymieniały ciosy i mistrz Anglii musiał ratować wynik, o prowadzącym w tabeli Arsenalu, który jako jdyny ma komplet punktów, czy o dobrym rozpoczęciu rozgrywek przez Leeds, Brighton oraz Fulham.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Futbol angielski i amerykański wyznaczają mu rytm przez cały rok. Na co dzień komentator spotkań Premier League w Viaplay. Pasję do jajowatej piłki spełnia w podcaście NFL Po Godzinach.
Komentarze 0