Real Madryt mógł zostać Watfordem, ale ostatecznie był Realem. Kosmiczny półfinał Ligi Mistrzów (KOMENTARZ)

Zobacz również:To twój czas, chłopaku. Piłkarze, dla których to może być przełomowy sezon Premier League
pep guardiola.jpg
fot. Tom Flathers/Manchester City FC via Getty Images

Równo sześć lat temu, co do dnia, poleciałem na półfinał Ligi Mistrzów do Manchesteru. Na Etihad Stadium gospodarze grali z Realem Madryt, a ich menedżerem był Manuel Pellegrini. To jedno z najbrzydszych spotkań o tak wielką stawkę, jakie miałem okazję oglądać na żywo, zakończone bezbramkowym remisem. Na szczęście w rocznicę tamtego wydarzenia piłkarze The Citizens i Królewskich postanowili, odpiąć pasy i wyłączyć hamulce. Po starciu, które drużyna Pepa Guardioli powinna wygrać łatwo, lekko, przyjemnie i wysoko, Real wraca do Hiszpanii ze świetnym wynikiem. Porażka 3:4, patrząc na przebieg spotkania, to niski wymiar kary.

Kiedy Kevin De Bruyne i Gabriel Jesus strzelili dwa gole w ciągu jedenastu minut na początku meczu, można było przypuszczać, że skończy się to katastrofą gości. Real wyglądał tak, jakby z murawy w Manchesterze wciąż nie zeszli zawodnicy Watfordu, którzy w weekend przyjęli piątkę po koncercie Jesusa.

Królewscy byli wystraszeni, wycofani, a City nacierało, marnując kolejne okazje, gdy raz Riyad Mahrez zachował się egoistycznie, oddając strzał, zamiast podawać do któregoś z kolegów, a potem nieznacznie chybił Phil Foden. Wiedział co czyni Guardiola, kiedy wrzeszczał na Mahreza, bo zaprzepaszczenie tak znakomitej okazji na dobicie wielkiego rywala pachniało zbyt mocno teorią o niewykorzystanych sytuacjach, które lubią się mścić.

SZALEŃSTWO MŁODZIEŻY

To musiał być Karim Benzema. Już wcześniej kilka razy osłabiona defensywa City dała do zrozumienia, że to nie będzie jej bezbłędny mecz. Moment nieuwagi, spóźniony minimalnie Zinczenko i zespół Carlo Ancelottiego wracał do gry.

Guardiola dobrze wykorzystał przerwę. Jego piłkarze zaczęli drugą połowę mknąć po właściwych torach, a w roli utracjusza, choć tym razem za sprawą pecha, znów Mahrez. Algierczyk trafił w słupek, dobijał Foden, ale dopiero po kilku chwilach młody Anglik znalazł drogę do bramki – po dośrodkowaniu Fernandinho, który pojawił się na boisku za kontuzjowanego Johna Stonesa, trafił z główki.

Anglia długo czekała na takiego młodziana z golem na tym etapie Ligi Mistrzów. 21-letni Foden to pierwszy piłkarz z tego kraju, który zdobył bramkę w półfinale przed ukończeniem 22. roku życia, od czasu Wayne’a Rooneya. 15 lat wcześniej „Wazza” ukłuł z Milanem na Old Trafford.

Ale to były chwile ody do młodości z obu stron, bo szybko odpowiedział Vinicius Junior, rówieśnik Fodena, zostając najmłodszym Brazylijczykiem z bramką w półfinale LM. W historii występów Realu w najlepszej czwórce Champions League tylko jeden strzelec gola był młodszy – Nicolas Anelka, przed dwudziestoma dwoma laty.

Wydawało się, że Real odzyskał życie na Etihad, że za moment jakimś magicznym sposobem strzeli na 3:3, ale wtedy w roli głównej wystąpił Istvan Kovacs, sędzia główny. Jego kapitalne zachowanie dało City czwartego gola – postanowił przyjrzeć się rozwojowi akcji, gdy faulowany był Zinczenko, puścił grę i Bernardo Silva huknął nie do obrony.

WYPRZEDZONY LEWANDOWSKI

Aymeric Laporte postanowił jednak dodać nieco dramaturgii. Wyskakując do piłki we własnym polu karnym zagrał ją ręką, a rzut karny na gola zamienił Benzema, efektowną podcinką. To był czternasty gol Francuza w tym sezonie LM, wyprzedził tym samym Roberta Lewandowskiego, ale też przebił swoje życiowe osiągnięcie w tych rozgrywkach dwukrotnie. Guardiola znalazł się w jakimś innym wymiarze psychologicznym – raz pobudzał publiczność, by po chwili kłócić się z sędzią, wreszcie usiadł i patrzył przed siebie z niedowierzaniem.

Manchester City potwierdził we wtorkowy wieczór, że u siebie jest w tym sezonie piekielnie mocny – przecież w poprzednich dziewięciu spotkaniach ligowych The Citizens strzelili 32 gole. Ale nawet cztery bramki zdobyte w konfrontacji z Realem nie muszą być gwarancją czegokolwiek. Sześć lat po nudnym 0:0 i dopełnieniu formalności przez Królewskich w rewanżu, dostaliśmy widowisko na miarę finału. A także piękne zaproszenie do Madrytu, bo przebieg drugiego spotkania jest w tej chwili nie do przewidzenia. Szkoda, że musimy na nie poczekać aż osiem dni.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz Canal+. Miłośnik ligi angielskiej, która jest najlepsza na świecie. Amen.