Tymek niemal od zawsze zdradzał duże ambicje. Na Odrodzeniu znalazł właściwego partnera do ich realizacji.
Na polskiej scenie ciężko być enigmą. Owszem, można zakrywać twarz, ale nawet to rzadko pozwala na utrzymanie stałego poziomu zainteresowania ze strony publiki. O Tymku wiemy teoretycznie sporo, ale jego muzyczne cele i aspiracje nadal pozostają tajemnicą. Każda kolejna płyta dopełnia wizerunek artysty, który jest zainteresowany zmianą, rozwojem i poszukiwaniem. Nie mogę powiedzieć za wiele dobrego o Klubowych i Popularnych płytach, które w dużej mierze są streszczone w swoich tytułach. Jednostajnych hiphouse’owych odysejach, które bardzo chcą coś powiedzieć, ale szybko wyczerpują zasób jakichkolwiek interesujących myśli. Piacevole, przygotowane do spółki z Favstem korzystało w dużej mierze z rozwiązań wakacyjnego, nostalgicznego popu, ale miało też w sobie sporo odwagi, by rekonfigurować dobrze znane dźwięki i próbować szukać unikalnych form wyrazu. W zawieszeniu pomiędzy rapem, elektroniką, popem, neo soulem i ambicją, by nagrywać ambitne i nowatorskie pod pewnymi aspektami rzeczy, Tymek zdawał się być artystą, który mocno się miota przy próbach rozwinięcia skrzydeł. Ale w końcu mu się udało.
Odrodzenie już samym swoim tytułem sugeruje próbę nowego startu. Rolę akuszerki przy tym porodzie odegrał Wojtek Urbański, który ewidentnie – świeżo po zrealizowaniu bardzo dobrej płyty Jerzyka Krzyżyka – ma dobrą passę. Tymek z kolei bez wątpienia chciał nagrać swoje najambitniejsze, jak dotąd, dzieło i w efekcie odciął się w dużej mierze od oczywistych rapowych i elektronicznych wpływów. Czym jest więc ta płyta? Na podstawowym poziomie, zbiorem impresji, które korzystają z określonych dźwiękowych pomysłów dedykowanych konkretnym utworom.
Cudzysłów przynosi proste i oczywiste skojarzenia z dorobkiem Jamesa Blake’a, a Tymek w zaskakujący sposób unosi na barkach ciężar tego porównania. Marzę zaczyna się niepozornie, ale zręcznie ewoluuje w przekonującą, gitarową power balladę. Jeden uśmiech twój to wycieczka w stronę alternatywnego soulu i pierwszy na trackliście poważny popis instrumentalnego przepychu. Partnerująca artyście sekcja smyczkowa stosuje tu szereg ciekawych rozwiązań – m.in. grę pizzicato. Pokrzywy w swojej dynamice są trapowym lub nawet drillowym numerem – płynnie korzystają z gitarowych środków i znajdują nawet miejsce dla wykorzystania tereminu. Bywam ludzki zdaje się czerpać inspiracje z grunge’u, ale dzięki czujnej produkcji zyskuje na powabie. Odurzony snem to instrumentalny barok, który stanowi idealne podłoże dla potężnego wokalnie refrenu w wykonaniu Tymka. Naprzemianmieszane to z kolei świetne wykorzystanie hiphopowej dynamiki dla skonstruowania przekonującego miejskiego soulu.
Przykładami dobrych pomysłów i czujnej egzekucji można sypać jak z rękawa. Większość z 21 numerów zawartych na Odrodzeniu co najmniej się broni, a lwia część jest po prostu imponująca. Po raz pierwszy w swojej karierze Tymek brzmi jak artysta pewny swoich umiejętności. Pomaga mu w tym, naprawdę godna podziwu, aranżerska robota wykonana przez Wojtka Urbańskiego, który w niezwykle czujny sposób splótł nowoczesne rozwiązania z kameralnym instrumentarium. Sam Tymek znalazł z kolei właściwe środki do wyrażania dramatyzmu od zawsze grającego w jego duszy – wokalne popisy, które stanowią emocjonalne kulminacje jego kawałków wreszcie znalazły się we właściwych dekoracjach i unikają afektacji.
Czy to całkowity artystyczny tryumf? Nie do końca. Ciężko się pozbyć poczucia, że wiele z zawartych tu numerów dało się rozwinąć, tak by wykraczały poza regulaminowe 2 i pół minuty (tyle średnio trwają zebrane tu piosenki). Można odnieść wrażenie, że artpopowe rozwiązania dostosowano do formy trapowych numerów (które zwykle zamykają się właśnie w trzech minutach). Niektóre z utworów proszą się więc o rozwinięcie, dokooptowanie kolejnych dobrych pomysłów i wyczerpanie danej formuły. W drugiej części longplaya można też odnieść wrażenie, że część z tych numerów słyszeliśmy ledwie chwilę wcześniej. Liryka Tymka jest z kolei osobista, ale także uniwersalna i zdepersonalizowana. Ubiera w słowa dane emocje, ale nie buduje ekscytujących fabuł. Być może więcej konkretu sprawi w przyszłości, że teksty Tymka będą lepiej zapadać w pamięć.
Nie zmienia to faktu, że Odrodzenie to bez wątpliwości najlepsza jak dotąd płyta Tymka. Imponuje aranżami, rozpiętością stylistyk, które obejmuje oraz odwagą w egzekwowaniu ryzykownych rozwiązań. Tymek marzy o byciu artystą wielkiego formatu. Teraz, na płaszczyźnie artystycznej, mocno zbliżył się do realizacji tego celu.