Kilka godzin przed śmiercią Peep palił blanty z fanami na przedostatnim przystanku swojej trasy koncertowej.
Wszystko wydarzyło się 15 listopada 2017 w miejscowości Tucson (Arizona). Pięć godzin przed występem Peep siedział na tyłach tour busa, gdzie jarał daby (marihuanowy koncentrat) w towarzystwie dwójki fanów. 16-letni Nick Down, wielki fan twórczości Peepa, oraz jego przyjaciel Mariah Bons, zagaili go przed autobusem i zaproponowali wypalenie kilku skrętów. Peep zaprosił ich do środka. Podobno był w doskonałym humorze i opowiadał o grach video, ubraniach i muzyce. Proponował, że puści nowe nagranie zarejestrowane z iLoveMakonnenem. Dziś jest dobry dzień. Nie każdy dzień taki jest, ale dziś czuje się dobrze– miał powiedzieć w pewnym momencie Peep, wyglądając przez okno autobusu. Trzydzieści minut później stracił przytomność i już nigdy się nie obudził.
Dowd podkreślił w rozmowie z Rolling Stone (całość znajdziecie tutaj), że od momentu spotkania Peepa aż do czasu, kiedy raper stracił przytomność, nie widział, aby ten wziął jakieś tabletki. Fani opuścili autobus około godziny 17, a w następny godzinach kilka osób z ekipy Peepa słyszało głośne chrapanie dobiegające z jego sypialni. Przed godziną 21 jego tour manager Steve Paul przyszedł obudzić go na występ: Był blady, a jego usta były sine. Wiedziałem, że musimy dzwonić po karetkę! Kilka minut po telefonie na miejscu zjawili się ratownicy, ale Peep nie miał pulsu ani nie oddychał.
Autopsja wykazała, że śmierć została spowodowana wymieszaniem fentanylu oraz Xanaxu. Testy toksykologiczne potwierdziły, że w ciele Peepa wymieszały się bardzo wysokie dawki kokainy, marihuany oraz opiatów.
