W Manchesterze miał swoje bolączki. W Mediolanie cieszy się najlepszą formą w karierze. Romelu Lukaku praktycznie zaniósł Inter do finału Ligi Europy. Belgijskiemu czołgowi zostało jedynie dokończyć dzieła zniszczenia.
Dwumecz z Łudogorcem - dwie bramki Romelu Lukaku, po jednej w każdym spotkaniu. Starcie w 1/8 finału z Getafe - kolejny gol Belga i wygrana Interu 2:0. Ćwierćfinał z Bayerem Leverkusen - następne trafienie Lukaku. W końcu półfinał i demolka w wykonaniu nerazzurri, 5:0 z Szachtarem, w której Belg strzelił dwa gole i zaliczył asystę. 27-latek rozkręcał się w Lidze Europie i najmocniej przyłożył rękę do tego, że jego drużyna awansowała do finału rozgrywek. W nim stanie przed szansą na zdobycie pierwsze trofeum od wyjazdu z ojczyzny.
PUCHARY GO UNIKAŁY
Jak do tej pory Lukaku świętował jedynie mistrzostwo Belgii z Anderlechtem w 2010 roku. Miał wtedy zaledwie 17 lat i był objawieniem ligi, a rok roku później kupiła go stamtąd Chelsea. Transfer do Anglii miał być biletem do wielkiej kariery - tam Lukaku miał zdobywać trofea i rozwinąć talent, o którym mówiło się już odkąd jako 14-latek przerastał wszystkich na boisku. Dosłownie i w przenośni.
Teoretycznie Belg był w kadrze The Blues w sezonie 2011/12, gdy ci zdobywali Ligę Mistrzów, jednak nie był wówczas zgłoszony do tych rozgrywek. Nie może czuć się więc pełnoprawnym zdobywcą tego trofeum. Zresztą jako nastolatek dopiero zbierał pierwszej szlify w nowej lidze i zawirowania w Chelsea mu nie pomagały. U Andre Villasa-Boasa i Roberto di Matteo rozegrał wówczas w Premier League tylko osiem spotkań, z czego jedno od początku.
Kolejną szansą na trofea miał być Manchester United. Do niego Lukaku trafiał już jako ukształtowany, dorosły piłkarz po tym, jak Chelsea najpierw wypożyczała go do West Bromwich Albion i Evertonu. "Big Rom", jak nazywali go kibice The Toffees, odchodził na Old Trafford, by spełniać swoje ambicje. W ostatnim sezonie na Goodison Park strzelił 25 goli - mniej wyłącznie do Harry'ego Kane'a - i dał Evertonowi awans do Ligi Europy. Był o klasę lepszy od reszty kolegów z drużyny, ale wiedział, że z tym klubem o trofea walczył nie będzie. To miało się zmienić w MU.
Rzeczywistość okazała się jednak inna. Choć Lukaku przyszedł tuż po zdobyciu przez Czerwone Diabły Pucharu Ligi i Ligi Europy, w trakcie pobytu w tym klubie niczego nie wygrał. Nie spełnił też do końca pokładanych w nim nadziei. Może same liczby nie były złe - w ciągu dwóch lat miał udział przy 55 bramkach w 96 występach - jednak ciągle brakowało "tego czegoś".
NIEZADOWOLONY W MANCHESTERZE
Lukaku mógł należeć do niewielkiej grupy piłkarzy Manchesteru United, którzy lepiej czuli się z Jose Mourinho niż później z Ole Gunnarem Solskjaerem. U Norwega miał wprawdzie świetne chwile - przypomina się chociażby rewanżowy mecz w Lidze Mistrzów z PSG, kiedy strzelił dwa gole - jednak za Portugalczyka grał więcej i miał lepsze liczby.
Solskjaer wymagał od Lukaku innej gry i przemodelował atak całej drużyny. Belg nie był już tylko królem pola karnego i człowiekiem do kończenia akcji. Miał je również budować i wymieniać się pozycjami, grać głębiej, a to nie leży w jego naturze. Solskjaer poprowadził 28 meczów Czerwonych Diabłów nim Lukaku odszedł. Napastnik tylko w połowie z nich wychodził w pierwszym składzie i przestał czuć się w United dobrze.
Na Old Trafford szykowano się do przebudowy i początkowo nie zakładano raczej sprzedaży gracza, który ledwie dwa lata wcześniej przyszedł za 75 milionów funtów, jednak ten coraz mniej pasował do koncepcji. Kiedy pojawiło się zainteresowanie z Włoch, gdzie Lukaku zaczął przebierać nogami. Gdy okazało się, że chodzi o Inter i Antonio Conte, który już latem 2017 roku chciał go w Chelsea, chęć odejścia była jeszcze większa.
WYWIAD, KTÓRY WYWOŁAŁ NIESMAK
Belg w końcu dostał zgodę na transfer, ale wciąż to było zastanawiające, dlaczego Manchester United go sprzedał. Lukaku postanowił rozwiać wątpliwości. Wystąpił w podcaście LightHarted, gdzie szczerze opowiedział o tym, co jego zdaniem poszło nie tak i czemu nie wyszło mu na Old Trafford.
- Zawsze muszą sobie kogoś znaleźć - mówił Belg. Raz to Paul Pogba, raz Alexis Sanchez, a raz ja. Musi być jakiś winny - powiedział. - Wypowiedziano pod moim adresem wiele rzeczy i nie czułem się przez klub chroniony. Pojawiały się plotki, że United mnie nie chce i zabrakło mi tego, by ktoś wyszedł i je zdementował. Czekałem tygodniami i nic. Zacząłem sam myśleć, że tak faktycznie jest. W końcu porozmawialiśmy i uznałem, że lepiej będzie, jeśli pójdziemy osobnymi drogami - dodał.
- Powiedziałem szefom klubu, że nie zamierzam zostać w miejscu, w którym nie jestem chciany. Nie jesteśmy głupi. Ludzie myślą, że piłkarze nie są zbyt mądrzy, jednak wiemy doskonale, kto odpowiada za przecieki. Powiedział im: "Tak nie można pracować, lepiej żebym sobie poszedł. Nie chcecie nieszczęśliwego piłkarza i nie wyraźnie nie chcecie też, żebym dłużej tu był" - wyjawiał.
Podcast ukazał się już po przejściu do Interu, ale był drobny problem. Okazało się, że nagranie odbywało się jeszcze przed transferem, dlatego odejściu z Anglii towarzyszył pewien niesmak.
Dziś jednak Lukaku może powiedzieć, że niczego nie żałuje. W Mediolanie szybko stał się idolem kibiców nerazzurri i odzyskał doskonałą formę. W ustawieniu 3-5-2, mając wsparcie najczęściej w postaci Lautaro Martineza, 27-latek rozkwitł i stał się nie do zatrzymania. W Serie A więcej goli strzelili tylko Ciro Immobile i Cristiano Ronaldo.
BYĆ JAK RONALDO
Statystyki Lukaku prezentują się na znakomicie i już stawiają go w elitarnym gronie. Tylko "oryginalny" Ronaldo zdobył więcej bramek w pierwszym sezonie gry w Interze. W rozgrywkach 1997/98 Brazylijczyk strzelił 34 gole, Belg ma ich 33. Na plecach Ronaldo nerazzurri wygrali wówczas Puchar UEFA. Teraz Lukaku może doprowadzić Inter do triumfu w Lidze Europy, która jest jego kontynuacją. Skojarzenia nasuwają się same. Tylko Sevilla dzieli go od wyrównania lub przebicia osiągnięć legendarnego Ronaldo.
Pewnie Lukaku wolałby w finale mierzyć z Manchesterem United. Razem z Ashleyem Youngiem i Alexisem Sanchezem tworzy w Mediolanie kontyngent byłych piłkarzy Czerwonych Diabłów, którym Conte dał drugie życie. Zawsze to dodatkowa motywacja, by pokazać byłemu pracodawcy, co stracił. Sama perspektywa zdobycia trofeum wystarczająco go jednak napędza. Belgijski czołg ma na swojej drodze ostatnią w tym sezonie przeszkodę.