Stara miłość nie rdzewieje. Romelu Lukaku znów wpada w objęcia Chelsea – osiem lat i 210 goli później

Zobacz również:Najbardziej romantyczny beniaminek od czasów Newcastle Keegana. Czy Leeds zderzy się ze ścianą?
Romelu Lukaku
Fot. Mattia Ozbot/Inter via Getty Images

Jeszcze kilka dni temu nie było tematu, a teraz wszystkie formalności są na ostatniej prostej. Romelu Lukaku wraca do Premier League i ponownie zagra Chelsea. Zdobywca Ligi Mistrzów dokłada tym samym napastnika w idealnym wieku i z przebogatym dorobkiem, który ma zaradzić na największą bolączkę ostatnich lat, czyli brak skuteczności. Belg ma zagwarantować ponad 20 goli w sezonie i sprawić, że The Blues na poważnie będą się bić o mistrzostwo Anglii.

Obie strony znają się doskonale od dawna, a mimo tego można odnieść wrażenie, że fani Chelsea już dawno na nikogo nie czekali z taką ekscytacją. W niespełna tydzień temat transferu Romelu Lukaku nabrał efektu kuli śnieżnej i stał się jednym z największych hitów lata w Premier League. Thomas Tuchel dostaje tym samym klasowego, sprawdzonego napastnika, czyli to wzmocnienie, które potrzebne jest Chelsea do tego, by zagrozić Manchesterowi City. Fani z kolei otrzymują piłkarza, na którego czekali od dawna. Lukaku już przecież był w tym klubie, później plotkowano o jego powrocie i już raz było blisko, ale w końcu ten powrót się ziści.

NAJWIĘKSZA POTRZEBA

Dla Chelsea to ruch, który z miejsca stawia ten zespół w gronie najpoważniejszych kandydatów do zgarnięcia mistrzostwa Anglii. Może to brzmieć dziwnie, skoro mowa o zespole regularnie znajdującym się w TOP4 i aktualnym zwycięzcy Ligi Mistrzów, jednak dało się odczuć, że brak godnego zaufania napastnika nieco The Blues hamuje.

Ich problemy ze skutecznością to nie jest żadna nowość. Lukaku przychodzi do drużyny, której najlepszy strzelec miał w poprzednim sezonie Premier League siedem goli i był to Jorginho – cofnięty rozgrywający, który nabił sobie licznik rzutami karnymi. Na wszystkich frontach liderami okazali się Timo Werner oraz niechciany przez Tuchela Tammy Abraham (po 12 goli), a także nieobecny już w Londynie Olivier Giroud (11).

To niezbyt okazały dorobek, a poza tym forma każdego z nich falowała. O Wernerze napisano i powiedziano już wiele, choć rozegrał lepszy sezon niż wynika to z memów, Abraham bramki zdobywał głównie na początku rozgrywek jeszcze za kadencji Franka Lamparda, a Giroud miał przebłyski przede wszystkim w Lidze Mistrzów, bo w Premier League strzelił tylko cztery gole. Tuchel naprawił więc defensywę, znalazł odpowiedni balans w środku pola z Jorginho i N'Golo Kante oraz zawodnikami kreatywnymi, ale musiał maskować braki w ataku. Robił to na tyle skutecznie, że wprowadził drużynę do TOP4 i sięgnął po Ligę Mistrzów, ale to była największa potrzeba na lato.

CIĄGNĄCE SIĘ KŁOPOTY POD BRAMKĄ

Ofensywne kłopoty Chelsea nie wiązały się jednak wyłącznie z pozycją numer dziewięć. Praktycznie każdy gracz tej drużyny miał problem ze skutecznością i to nie tylko w zeszłym sezonie. Wymierna jest tu statystyka expected goals – według niej The Blues stworzyli sobie okazje „warte” ponad 68 goli, co dawało im trzeci wynik w lidze, tymczasem w rzeczywistości strzelili ich 58. Większą dysproporcję widać było tylko u spadkowiczów z Sheffield United i Fulham, a także w Brightonie.

Na Stamford Bridge to już stara śpiewka. Podobnie było w pierwszym sezonie pracy Lamparda, gdy według xG Chelsea była druga w Premier League (76.2), ale strzeliła mniej goli, niż wynikałoby z sytuacji (69). Trend jest więc wyraźny. Za kadencji Maurizio Sarriego w rozgrywkach 2018/19 takich dysproporcji nie było, ale też brakowało Chelsea solidnego egzekutora. Eden Hazard był wówczas jej najlepszym strzelcem z 21 bramkami we wszystkich rozgrywkach, a po nim w klasyfikacji klubowej znaleźli się Pedro i Giroud (po 13) i do dwucyfrówki dobił jeszcze tylko Ruben Loftus-Cheek (10). Ratowanie się wypożyczonym w połowie sezonu Gonzalo Higuainem niczego nie poprawiło.

Lukaku ze skutecznością nie ma kłopotów. W dwóch ostatnich sezonach Serie A strzelił 47 goli z xG na poziomie 44. Słowem – wykorzystuje to, co ma, a nawet radzi sobie nieco lepiej. Jego zeszłoroczne statystyki porównywalne są chociażby z tymi, jakie osiągnął w Premier League Harry Kane. Mowa tu po prostu o jednej z najlepszych dziewiątek na świecie, która w dodatku swoją klasę potwierdziła na Euro 2020.

SZYBKA ZMIANA CELU

Chelsea działała w przypadku Lukaku bardzo szybko i skutecznie. Długo żył temat Erlinga Haalanda, bo wydawało się, że londyńczycy jako jedyni mogą skłonić Borussię Dortmund do sprzedania go, jednak gdy okazało się, że Norweg nigdzie się nie rusza, uwaga zwróciła się w stronę Belga. Sprawy potoczyły się bardzo sprawnie – w poniedziałek „The Athletic” delikatnie tylko zasugerował, że Chelsea nie zamknęła całkowicie możliwości sprowadzenia Lukaku i spróbuje to zrobić. Nagle w ciągu kilku dni sprawa się mocno rozwinęła i 28-latek opuszcza Inter.

Lukaku dobrze czuł się w Mediolanie i nawet odejście Antonio Conte miało tym nie zachwiać. Okazało się jednak, że mistrzowie Włoch mają nadal kłopoty finansowe i sama sprzedaż Achrafa Hakimiego do PSG ich nie wyeliminuje. Lukaku nie chciał na siłę odchodzić, ale gdy Chelsea wykazała zainteresowanie, a Inter wiedział, że może otrzymać duże pieniądze, uznał, że to odpowiednie wyjście i moment na powrót do Premier League.

NAPRAWIONY WYRZUT SUMIENIA

Obie strony znają się bardzo dobrze. The Blues pozyskali Lukaku po raz pierwszy w 2011 roku, kiedy Belg miał 18 lat i uznawano go za jednego z najzdolniejszych napastników na świecie. Już wtedy imponował warunkami fizycznymi i miał być następcą Didiera Drogby. Rzeczywistość okazała się jednak inna – Lukaku rozegrał w barwach Chelsea zaledwie 15 spotkań i nie strzelił gola. Po raz ostatni wystąpił w Superpucharze Europy w 2013 roku, kiedy zmarnował rzut karny w serii jedenastek przeciwko Bayernowi i to chyba najbardziej pamiętny jego obrazek w Londynie.

Przez ten czas Lukaku budował swoją markę gdzie indziej – najpierw wypożyczony został do West Bromwich Albion, a później do Evertonu, który ostatecznie go wykupił latem 2014 roku. Do Chelsea nie miał jednak pretensji. Jeszcze w lutym tego roku pisał na swoim profilu na Twitterze, że nie ma klubowi nic za złe i jest wdzięczny za szansę, jaką dostał w młodym wieku. Przy innych okazjach podkreślał też, że mimo niewielu szans, ten okres bardzo pomógł mu się rozwinąć. Nie krył też, że kibicował The Blues jeszcze jako młody chłopak w Anderlechcie.

Ddługo wydawało się, że Lukaku będzie swego rodzaju wyrzutem sumienia Chelsea. Kimś takim jak Mohamed Salah i Kevin De Bruyne, którzy też byli na Stamford Bridge w podobnym okresie i nigdy nie dostali poważnej szansy. Wszyscy odeszli i zostali gwiazdami gdzie indziej, a fani The Blues frustrowali się na myśl o tym, że cała ta trójka mogła przecież grać razem z Hazardem i osiągać wspólnie wielkie rzeczy. Nie dziwi więc determinacja, by teraz ten błąd naprawić, przynajmniej z Lukaku.

W KOŃCU ZESZŁY SIĘ DWA ŚWIATY

Chelsea już raz była tego bliska, kiedy w 2017 roku Lukaku odchodził z Evertonu. Conte, który wtedy szykował się do obrony mistrzostwa Anglii, robił wszystko, by go sprowadzić i kiedy wydawało się, że mu się uda, Manchester United położył gigantyczne pieniądze i zgarnął Belga. The Blues zadowolić się musieli Alvaro Moratą, jednak historia pokazała, że nikt tutaj nie wygrał. Hiszpan w Chelsea zawodził, a Lukaku choć dobrze zaczynał na Old Trafford, to później nie dogadywał się z Jose Mourinho i nie pasował do planów Ole Gunnara Solskjaera. Dwa lata później już go w klubie nie było i pakował walizki do Mediolanu.

Tym razem wydaje się, że tego transferu chcą obie strony. Lukaku czuł się w Serie A doceniany bardziej niż w Anglii i nie brał pod uwagę transferu, ale rozmowa z Tuchelem i projekt Chelsea go przekonał. Ta z kolei bierze dojrzałego piłkarza, który doskonale zna Premier League – rozegrał tu przecież ponad 250 meczów, należy do „Klubu 100” i jest jednym z 20 najlepszych strzelców w dziejach ligi.

Lukaku jest wręcz skrojony pod ligę angielską i poza warunkami fizycznymi ma jeszcze odpowiednią technikę i zmysł do gry kombinacyjnej. Daje londyńczykom punkt oparcia w ofensywie i choć powinien zdobywać najwięcej bramek, to może również pociągnąć w górę innych graczy ofensywy Chelsea. Przyjdzie ponadto bardzo zmotywowany, bo pod koniec pobytu w Manchesterze United nie czuł się szanowany i celowo zmienił środowisko. Teraz znów jest na Stamford Bridge – osiem lat i 210 goli później. Jeżeli będzie grał tak, jak w reprezentacji Belgii i przez dwa ostatnie sezony w Interze, powinien być brakującym elementem tej eksytującej układanki.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Futbol angielski i amerykański wyznaczają mu rytm przez cały rok. Na co dzień komentator spotkań Premier League w Viaplay. Pasję do jajowatej piłki spełnia w podcaście NFL Po Godzinach.