Ronaldo, jedyny prawdziwy Ronaldo. Zażarta dyskusja, o kim świat nigdy nie zapomni

Zobacz również:Seria podsumowań i pochwała Szczęsnego oraz Ronaldo. Najciekawsze teksty tygodnia
Ronaldo-878523452.jpg
Fot. Mark Leech

Dopóki Cristiano nie pokazał się w poważnej piłce, nikomu nie przeszło przez myśl nazywać go nazwiskiem Ronaldo. To już debata pokoleń, kto rości sobie prawo do bycia najlepszym, prawdziwym Ronaldo. Pierwszy był dziełem natury, drugi wytworem ciężkiej pracy, obaj jednak naznaczyli swoją epokę i nieśli inspirację.

Kiedy Cristiano przeniósł się z Nacionalu do szkółki Sportingu, nikt z trenerów ani rówieśników nie używał jego nazwiska. Znamy luźne podejście w tych rejonach do kwestii urzędowych – jak przyjmie się ksywka, to wszyscy zapominają o nadanym przez rodziców imieniu i nazwisku. W przypadku nastolatka z Madery nie zamierzali wołać na niego „Ronaldo”, skoro skojarzenie było jednoznaczne – z podziwianym Brazylijczykiem.

Zresztą nawet Ronaldinho miał ten problem. Przecież legitymuje się (przynajmniej w swoim kraju) jako Ronaldo de Assis Moreira i na początku kariery niektórzy wołali na niego Ronaldo. W Brazylii „-inho” to nic innego jak zdrobnienie. Słynny napastnik dołączając do drużyny narodowej, też został nazwany Ronaldinho, jak na bachora przystało. Gdy w końcu spotkali się w reprezentacji, potrzeba było zmiany. Przywołajmy brazylijskie wydanie „El Pais” z 1999 roku, gdy Canarinhos rozgromili 7:0 Wenezuelę w Copa America: „Nazywają ich Ronaldinhos. Trzy gole były ich dziełem, a ten młodszego był epicki. Narodził się brazylijski geniusz piłki i ma dopiero 19 lat. Do tej pory nie było problemu, bo Ronaldo w Brazylii i na świecie był tylko jeden. Był idolem, marzeniem wszystkich matek i biednych dzieci w kraju. Nazywali go także Fenomenem. Ale teraz są dwaj. Jak ich odróżnić? Nazywać imionami czy nazwiskami? To kwestia, która stała się narodową dyskusją, podobnie jak wszystko co dotyka futbolu w naszym kraju”.

I uwierzcie, że oni zanim obronili tytuł i ponownie zostali mistrzem kontynentu, rozważali w hotelu, jak będą się nazywać. Ależ wtedy rodziły się pomysły. Ronaldo chciał przekształcić się w „Dadadá”, bo tak nazywali go w czasach dziecięcych. Kumple z kadry jednak wyraźnie mu to odradzili. Brzmiało po prostu brzydko i absurdalnie. No to przyszedł selekcjoner, głowa krajowej piłki Wanderley Luxemburgo i zaproponował: „Dodajmy młodemu „i” w środku, będzie Ronaldiinho”. Radiowcy i komentatorzy telewizyjni nieco się obruszyli, bo to nie rozwiązywało ich zagwozdek w pracy. Przez moment w transmisjach wołali: Ronaldinho z Interu i Ronaldinho z Gremio. Brazylijczycy dyskutowali o tym w fawelach tak intensywnie, jak o wbiciu siedmiu goli w meczu otwarcia.

Problem wrócił wraz z przedstawieniem się światu przez Cristiano. Gdy dzieciak przenosił się do Lizbony, Ronaldo właśnie odchodził z Barcelony; gdy później wchodził do pierwszej drużyny Sportingu, tamten jako mistrz świata zaczynał szaleć w Realu Madryt. Dopiero głośne wejście Cristiano do poważnej piłki zaczęło zmieniać to podejście. Musiał zapracować, aby również zostać „Ronaldo”. – Wiecie, kiedy ludzie bardziej poznali moje pełne nazwisko? Gdy doszło do wybuchu talentu Cristiano. Wtedy dopiero, aby nas rozróżnić, częściej zacząłem funkcjonować jako Ronaldo Luís Nazario de Lima. Albo Ronaldo Nazario. Wcześniej byłem po prostu Ronaldo – opowiadał po latach Brazylijczyk, którego skojarzenie w świecie mocno ewoluowało. W Polsce stał się tym „prawdziwym”, by po zakończeniu kariery przypisano mu określenie „gruby”.

To Portugalczycy wszczęli debatę w świecie, kto zasługuje na określenie „autêntico”, gdy dzieciak z Funchal zbierał się do odebrania pierwszej z pięciu Złotych Piłek w 2008 roku. A dlaczego ten Brazylijczyk ma być pierwszym, a nie nasz? W tym wypadku zawsze najmocniej będzie działać siła wyobrażeń i sentymentów. Nie ma nic dziwnego w tym, że dla dzisiejszych nastolatków istnieje tylko jeden Ronaldo. Maszyna, pracoholik, goleador z Realu Madryt, a teraz Juventusu. Dla starszych ode mnie najprawdziwszy będzie ten z Kraju Kawy – doskonały drybler, tancerz, sprawiający balansem, że czas się zatrzymywał. Jego akcje z mundialu 2002 to jedne z pierwszych, jakie pamiętam, ale świadomie wspominam go dopiero z ostatnich lat w Madrycie. I dlatego większe wrażenie wywarł na mnie Cristiano. Nic innego jak kwestia wieku.

– To naturalne, że dla dzisiejszych nastolatków Ronaldo jest Portugalczykiem. Moja historia z futbolem zaczęła się, bo podziwiałem innych i chciałem być tacy jak oni. Później inni inspirowali się mną. Swoje zrobiłem dobrze. Teraz Cristiano sprawia, że piłka nożna nadal jest ulubionym sportem dzieci – tłumaczy Brazylijczyk, który piłkarza Juventusu zawsze będzie nazywał per Cristiano.

CristianoRonaldo-1226435548.jpg
Fot. Daniele Badolato - Juventus FC via Getty Images

Obaj są na dwóch różnych biegunach. Totalnie inne przypadki dojścia na szczyt. Skrajne. Zlatan Ibrahimović tłumaczył to tak: „Cristiano jest wytworem ciężkiej pracy, to nie jest naturalne, co wyprawia. Brazylijczykowi wszystko przychodziło z naturalną lekkością”. A Szwed stawia na naturę, dlatego wolał tego starszego.

Zostaną zapamiętani zupełnie inaczej. Brazylijczyk to jeden z największych promotorów zamby na świecie, spektakularnie wszedł do europejskiej piłki w PSV, był zjawiskiem już jako 20-latek. Jorge Valdano zawsze opowiadał: „Nawet jeśli biegł na bramkę sam, miałeś wrażenie, że nadciąga na ciebie stado. Taką miał siłę, gdy się rozpędzał”. Finalnie jego karierę naznaczyły kontuzje, które okradły go z szybkości i tej niebywałej mocy. Na jedną z najsłynniejszych fryzur świata podczas mistrzostwa świata zdecydował się, aby odwrócić uwagę od problemów zdrowotnych i zmienić temat rozmów.

FUSSBALL: WM 2002 in JAPAN und KOREA, FINALE, GER - BRA
Fot. Sandra Behne / Bongarts / Getty Images

Mamy skłonności do mitologizowania przeszłości, więc Brazylijczyk bardziej działa na sentymenty. Od razu kojarzymy koszulkę Interu czy słynne buty Nike Mercurial stworzone specjalnie dla niego. Producent korków najpierw zrobił odlew jego stopy, a dopiero później wziął się za projektowanie. Chodziło, aby osiągnąć efekt lekkości, jakby biegał na boso na Copacabanie albo na ulicach Rio. Buty miały nie zmieniać wagi, gdy nasiąkną. Dziś takie personalizacje są na porządku dziennym, wtedy Ronaldo mógł się czuć jak Michael Jordan.

Pomyślmy jednak, o jakim absurdzie mówimy, skoro pierwsze specjalistyczne treningi szybkościowe mistrz świata odbył w Interze. – Napastnik musi zyskać dwa metry na starcie. Ja to miałem, ale nigdy nie pracowałem nad tym, aby wygrywać więcej sekund. Wykorzystywałem swoje warunki fizyczne. Treningi z fachowcami zacząłem dopiero w Mediolanie, dzięki czemu jeszcze bardziej mogłem wykorzystać swój potencjał – opowiada.

Na Portugalczyka spoglądamy jak na maszynę. Jak na ideał. Ronaldo Nazario miał tę ludzką twarz błędów i pomyłek. Miał w sobie pierwiastek Maradony. Czarował i bawił się, ale jednocześnie cierpiał, spędzając czas w szpitalach i w pokojach fizjoterapeutów. Zdrowie go nie oszczędzało, w pewnym momencie poczuł, że wejście po schodach sprawia mu gigantyczny ból. Koledzy zapamiętają go z cudownych bramek, ale też najlepszych przyjęć urodzinowych. Kogokolwiek nie zapytasz, Roberto Carlosa czy Ronaldinho, wszyscy wskażą, że najlepsze imprezy zawsze organizował Ronaldo. Krążyły legendy o orgiach organizowanych na jego posesji. „Czyli to jest to twoje paliatywne leczenie bólu stawów” – usłyszał, gdy w klubie dowiedzieli się o dziesiątkach dziewczyn wchodzących na jego ogródek. Florentino Pérez pytał go często: „Roni, dlaczego nie pójdziesz śladem Figo, który zawsze nocuje w domu?”. Ten odpowiadał mu z charakterystycznym uśmiechem: „Prezesie, gdybym ja miał taką kobietę jak Figo, nie wychodziłbym z domu ani w nocy, ani w ciągu dnia”. Kochał życie i zabawę. Ale gdy przyszło mu powiedzieć pas, gdy kolana nie wytrzymywały, łzy niemocy autentycznie rozczulały.

On dla wielu kibiców zawsze zostanie tym jedynym, najprawdziwszym. W wielu domach podnosiły się głosy, że przecież ten Ronaldo to najlepszy piłkarz w historii. Pewnie inaczej spojrzymy na sprawę za 20 lat, gdy obaj będą na emeryturze. Inaczej dyskutuje się, gdy jeden bije rekordy, a drugi jest właścicielem Realu Valladolid, ale z opuchniętą twarzą i wyraźnym brzuszkiem. Problemy z tarczycą z pewnością mu nie pomagają, ale organizm gwiazdy z Rio de Janeiro dostał za swoje. Jest w tym coś bolesnego, gdy dwukrotny mistrz świata na pytanie o ostatni rozegrany mecz w piłkę, odpowiada: „Kilka miesięcy temu wyszedłem z kolegami. W grudniu. Ale nie skończyłem tej gierki, później bolało dwa miesiące. Plecy mi na to nie pozwoliły, więc daję sobie spokój z futbolem. Tenis jest dla mnie bezpieczniejszy”.

– Po latach mogę powiedzieć, że czasem tęsknię za zdobywaniem bramek. Za poczuciem tej chwili, tej energii, to nie do opisania. I być może to jedyny moment, za którym tęsknię z boiska. Bo wszystko inne było wielką ofiarą dla piłkarzy. Cały sezon to było oddanie zespołowi. Ciągłe podróże, codzienne treningi, bardzo mało wakacji i dni wolnych, niewiele odpoczynku... Doceniłem zakończenie kariery – przyznał wprost „O Fenômeno”.

Fenomenem nazywali go również koledzy. Oni wiedzieli, że robi coś, czego nikt inny nie powtórzy. Zjawiskowy jest nawet po zakończeniu kariery. Po latach magik z Rio de Janeiro pytany o tajemnicę swojego sukcesu, zdradzał: „Zawsze ustawiałem się tak, że po przyjęciu piłki potrzebowałem tylko 10 metrów, aby zdobyć bramkę”. Po serii kontuzji przeszedł Jordanowską przemianę – również skupił się na jakości i skuteczności strzału. Wiedział, że nie będzie po powrocie bazował na fizyczności, tak jak wcześniej, więc przesunął się bliżej pola karnego.

Facet z ludzką twarzą czy maszyna... kto w końcu jest tym prawdziwym, lepszym Ronaldo? – Mówimy między sobą, że jest dwóch prawdziwych Ronaldo. To taki żart, aby nie zdenerwować żadnego z nas. Ja w ogóle czuję się dumny, gdy mnie z nim zestawiają. Cristiano musi się denerwować, kiedy mówią, że to ja jestem prawdziwym Ronaldo. On na zawsze pozostanie w historii futbolu za swoje gole i regularność, jaką osiągnął. Już zawsze będzie jednym z najlepszych – uważa Brazylijczyk.

Na to, kto był prawdziwym, nie mogą się zdecydować nawet najwybitniejsi zawodnicy. Doskonale oddaje to przykład Gianluigiego Buffona, który jeszcze trzy lata temu odpowiedziałby, że Brazylijczyk. Widział obie epoki, przeżył obu wybitnych strzelców i opowiadał, że nikt nie wyrządzał takiej krzywdy jak ten starszy. Ale czas sprawia, że wszyscy zmieniamy zdanie. Gdy rok później w kwietniu 2018 roku Cristiano Ronaldo pokonał go cudowną przewrotką, wybił się na wysokość 2,4 metra i strzelił jednego z najpiękniejszych goli w historii Ligi Mistrzów, Gigi posypał głowę popiołem: „Niczego mu nie brakuje. Jest w pierwszym szeregu z najlepszymi w historii”. A teraz kiedy grają razem w Turynie, już w ogóle nie mógłby odpowiedzieć inaczej. Wydawało się, że to taki temat, w którym trudno zmienić zdanie. Czym jednak byłaby piłka bez debaty.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Uwielbia opowiadać o świecie przez pryzmat piłki. A już najlepiej tej grającej mu w duszy, czyli latynoskiej. Wyznaje, że rozmowy trzeba się uczyć. Pasjonat futbolu i entuzjasta życia – w tej kolejności, pamiętajcie.