Sezon jest długi, a w Gdańsku gra zbyt wielu dobrych piłkarzy, by na serio martwić się o utrzymanie w lidze? Być może. Ale na nowego trenera czeka bardzo dużo pułapek, które mogą utrudnić to zadanie.
Teoretycznie Lechia Gdańsk jest dokładnie w takiej sytuacji, w jakiej trenerzy najbardziej lubią przejmować zespoły. Duży klub, grający na pięknym stadionie i w dużym mieście, mający potężny potencjał i kadrę zdecydowanie zbyt dobrą, by zajmować miejsce w strefie spadkowej. Czasu do końca sezonu jest jeszcze sporo, przed nami długa przerwa na mundial, okno transferowe. Ryzyko niepowodzenia jest więc niewielkie. Wystarczy tylko wejść, wyprowadzić zawodników z kryzysu i cieszyć się z pracy w jednym z najbardziej pożądanych miejsc na rynku. Rzadko kiedy trafia się tak idealne położenie, by wrócić z przytupem do zawodu.
Tak wygląda jednak tylko pobieżny rzut oka na sytuację. Gdy spojrzeć głębiej, zaczynają się mnożyć wątpliwości. Pierwszą, największą, jest kwestia właściciela. Nawet przykłady z największej piłki, ostatnio z Chelsea, pokazują, że nowy szef klubu, raczej szybciej niż później, chce też zatrudnić swojego trenera. Przejmowanie Lechii w tym momencie to skazywanie się na niepewność co do tego, w jakim kierunku już wkrótce będzie chciał iść klub. I czy na pewno będzie to kierunek zbieżny ze wskazywanym przez trenera.
Komentarze 0