Revolution should not be televised – śpiewał pół wieku temu Gil Scott-Heron. Popularna restauratorka nie stosuje się do jego rady, a jej program od 12 lat dokumentuje metamorfozy polskich knajp. Pytanie, czy zawsze robi to ze smakiem.
Tekst pierwotnie ukazał się w październiku 2022 roku.
W ubiegłym roku światło dzienne ujrzała autobiografia Magdy Gessler, w której napisaniu wsparł ją Dominik Linowski, jej niegdysiejszy doradca podatkowy. Zgodnie z zapowiedzią wydawcy Magda zapewnia niezwykle emocjonalną podróż, gdzie szczęście miesza się samotnością, zaufanie i wiara z naiwnością, a los bywa równie łaskawy, co okrutny. Opis ten – choć wyglądający na wyjęty żywcem z generatorów haseł marketingowych – z pewnością zachęci wielu odbiorców, podobnie jak charakterystyczna, upstrzona impresjonistycznymi kolorami okładka. Książka nie jest jednak ewenementem na polskim rynku. Rodzime osobowości telewizyjne chętnie przelewają swoje myśli na papier: w przeszłości zrobili to choćby Dorota Wellman czy Filip i Zygmunt Chajzerowie. Maciej Orłoś z Markiem Sierockim wspominali erę Teleexpressu, a Kamil Durczok – walkę z chorobą nowotworową.
Gessler-restauratorka przeciera za to szlaki na innym polu. Gdy wspomniana publikacja trafiła do czytelników, po raz pierwszy poinformowano o tym, że na jej motywach powstanie film fabularny. Na pewno mógłby być tragikomedią. Moje życie było czasami fantastyczne, wesołe, a momentami bardzo zniewalająco smutne – zdradzała celebrytka dziennikowi Fakt. Zapytana o własną wizję projektu nie szła w półśrodki: biografia według niej ma składać się z pięciu części. Przypuszczalnie zagrają w niej debiutujący aktorzy, dla których role będą przepustką do większej sławy.
Od parówek do NFT
Fakt, że losy Gessler zostaną przepisane na scenariusz filmowy (wśród współczesnych polskich osobowości telewizyjnych taki los spotkał jedynie cesarzową seriali, Ilonę Łepkowską), mówi sam za siebie. Nad Wisłą nie ma wielu postaci srebrnego ekranu o takiej rozpoznawalności. Według Forbesa ekwiwalent reklamowy publikacji o restauratorce w tym roku wynosi aż 122,62 mln złotych. Prowadzenie popularnych programów to tylko część jej zawodowej działalności. Nadal nadzoruje pracę kilku lokali, pisała felietony kulinarne, użyczyła twarzy lodowej franczyzie Ice Queen i spróbowała swoich sił w dubbingu. W przeszłości promowała leki na trawienie, parówki, serial Orange Is the New Black, a ostatnio – popularną grę mobilną Coin Master. Wraz z Krzysztofem Gonciarzem czy Joanną Jędrzejczyk zapukała nawet do świata NFT, zaś jeszcze wcześniej zaprojektowała planszówkę Kuchenny Poker. Nowinkami ze swojego życia prywatnego i zawodowego chętnie dzieli się w mediach społecznościowych: na samym Facebooku obserwuje ją 1,5 mln użytkowników. Gessler wygodnie usytuowała się na przecięciu telewizji i memosfery – dzięki charakterystycznemu językowi, którym pisze swoje posty oraz wrodzonej charyzmie dającej jej przewagę przed kamerą.
W powyższej wyliczance projektów brakuje rzecz jasna Kuchennych rewolucji. To nie przypadek – w jej biogramie program ten zasługuje na honorowe wyróżnienie. Dzięki polskiej odpowiedzi na Kitchen Nightmares z Gordonem Ramsayem o restauratorce zaczęło być jeszcze głośniej. Wystarczy zajrzeć do samych statystyk: dotychczas TVN wyprodukowało ponad 330 odcinków formatu. Najpopularniejszy, piąty sezon Kuchennych rewolucji, oglądało blisko trzy miliony widzów. Program od samego początku emitowany jest w prime time, a jego nowa odsłona – znów w godzinie idealnej dla reklamobiorców – ruszyła wraz z początkiem września.
Wizyty Gessler w knajpach rozsianych po całej Polsce, które mają pomóc ich właścicielom wyjść z opresji i wrócić na właściwe tory, trwają już od 2010 roku. Emisję Kuchennych rewolucji przerwała jedynie pandemia koronawirusa COVID-19. W tym czasie rodzima gastronomia zdążyła przejść wiele zmian. Czy jurorka MasterChef Polska była ich inicjatorką i rzeczywiście uratowała niektóre lokale, czy może program jest przede wszystkim promocją jej osoby i powielaniem schematów? Mówimy: sprawdzam, choć z góry zaznaczamy, że w tym przypadku trudno o jednomyślny werdykt. Ile przypadków, tyle zakończeń.
Restauracje do restauracji
Kuchenne rewolucje od samego początku pozostają wyczerpującym kompendium wiedzy dotyczącej grzechów głównych polskich restauratorów. Kamera rejestruje problemy na każdym kroku. Obrywa się samym właścicielom, którzy niekiedy nie mają pojęcia o biznesie. Założenie knajpy było ich niespełnionym marzeniem. Gdy pojawiła się okazja do jego zrealizowania, wzięli sprawy w swoje ręce, ale rzeczywistość brutalnie sprowadziła ich na ziemię. Często zapominają o tym, że prowadzenie lokalu wiąże się z pracą zespołową i niekiedy trzeba samemu zakasać rękawy. W wielu odcinkach programu na jaw wychodzą także problemy osobiste i wygórowane ambicje. Niektórych bohaterów zaczynają obezwładniać długi, których nie da się spłacić rachunkami od trzech klientów w ciągu dnia. W kasie mam niekiedy 50 zł – żali się przed kamerą zatroskany przedsiębiorca.
Restauratorka niestrudzenie obnaża też realia codzienności gastronomicznego proletariatu. Do kucharzy, kelnerów czy osób na zmywaku zdaje się podchodzić z odrobinę większą dozą empatii, wiedząc, że brak ich motywacji do pracy może być umotywowany wieloma czynnikami.
Brak głębszych refleksji właścicieli odbija się na jakości usług. Karty dań ciągną się na kilometr, choć często brakuje świeżych składników do ich przygotowania. Wiele do życzenia pozostawia stan techniczny i sanitarny zaplecza – pracownicy sanepidu w niektórych kuchniach mieliby używane. Wątpliwy jest także wystrój i atmosfera wybranych lokali. Jeden z nich, w którym królowały czarne sofy obite skajem i oranżowe obrusy pamiętające erę głębokiego PRL-u, Gessler przyrównała do zakładu pogrzebowego. W innym, gdzie niegdyś funkcjonowała żydowska łaźnia, zapomniano o historii budynku i w jednej z sal zamontowano rurę do pole dance. Zrobiliście z tego miejsca cyrk. Teraz sobie pomyśl o tym wszystkim, co tu było – grzmiała prowadząca Kuchennych rewolucji.
Umowa-zlecenie? Nie tym razem
Restauratorka niestrudzenie obnaża też realia codzienności gastronomicznego proletariatu. Do kucharzy, kelnerów czy osób na zmywaku zdaje się podchodzić z odrobinę większą dozą empatii, wiedząc, że brak ich motywacji do pracy może być umotywowany wieloma czynnikami. Mowa o nadgodzinach i wykonywaniu nieplanowanych obowiązków, ale przede wszystkim o niegodnych warunkach finansowych. Chcę gwarancję dla ludzi, normalnie podpisane umowy o pracę. To jest burdel, ja na razie tu nie pomagam – zwróciła się do założyciela lubelskiej pizzerii Vincenti. Jej interwencja w kieleckim barze Wyszynk z szynką, gdzie jedna z kobiet przez dziewięć lat odbywała staż i zarabiała ok. 700 zł miesięcznie, zakończyła się sprawą sądową. Agnieszka K., właścicielka przybytku, została skazana na pół roku więzienia w zawieszeniu, mimo że do ostatniej chwili zarzekała się, że jest niewinna. Gessler – niczym jej brat, Piotr Ikonowicz (lewicowy działacz społeczny i, notabene, ekspert telewizyjnego programu Wolni od długów) – stoi w tych sprawach po stronie słabszych.
Diagnozy stawiane przez restauratorkę są zazwyczaj trafne, zwłaszcza że wiele problemów powraca niczym bumerang. Schody mogą jednak pojawić się w samej ocenie tego, na czym zasadzają się same rewolucje – z założenia krótkie, nagłe i widoczne gołym okiem. Jak mawiał wieszcz Sobota, prowadząca z buta wjeżdża i w cztery dni robi wszystko po swojemu. Sęk nawet nie tkwi w tym, że to niewiele czasu na odbudowę miejsca świecącego pustkami.
Zasłużyć na rzucanie talerzami
Wychodząc z pozycji niekwestionowanej specjalistki, Gessler nie daje pracownikom pola do większego dialogu. Rządzi w sprawie nazw: Campo di Fiori stało się Laboratorium pizzy, Marrone – Golonką w pepitce, zaś Zapiecek – Metką. Wprowadza błyskawicznie działającą ekipę remontową, która często lubuje się w hiperrealistycznych fototapetach żywności. Nieustannie optuje za polską kuchnią i korzystaniem z lokalnych składników, rezygnując z dotychczasowego menu. Jeszcze jedna pizzeria, ile można?! Czy nie ma żadnego innego pomysłu w Polsce na dobre, pyszne jedzenie, tylko powtarzamy to, co na całym świecie – żali się w odcinku realizowanym w mazurskim Miłakowie. Zwrot ku produktom sprowadzanym z okolicznych gospodarstw również brzmi jak plan. Ekspansja rodzimej kuchni, zwłaszcza w mniejszych miastach, gdzie Gessler pojawia się częściej niż w tych wojewódzkich, blokuje jednak kubki smakowe klientów na to, co obce. Nie wspominając już o tym, że do Kuchennych rewolucji nie doszła jeszcze wieść o diecie wegańskiej i wegetariańskiej. W czekadełkach, zupach i drugich daniach – podobnie jak w samych restauracjach gwiazdy TVN-u – króluje przede wszystkim tłuste mięso.
Sposób, w jaki dochodzi do rewolucji, można uzasadnić konwencją całego programu. To wszak tzw. makeover show, w którym uczestnik godzi się na drastyczne zmiany, żeby poprawić swoje położenie (Nasz nowy dom z Katarzyną Dowbor) albo życiowe (Damy i wieśniaczki). Takie metamorfozy nie zawsze kończą się sukcesem – niektóre restauracje po zgaśnięciu blasku reflektorów powracają do starych nawyków i ostatecznie upadają. Dla innych Kuchenne rewolucje, których uczepili się jak tonący brzytwy, zapoczątkowały jednak dobrą passę. Unaoczniły to statystyki studia produkcyjnego Constantin Entertainment (70% uczestniczących lokali nadal istnieje), mapa lokali stworzona przez jednego z internautów i komentarze pod postem zapowiadającym 25. sezon programu. Nigdy tego nie żałowałam, a gdybym miała możliwość, zrobiłabym to z zamkniętymi oczami – pisze o rewolucji właścicielka gospody Ziemia brańska. Mamy taki Meksyk, że nie dajemy rady, a jeszcze nie było emisji w telewizji. Dla mnie szacun dla pani Magdy – cieszą się przedstawiciele Złotej świnki w Kamionkach. Włodarze chorzowskiego Brylancika deklarują za to, że jeśli u kogoś w knajpie Gessler rzuciła talerzem albo garnkami, to znaczy, że na to zasłużył.
Kloaka i rakotwórczy tłuszcz
Nawet gdy nie zgadzamy się z eksperckimi decyzjami prezenterki, trudno odmówić jej doświadczenia. Restauratorka zjadła zęby na gotowaniu – przy garnkach stała już na początku lat 80., gdy pracowała w firmie cateringowej. Z częstą polemiką spotyka się za to sposób przekazywania przez nią rad, często stanowiący przedmiot memów, a nawet komediowych koszmarków pokroju parodii utworu Bende Go Zjad! CeZik-a albo Kuchennych owulacji Szymona Majewskiego. Gessler bywa choleryczna – zdarza jej się bezpardonowo rzucić naczyniami albo siać spustoszenie na zapleczu. W ocenie zastanej sytuacji często nie przebiera w słowach. Od czterech lat nie widziałam czegoś podobnego. To jedna z najbardziej zaświnionych, zasranych kuchni. Jesteś narażony na to, że się umażesz czymś, co jest pomiędzy kloaką a starym tłuszczem rakotwórczym. To śmierdzi jak gówno – krytykowała jeden z lokali w ubiegłym roku. Na pierwszy rzut oka, wszędzie jest syf, jest czarno. Ja muszę stąd wyjść i się umyć, bo tu jest ohydnie – relacjonowała wizytę we wrocławskim Alladynie.
Prowadząca często wychodzi wtedy poza ramy bycia ekspertką od kuchni: staje się pocieszycielką, terapeutką i psycholożką. Komentuje życie prywatne osób, które do niej przychodzą, a podczas rewolucji organizuje im czas wolny, wierząc, że to dzięki jednodniowym aktywnościom odbudują własne relacje.
Zachowania Gessler znów można wytłumaczyć konwencją. Gordon Ramsay również nie cacka się z uczestnikami programu, o czym niedawno na łamach newonce pisał Cyryl Rozwadowski. Można bronić obu celebrytów, tłumacząc, że występ w telewizji jest dobrowolny, a restauratorzy dostają garść wartościowych rad, remont wnętrza i reklamę. Można polemizować, że Gessler celowo brnie w histerię i przerysowanie, żeby unaocznić problemy zachodzące w danym miejscu. Dr Michał Rydlewski z Uniwersytetu Wrocławskiego stanowczo sprzeciwia się jednak takim sądom. Choć ma świadomość tego, że Kuchenne rewolucje i inne programy są niczym innym, jak spektaklem medialnym, wpisuje ich założenia w definicję tzw. victim shows. Bohaterowie niezdający sobie sprawy z tego, że każdy ich ruch jest rejestrowany (co montażyści chętnie wykorzystują, wybierając nagrywane ukradkiem ujęcia), dają upust swoim emocjom.
Modlitwa do Gessler
Prowadząca często wychodzi wtedy poza ramy bycia ekspertką od kuchni: staje się pocieszycielką, terapeutką i psycholożką. Kąśliwie komentuje życie prywatne albo wygląd osób, które do niej przychodzą. Podczas rewolucji organizuje im czas wolny, nieco naiwnie wierząc, że to dzięki jednodniowym aktywnościom odbudują własne relacje. Do uczestników mówi protekcjonalnie, na ty, oceniająco, stawiając ich w roli nieudaczników nieumiejących gotować, ale i stanąć na nogi. W takich sądach często wtóruje jej narrator: silący się na komizm, a przede wszystkim potwierdzający, że restauratorka jest niekwestionowanym guru. Tylko mogłam do Pana Boga się pomodlić albo Magdę Gessler o pomoc poprosić – przyznaje z brutalną szczerością właścicielka jednego z lokali. Zupełnie nie dziwi, że to właśnie jej wypowiedź wykorzystano w zajawce Kuchennych rewolucji. Pytanie, czy to nie przekroczenie granic służące wzmacnianiu autorytetu i wywołaniu sensacji.
Trudno zaprzeczyć, że po tylu sezonach program zdążył się nieco przejeść. Restauratorzy nadal chętnie się do niego zgłaszają, zwłaszcza że konsekwencje pandemii koronawirusa i inflacji nie dają o sobie zapomnieć. Wzorce, z których korzysta Gessler, stają się jednak powtarzalne, a jej zachowanie dalej rodzą kontrowersje. Unoszę głos, bo chcę zmienić kierunek myślenia i pokazać inną drogę. Czasem talerze muszą być zbite. Tylko to budzi z uśpienia, marazmu – tłumaczy się prowadząca. Tymczasem gastronomia, także poza wielkomiejskimi ośrodkami, rusza do przodu. Kucharze próbują eksperymentować z nowymi smakami popularnymi na różnych szerokościach geograficznych i szukają sposobów na niestandardowe promocje. Wielu z nich trafnie dostrzegło, że właściwe traktowanie pracowników to podstawa funkcjonowania dobrze działającej knajpy. Kuchenne rewolucje dołożyły do tego cegiełkę, ale muszą pójść z duchem czasu, żeby ostatecznie nie stać się wyłącznie autopromocją wybuchowej restauratorki. Gaslightowanie bohaterów albo uparte trzymanie się polskiej kuchni nie zawsze pozostaje w dobrym smaku.
Komentarze 0