Schoolboy Q, Jaden Smith i zaskakująco dobry... To jest nasza relacja z Fest Festivalu

Zobacz również:Steez wraca z Audiencją do newonce.radio! My wybieramy nasze ulubione sample w trackach PRO8L3Mu
MG1904.jpg

Dopiero co zdążyliśmy wrócić z Parku Śląskiego w Chorzowie, ale takie teksty nie mogą czekać ani chwili. Oto nasze pierwsze wrażenia po zakończeniu Festa!

Pierwsze edycje dużych wydarzeń muzycznych zawsze są niezłym sprawdzaniem dla organizatorów. Czy wszyscy artyści ostatecznie dojadą? Jakie będą opinie, gdy wszyscy goście opuszczą już teren? Naturalnie mnożą się pytania, więc zaznaczmy na wstępie – mimo sytuacji podbramkowych wszystko udało się ładnie spiąć, a chorzowski park jako festowa miejscówka był tak dobrze ogarnięty, że atmosfera robiła się sama. A koncerty?

q.jpg

Odwołany koncert Wu-Tang Clanu był ciosem w serce trusków jak Polska długa i szeroka. Co tu kryć, też byliśmy nieco zawiedzeni, bo przecież okazja, by zobaczyć ten legendarny skład na żywca, nie zdarza się często. Trzeba jednak przyznać, że jak załatwiać na szybko zastępstwo, to tylko takiego kalibru. Nie tylko dla nas zabookowanie Schoolboya było dużym wydarzeniem, bo przecież mowa o gościu, którego spokojnie można umieścić w światowej topce rapu – i to nie kiedyś, a teraz. Tyle tytułem wstępu. I to być może nawet chybionego, bo choć na instagramowe komentarze Q staramy się patrzeć z przymrużeniem oka, to publiczność faktycznie nieszczególnie dopisała. Nie próbujmy się czarować – przez większość gigu dało się wyczuć, że Amerykanin był naraz zdziwiony i wkurzony taką, a nie inną frekwencją, małym zaangażowaniem poza pierwszymi rzędami, no i sprzętem, bo nawet mikrofon zdążył paść. Jasne, mówimy o profesjonaliście, więc zagrał co miał zagrać ze swojej setlisty (w tym takie bujacze jak Collard Greens czy Hell of a Night), ale wielkiej pasji i faktora X w tym jednak nie było. Coś, co niespodziewanie mogło zostać najlepszym występem całego Festa, stało się tylko porządnie odrobionym zadaniem, po którym można powiedzieć: no, spoko. Czekamy na powtórkę w lepszych dla obu stron okolicznościach, a tymczasem musimy powiedzieć, że najlepszym koncertem na głównej scenie był ten zagrany przez...

Dobra, to taki mały żarcik, bo wolimy stopniować napięcie, a poza tym Sokół grał na Coke Tent Stage. O absolutnym sztosie, do którego nie mamy żadnych zastrzeżeń, zdążymy powiedzieć później – najpierw mamy dla was kilka słów na temat występu Sokoła, który wydał w tym roku pierwsze pełnoprawne solo i ruszył z nim w kraj, mając obok siebie DJ-a Kebsa oraz naszego radiowego ziomka Rasa. Jak można było się spodziewać, napakowany Coke Tent Stage zapłonął żywym ogniem, bo trudno znaleźć fana rapu, którego nie ujęłaby taka selekcja kawałków. Można się rzecz jasna zżymać, że ten koncertowy objazd to w 60 procentach solówka, a w 40 dobrze skalibrowany the best of, który prawie nie doznaje przekształceń, ale cholera – z tak napakowanej, wieloletniej dyskografii żal nie skorzystać. Zresztą nawet jeśli widzieliście już, jakie efekty specjalne przynosi odegranie Sprytnego Eskimosa, wiecie, co robił Sokół na Kubie, a także słyszeliście jego wymiany zdań z hypemanem, i tak miło spędzilibyście tu czas, bo forma na żywo zupełnie nie spada, a zrozumienie całej ekipy jest tylko coraz lepsze. To ostatnie było najlepiej widać, gdy ubrany cały na biało warszawski weteran wjechał z flaszką i stage divingiem. Ktoś musiał to udokumentować!

Wiemy, że nasi czytelnicy kojarzą nas głównie z rapem, ale tego występu, mając w pamięci i solowe dokonania, i choćby katalog Moloko, nie mogliśmy sobie odmówić. Oczywiście pojawił się pewien zgrzyt, bo (tu pewnie znowu niespodzianka dla was) na Mainie dobrze poczynał sobie zespół Metronomy. Faktem jest, że trafienie na koncert Brytyjki nie jest specjalnie trudnym zadaniem, ale instynktownie skorzystaliśmy z okazji. I zupełnie się nie zawiedliśmy, chociaż ktoś mógłby się dąsać, że kontakt z publiką taki sobie, a w rezultacie gig nieco jak zza szyby. Takie sądy zostawmy jednak dla setu DJ-skiego Disclosure, który dla wielu był najgorszą częścią Festa. Tu po prostu wszystko zagrało jak należy, a minimum słów dało maksimum treści dzięki dobrze skomponowanej, nie tak znowu różnorodnej setce. Zaczęło się od House of Glass, które nigdzie nie pędzi i pozwala nieco odpłynąć, drugi Demon Lover solidnie bujnął publiką na Silesii, a potem było już tylko przyjemniej.

Na potrzeby tego artykułu staraliśmy się ułożyć sobie w głowie listę rzeczy, które mogłyby z automatu wyciągnąć hard-festiwalowicza na koncert w sobotę o godzinie 15. I wiecie co? Starczyłoby nam palców jednej ręki, nawet jeśli pięć z nich byłoby obciętych. Na przyszłość polecamy jednak baczne śledzenie line-upu i ruszenie się nawet w pełnym słońcu na koncert RAU-a, niegdyś jednego z najlepiej rokujących graczy w stajni Tego Typa Mesa. Do tej pory zastanawiamy się, jakim cudem warszawiak trafił na tak niekorzystną godzinę (dało się to odczuć w namiocie po liczbie osób, która nie powalała), bowiem to, co udało mu się rozkminić scenicznie, przeszło nasze oczekiwania. Ba, zaryzykujemy tezę, że mógł być to w ogóle najlepszy polski koncert w trakcie śląskiego wydarzenia! Pojawiły się tu tracki i z Konkretnej rozrywki, i z Mistrza sztuki, które w większości, nawet przy toczonej beczce, wywołują coś więcej niż rechot, co samo w sobie zrobiło robotę, ale jeszcze ważniejszy okazał się fakt, że przed ludzi wyszedł raper i producent w jednej osobie. Dzięki temu wszystko brzmiało tak, jakby nie było zaplanowane, tylko wynikało z totalnego, całościowego skumania twórczości. Chętnie to powtórzymy, nawet w niezbyt dużym gronie.

j.jpg

Gdy cztery miesiące temu włodarze Fest Festivalu ogłaszali, że Jaden po raz pierwszy pojawi się w Polsce, wspomnieliśmy od razu, że generalnie nie jest to gość, który gra nie wiadomo ile koncertów. Pewnie też wtedy pomyśleliście, że skoro tak jest, to na pewno uderzymy zobaczyć, jak ten młodziak radzi sobie na żywo – tym bardziej na głównej, najbardziej wyeksponowanej scenie. No więc byliśmy, zobaczyliśmy i autentycznie się zachwyciliśmy. Szczerze mówiąc tak dobre rapowe sztuki nie zdarzają się często – bo naprawdę jest coś w ukutym wśród słuchaczy rapu powiedzonku, że jak widziałeś pięć dużych rap-koncertów, to prawdopodobnie widziałeś je wszystkie. Tu jednak wiele rzeczy było zaskakujących; jakkolwiek dziwnie by to nie zabrzmiało, miło wreszcie spotkać przecież dobrze znanego typa, dla którego pokazanie się przed fanami na festiwalu to nie wyłącznie okazja do przećwiczenia synchro playbacków, zaordynowania paru mosh-pitów i przypudrowania wszystkiego visualami. Smith świetnie sobie to zorganizował – rzeczy poboczne robiły wrażenia mądrze zaplanowanych, ale solą chorzowskiej obecności było wbicie się na żywioł tak, jakby sam zainteresowany był kiedyś mega niszowym kolesiem, który robi wszystko, żeby zademonstrować swojego natural skilla. Coś nam zresztą mówi, że kawałek Icon będzie jednym z najbardziej wspominanych po tej edycji. Jaramy się fest!

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Pisze przede wszystkim o muzyce - tej lokalnej i zagranicznej.
Podobał Ci się ten artykuł?

Kliknij, żeby widzieć więcej podobnych w swoim feedzie.