Tuż po tym, jak na zgrupowaniu reprezentacji obronił rzut karny Roberta Lewandowskiego, trener Cracovii posadził go na ławce, bo miała go oglądać delegacja z Glasgow. Wlepił mu też karę za rzekomy nadmiar tkanki tłuszczowej, co rozbawiło nawet kumpli z szatni. Bramkarz Pasów ma za sobą rok, w którym działo się sporo. Ale wierzy, że to tylko opóźni jego plany wejścia na światowy poziom. Bo pokolenie wychowane na “Lewym” nie boi się mierzyć wysoko.
Przeprowadzka Cracovii nowoczesnego centrum treningowego w Rącznej większość osób związanych z “Pasami” ucieszyła. Dała przecież drużynie możliwość przygotowywania się do meczów w znacznie lepszych, przystających do XXI wieku warunkach. Jedynym minusem nowej bazy jest jedynie konieczność dalszego dojeżdżania na treningi. Bo do krakowskiego ośrodka przy ulicy Wielickiej każdy miał blisko. Zwłaszcza mieszkający pod Wieliczką Karol Niemczycki. Ale dla bramkarza to, że każdego dnia więcej czasu spędza w samochodzie, nie jest wcale złą informacją. Dzięki temu ma możliwość dłużej słuchać podcastów. - Jestem ich miłośnikiem — potwierdza to, co mówią wszyscy, których o niego spytać. - Mój samochód to jedna wielka odsłuchownia podcastów. Za każdym razem, gdy jadę na trening albo w jakąś dłuższą trasę, czegoś słucham. Wiele z nich to rozmowy z ludźmi, którzy osiągnęli sukces w różnych dziedzinach. Lubię choćby Impact Theory by Tom Bilyeu, gdzie przewija się wiele różnych dziedzin. Od diety, po sprawy biznesowe. Słucham też Jordana Petersona, po przeczytaniu jego książki “12 zasad życiowych”, która porusza ciekawe aspekty dotyczące psychologii, zachowań ludzi w społeczeństwie oraz ich genezy. To też coś, co można fajnie przełożyć do swojego życia, stając się bardziej świadomym zmieniającego się wokół nas świata — mówi.
Przez pierwsze dziesięć minut rozmowy w ogóle nie pada temat futbolu, a potem też często od niego odbijamy. 22-latek pije kawę z kubka z wizerunkiem Marcina Cabaja, jego obecnego trenera w pierwszej drużynie Cracovii. Opowiada, co najbardziej imponowało mu u Kobego Bryanta (to, że już jako gwiazda zaczął się uczyć języka mandaryńskiego, widząc rosnące kontakty NBA z rynkiem dalekowschodnim). Zachwyca się Timem Groverem, trenerem przygotowania fizycznego Michaela Jordana, przewijającym się w dokumencie “The Last Dance”. Mówi o tym, co usłyszał ostatnio od Marcina Gortata w podcaście u Żurnalisty. Zdradza, jak mu idzie na studiach (“zarządzanie online to nie jest medycyna dzienna, ale staram się podchodzić do tego sumiennie. Dwa lata licencjatu mam za sobą, oceny całkiem niezłe”). I tłumaczy, jakie podejście do życia stara się czerpać od amerykańskich sportowców. To, że nigdy nie szukają wymówek i w każdej dziedzinie wyznaczają najwyższe standardy. On też tak się stara. Pracuje nawet nad tym, jak wypadać w mediach i przed kamerą. To przecież umiejętność jak każda inna.
Niemczycki na moment stał się w 2021 roku znany publiczności szerszej niż tylko maniakom Ekstraklasy. W marcu Paulo Sousa zaprosił go na zgrupowanie reprezentacji Polski, bo Łukasz Skorupski zachorował na COVID. Podczas jednego z treningów debiutant obronił rzut karny wykonywany przez Roberta Lewandowskiego, a nagranie dość szybko obiegło sieć. Podobnie jak wrzucone przez bramkarza zdjęcie sprzed lat, o które jako nastolatek poprosił Wojciecha Szczęsnego. Z dnia na dzień stał się jego partnerem z treningów. - Spotkałem osoby, które znałem z telewizji, którymi się inspirowałem. Miałem to szczęście, że zetknąłem się z dwoma najlepszymi polskimi bramkarzami. Relacja między Wojtkiem a Łukaszem Fabiańskich była budująca. Zobaczyłem, czego mogę się od nich nauczyć. Sporo rozmawialiśmy, bardzo dobrze mnie przyjęli — opowiada. Wyjazd wyzwolił w nim apetyt na więcej. - Mój cel to znaleźć się tam ponownie jak najszybciej – dodaje.
SCHOWANY PRZED RANGERSAMI
Gdyby wtedy powiedzieć Niemczyckiemu, że w ciągu najbliższych dziewięciu miesięcy jego sytuacja mocno się zmieni, pewnie by uwierzył. W tamtym okresie sezonu było już przecież widać, że jest wyróżniającym się młodzieżowcem w Ekstraklasie, a to, że w jego kontrakt wpisano kwotę odstępnego, tym urealniało wyjazd za granicę. Ale mógłby nie uwierzyć, że zmieni się na gorsze. Miejsce w składzie Cracovii stracił dokładnie przed meczem z Legią, w którym miała go oglądać mocno zainteresowana delegacja Glasgow Rangers. - Wiedziałem, że interesują się mną zagraniczne kluby, a trudno o lepsze miejsce na sprawdzenie bramkarza niż mecz na Łazienkowskiej. Dwa dni przed meczem dowiedziałem się, że nie zagram – wspomina.
Trener Michał Probierz nie wyjaśnił, czy zrobił to złośliwie, chciał profilaktycznie, by sprowadzić zawodnika na ziemię, czy po prostu uznał, że Lukas Hrosso to lepsza opcja. Ale dał Niemczyckiemu poważną lekcję. - To był dla mnie dość ciężki moment, bo wiedziałem, że mogę mieć szansę aby pójść dalej. Wewnętrznie byłem bardzo zły. Bolało mnie to, bo po to codziennie daję z siebie wszystko, żeby moja kariera szła w górę. Nie uważam, że potrzebowałem pokazania miejsca w szeregu, bo moje cele są na tyle wysokie, że wtedy nie wydarzyło się nic, czym mógłbym się zachłysnąć. Zrozumiałem jednak szybko, że pokazując fochy, zaszkodzę sam sobie i przy okazji drużynie. Nie chciałem powtarzać zachowań, któe widziałem u zawodników, którzy nie grają, dlatego w miarę szybko opanowałem te emocje, skupiłem się na solidnej pracy na treningach, a dziś jestem bogatszy o to doświadczenie – przyznaje.
DZIWNA KARA
To nie był jednak jedyny moment, kiedy odporność Niemczyckiego była w klubie sprawdzana. Również tamtej wiosny otrzymał karę finansową za nadmiar tkanki tłuszczowej, co – gdy wie się, jak wygląda – brzmi absurdalnie. - Jestem zawodnikiem, który w wakacje trenuje więcej niż w okresie startowym. Sześciopak nie schodzi mi z brzucha nawet w święta. Niestety, nasze pomiary wagowe były mocno zależne od urządzenia zakupionego x lat temu za małe pieniądze. Osoby, które wyglądały dużo gorzej ode mnie, według tej maszyny miały niższy procent tkanki tłuszczowej. Wiem, że to nie były rzetelne metody pomiaru, bo współpracuję z dietetykiem i jestem mierzony fałdomierzem na wadze do tego przeznaczonej. Na niej miałem wyniki 7-8%, na klubowym urządzeniu 12-13%. Ja wiedziałem zresztą, jak wyglądam. Wystarczyło, że ściągnę koszulkę, a wszyscy się śmiali, że akurat ja dostałem karę za tkankę tłuszczową. Niektóre argumenty niestety jednak nie przechodziły — mówi.
UTRATA MIEJSCA
Mimo tych zgrzytów, debiutancki sezon Niemczycki mógł zaliczyć do udanych. Po kontuzji Hrosso zdążył jeszcze wrócić do bramki na ostatnie trzy mecze. Po rozgrywkach został nominowany do nagrody Młodzieżowca Sezonu, obok Kamila Piątkowskiego, za którego spore pieniądze zapłacił Red Bull Salzburg i Kacpra Kozłowskiego, który chwilę później miał zagrać na Euro. Niemczyckiego, wokół którego także latem działo się na rynku transferowym, czekały jednak kolejne rozczarowania. Potencjalnym zainteresowanym nie było nawet gdzie go pokazać, bo nowy sezon w bramce rozpoczął doświadczony Słowak. - Byłem zaskoczony, bo miałem solidny okres przygotowawczy, byłem w dobrej formie i uważam, że powinienem był grać. Znam swoją wartość, wiem, co potrafię i wiem, że z meczu na mecz byłbym lepszy. W poprzednim sezonie też tak było i Karol z pierwszych oraz ostatnich meczów to dwie różne osoby. Stałem się w bramce bardziej dojrzały, pewniejszy w decyzjach, lepiej grałem na przedpolu — mówi. Tego, że przesiedział większość jesieni, jednak nie rozpamiętuje. - To lekki krok w tył, ale nie uważam, że mnie zastopuje. Co najwyżej lekko przesunie w czasie moje plany — mówi.
PLANY NA 20 LAT
Może jednak mocno utrudnić zrealizowanie celów na ten sezon. Bramkarz Cracovii już lata temu postanowił, że do 23. urodzin (przypadają w lipcu) chciałby mieć na koncie rozegranych sto meczów w seniorskim futbolu. Na razie ma na koncie 70, a do końca sezonu pozostało tylko szesnaście spotkań, bo Pasy nie grają już w Pucharze Polski. - Musiałbym w zimie pójść do Championship i regularnie wiosną bronić w reprezentacji — śmieje się Niemczycki. - To, że raczej się nie uda, nie zrobi mi jednak większej różnicy, bo planuję grać jeszcze przynajmniej 20 lat. Patrząc na Gigiego Buffona, który w wieku 44 lat całkiem nieźle broni w Parmie, czy 42-letniego Artura Boruca, wierzę, że prowadząc się profesjonalnie, jestem w stanie grać do 43.-44. roku życia i czuć się z tym dobrze. Dziesięć przesiedzianych meczów w perspektywie dwudziestu lat na niczym nie zaważy, a może da mi lekcje, które jeszcze kiedyś mi pomogą — mówi. Niemczycki planował też zostać w tym sezonie najlepszym bramkarzem ekstraklasy. - Zwykle zostaje nim ten, który grał cały sezon, miał wiele czystych kont i przyczynił się do dobrego miejsca drużyny w tabeli, ale jeszcze się w tej kwestii nie poddałem — zapewnia. W dwóch z czterech meczów, odkąd wrócił do bramki u trenera Jacka Zielińskiego, nie puścił gola. Nowy szkoleniowiec nie jest zwolennikiem częstych zmian w bramce, co przynajmniej daje nadzieję, że gdy ktoś znów przyjedzie go oglądać, raczej zobaczy go w podstawowym składzie.
PÓŁ ROKU ZA DARMO
Niemczycki zdążył się już jednak przyzwyczaić, że przy zmianach klubu rzadko obywa się bez turbulencji. Miał tak dotąd za każdym razem, gdy gdzieś odchodził. Z AP Profi, akademii, do której przeniósł się z juniorów Cracovii, bo jej właściciele Andrzej Niedzielan i Arkadiusz Radomski mają dobre kontakty w Holandii, wyjechał do Bredy bez kontraktu. Klub zapewniał mu jedynie mieszkanie oraz śniadania i obiady, a resztę pobytu finansowali mu rodzice. Przez pół roku, ucząc się przy tym na odległość w liceum, musiał udowodnić przydatność, zanim zapracował na kontrakt w Holandii. Rozegranie przez niego dwóch meczów w Eredivisie oraz udział w mundialu U-20 sprawiło, że Breda bardzo utrudniała mu wypożyczenie do Puszczy Niepołomice. A rok później tylko konfliktowości Petera Hyballi zawdzięcza, że mógł odejść definitywnie. - Tak mocno pokłócił się z dyrektorem sportowym, że obu zwolniono. Wtedy poszliśmy do rady nadzorczej klubu, która pozwoliła nam odejść na dobrych warunkach. Gdyby nie to, być może dalej siedziałbym w Bredzie i nie wiem, jak wszystko by się potoczyło — podkreśla.
ŚCIEŻKA PRZEZ PUSZCZĘ
Sam dobór klubów w Polsce też był dość nieoczywisty. Odejście z Holandii, gdzie grał choćby obok Angelino, dziś występującego w RB Lipsk (“najlepsza lewa noga, jaką widziałem”) do Puszczy Niepołomice tuż po mistrzostwach świata U-20 wcale nie brzmi jak naturalny krok. - Takiej ścieżki sobie nie wyobrażałem — przyznaje. - Miałem podejście: “dawajcie mi ekstraklasę, rozwalę wszystkich, pokażę, jaki jestem dobry”. Na szczęście spotkałem na swojej drodze moich menedżerów, którzy mnie ochłodzili. Powiedzieli, że jeszcze przez dwa lata będę miał status młodzieżowca. W tej sytuacji lepiej pójść najpierw do I ligi ograć się w seniorskim futbolu, zdobyć doświadczenie, a po roku przenieść się do ekstraklasy. Widzieli zagrożenie, że wchodząc do niej bez ogłady w piłce seniorskiej, mogę po dwóch-trzech słabszych występach zostać zamknięty do szafy i wszyscy o mnie zapomną. Dziękuję im, że mnie przekonali, by iść do Puszczy, mimo zainteresowania z ekstraklasy i mimo że twierdziłem, że sobie poradzę. Błędy, które popełniłem, w większości zdarzyły mi się w I lidze. W ekstraklasie mogłem już później budować swoją pozycję — mówi.
O KROK OD STALI
Teoretycznie Polska miała go poznać jako bramkarza Stal Mielec, która po awansie do Ekstraklasy zapragnęła go mieć u siebie. - Trenowałem z nimi przez tydzień, miałem już podpisywać kontrakt, pojechałem z nimi na obóz. Wtedy zadzwonił do mnie trener Probierz i powiedział, że chciałby mi dać szansę w Cracovii. To był klub, w którym się wychowałem, podawałem piłki, więc miało to element sentymentalny. Poza tym dawał mi lepsze możliwości rozwoju. Siedziałem w Woli Chorzelowskiej na obozie Stali i co chwilę wychodziłem na balkon, by rozmawiać z agentem i z trenerem Probierzem. Przy wyjeździe był zgrzyt. Nieprzyjemna sytuacja. Poszedłem na rozmowę z trenerem i dyrektorem sportowym Stali. Wytłumaczyłem im, jak to wygląda z mojej perspektywy. Czułem się głupio, ale wiedziałem, że muszę popatrzeć na siebie i zostawić konwenanse. Ostatecznie wszyscy dobrze na tym wyszli, bo Rafał Strączek w Stali bardzo fajnie sobie radzi — podkreśla.
POKOLENIE LEWEGO
To, że Strączek ma w tej chwili o siedem występów w Ekstraklasie więcej, w żaden sposób go nie deprymuje, bo Niemczycki też wierzy, że najgorsze w Cracovii już za nim, a jego kariera wraca teraz na tory, na których znajdowała się w pierwszej połowie roku. Każdy, kto się z nim zetknął, podkreśla, że jego najsilniejszą stroną jest mentalność. I właśnie to nastawienie ułatwiło mu dobry powrót do bramki po długiej przerwie. - Wychodzę z założenia, że jeśli kiedyś chcę być bramkarzem światowej klasy, już teraz muszę się zachowywać, jakbym nim był. Moje podejście do tego, co robię, jest takie samo, jak było 5-6 lat temu, gdy znali mnie tylko rodzice i najbliższa rodzina. Miałem tak od najmłodszych lat. Gdy miałem 14 lat, przeszedłem operację łękotki, która na pół roku wyłączyła mnie z treningów piłkarskich. Za oszczędności kupiłem atlas do ćwiczeń, żeby móc ćwiczyć w domu. Początkowo potrafiłem się podciągnąć pięć razy, po kilku miesiącach już 25. To służyło nastawieniu psychicznemu, że niezależnie od tego, co się stanie i tak wyciągnę z tego coś pozytywnego — tłumaczy. Pokolenie wychowane na obserwowaniu kariery Roberta Lewandowskiego doskonale wie, którędy wiedzie droga do sukcesu.
