- Gdy trafiałem do Polski, wystawiłbym klubowi ocenę 5 w 10-stopniowej skali. Teraz byłoby to już 8-9. Wygranie ligi byłoby osiągnięciem dziesiątki. Klub rozwinął się na wszystkich polach. W tym sezonie też możemy jeszcze napisać ładne zakończenie. Wierzę, że skończymy go w pierwszej czwórce — mówi kapitan “Pasów”.
Po inauguracji rundy wiosennej nastroje wokół Cracovii są zdecydowanie pozytywne. Zespół jest chwalony za podjęcie walki z liderem, strzelenie mu trzech goli i odrobienie w końcówce dwubramkowej straty. Jest tylko jedna osoba, która na wspomnienie tamtego meczu natychmiast się unosi. Sergiu Hanca opuszczał w niedzielę boisko z wściekłością wypisaną na twarzy. Rękami omal nie rozerwał koszulki. I nawet kilka dni później nietrudno wyczuć, że emocje wciąż w nim buzują. Wszak niespełna trzydziestoletni piłkarz w doliczonym czasie gry otrzymał pierwszą w karierze czerwoną kartkę. - Mam poczucie, że na nią nie zasłużyłem. Dotąd nie wiem, dlaczego w tej sytuacji sędzia tak się zachował — mówi.
Daniel Sylwestrzak wlepił mu drugą żółtą kartkę za odkopnięcie piłki. - Nie zrobiłem tego z frustracji. Podałem ją dwa metry dalej, jak robią wszyscy zawodnicy we wszystkich ligach, nie otrzymując za to kartek. Dziesięć minut wcześniej Mathias Rasmussen podał w podobnej sytuacji piłkę Karlstroemowi, który szybko wznowił grę, zagrał do Joao Amarala i Lech miał szansę. Miałem pomóc rywalom? - zastanawia się. Dodatkowo rozsierdziło go, że chwilę wcześniej podobnie zachowali się gracze gości. - Sędzia powiedział im tylko by uważali. Mnie od razu wyrzucił z boiska. Poza tym, po co w takiej sytuacji psuć tak piękny mecz? Nie wykopałem piłki poza stadion, nie kopnąłem jej w trybuny, żeby stwierdzić, że zasłużyłem. To nie było fair. Poza boiskiem jestem normalnym gościem, ale w trakcie meczu chcę pomóc drużynie wygrać. Dlatego byłem wściekły, bo czułem, że sędzia zabrał mi szansę pomocy zespołowi w ostatnich minutach — tłumaczy.
Jednak o ile to napomnienie miało wpływ tylko na kilka minut meczu z Lechem, znacznie poważniejsze konsekwencje ma pierwsza kartka, jaką Rumun zebrał w niedzielę. Z tego powodu zabraknie go w piątkowym starciu z Lechią Gdańsk (20.30). Cracovia po raz pierwszy w tym sezonie będzie musiała sobie więc radzić bez kapitana. Ostatni raz w takiej sytuacji była dziesięć miesięcy temu w kwietniowym meczu z Wisłą Płock (1:0). - Tę kartkę też dostałem nie za faul, a za to, że zawodnik Lecha głośno krzyczał. To okropne uczucie, że zbliża się mecz, a ja nie będę mógł w nim uczestniczyć. Jestem smutny, że nie mogę grać. Nie wiem, co ze sobą zrobić, bo nie jestem do tego przyzwyczajony. Oglądając mecz z boku, czuję bezradność, bo w żaden sposób nie mogę pomóc. Na trybunach na pewno będę krzyczał, bo nie jestem w stanie oglądać futbolu jak filmu. Postaram się chociaż przekazywać zespołowi pozytywne nastawienie — mówi. Nad tym, jak poradzić sobie z nową sytuacją, zastanawia się też trener Jacek Zieliński. - Sami jesteśmy ciekawi, jak to będzie wyglądało bez Sergiu, bo ostatnio był w naprawdę dobrej dyspozycji. Ja tego jeszcze nie przeżywałem, zawsze był podstawowym zawodnikiem. Poza tym to kapitan drużyny. Musimy to jakoś inaczej ułożyć — zaznacza trener.
CIĄGLE WIĘCEJ
Już kilka minut rozmowy z 29-latkiem wystarczy, żeby poczuć, że wrażenie, które można odnieść, patrząc z zewnątrz na sytuację “Pasów”, jest mylne. Krakowianie nie grają już w Pucharze Polski, mają bezpieczne dziewięć punktów przewagi nad strefą spadkową i tyle samo do czwartego miejsca, które może dać awans do europejskich pucharów. Są idealnie w środku tabeli i spokojnie mogłyby mieć poczucie, że o nic już w tym sezonie nie grają. Jednak z wypowiedzi Hanki przebija ambicja. Nawet wtedy, gdy nie chce przyjmować pochwał za remis z Lechem. - Nie mam poczucia, że zrobiliśmy coś świetnego. Świetne by było, gdybyśmy wygrali. Zaczęliśmy bardzo dobrze, prowadziliśmy, ale potem popełniliśmy kilka błędów i straciliśmy trzy gole. To był trudny moment, bo graliśmy z liderem, który zasłużenie zajmuje tę pozycję. Prawdopodobnie wiele osób myślało, że jest już po meczu i tłumaczyło sobie, że to nie takie złe, bo przecież Lech jest mocny. Ja znam jednak chłopaków, wiem, jak trenowaliśmy i jaką mamy mentalność. Pokazaliśmy odpowiednie nastawienie, charakter i umiejętności. Sobie oraz ludziom z zewnątrz udowodniliśmy, że mamy wartość i możemy walczyć każdym niezależnie od jego pozycji w tabeli. Miałem poczucie, że gdybym został na boisku, mieliśmy szansę wygrać. Nie jestem oczywiście w stanie tego udowodnić, ale w futbolu w wielu momentach czujesz na murawie, kiedy możesz iść po więcej — podkreśla.
BEZ PODZIAŁÓW
Choć w tym sezonie najwięcej mówi się o Pellem Van Amersfoorcie, który jest gwiazdą drużyny, Hanca, któremu stuknęło już ponad sto występów w barwach Cracovii, nie przestał być jedną z kluczowych postaci zespołu. Wykonuje najwięcej dośrodkowań w ekipie, jest liderem pod względem wykonywanych dryblingów, a w liczbie podań prowadzących do strzału ustępuje tylko Cornelowi Rapie. Jest też drugim po Van Amersfoorcie piłkarzem, który najczęściej w zespole przyjmuje piłkę w tercji przeciwnika. Ma wreszcie cztery asysty, co daje mu pierwsze miejsce w wewnątrzklubowej klasyfikacji i pozycję w czołowej dziesiątce ligi. Przede wszystkim jednak, jako kapitan, jest spoiwem wielokulturowej drużyny. - Wiele było dyskusji o obcokrajowcach w Cracovii, ale wszyscy mamy dobre relacje. Nie ma podziału na Polaków i graczy zagranicznych. Jesteśmy kumplami na boisku i poza nim. Obcokrajowców jest wielu, bo takich udało się tu ściągnąć. Pewnie wiele klubów chciałoby mieć więcej Polaków, ale są zbyt drodzy. A ostatecznie potrzebujesz zawodnika, który pomoże zespołowi niezależnie od paszportu — podkreśla.
MOCNI POLACY
Dla pomocnika pełniona funkcja jest nie tylko wyrazem uznania dla jego pozycji w klubie, ale też dodatkową odpowiedzialnością. - Muszę się zachowywać inaczej niż wszyscy. To zaszczyt być kapitanem takiego klubu. Powinienem pokazywać wartość w meczach, na treningach, ale też na co dzień, poza boiskiem oraz w rozmowach z trenerem, zarządem czy kibicami. Muszę być cały czas skoncentrowany na tym, co robię — mówi. Na przykład skupiać się, by młodzi polscy piłkarze mieli łatwiejsze wejście do szatni. Ostatnio w Cracovii coś w tej kwestii drgnęło, o czym świadczą także gole strzelone Lechowi przez młodzieżowców Michała Rakoczego i Jakuba Myszora. - Cały czas, odkąd tu jestem, mieliśmy bardzo dobrych Polaków. Widać to choćby po tym, jak radzili sobie, gdy odeszli. Damian Dąbrowski to jeden z najlepszych defensywnych pomocników w lidze. Mateusz Wdowiak walczy o mistrzostwo Polski. Michał Helik gra w Championship. Nie grałem z Krzysztofem Piątkiem, ale też świetnie radził sobie za granicą. Wcześniej wyszedł stąd Kapustka. Teraz też mamy dobrą grupę młodych Polaków. Nie tylko Rakoczego i Myszora, ale też Karola Knapa, Patryka Zauchę czy Kamila Ogorzałego. Sylwester Lusiusz i Karol Niemczycki mają już duże doświadczenie, jednak wciąż też są młodzi. Podoba mi się, że wszyscy są skoncentrowani i skupieni na dobrej przyszłości — zaznacza.
NIEPEWNOŚĆ PO ZMIANIE
Zdecydowana większość ekipy była formowana jeszcze przez Michała Probierza, który był w klubie bardzo silną postacią. Dla szatni jego odejście było więc bardzo poważną zmianą, wywołującą niepewność tego, co będzie dalej. Zwłaszcza że nowi w klubie trener Zieliński i dyrektor sportowy Stefan Majewski od razu zapowiedzieli, że będą chcieli przechylić proporcje w szatni w stronę Polaków. - Po odejściu trenera Probierza była niepewność, ale to naturalne w nowej sytuacji, gdy nie wiesz, co się stanie. Od pierwszego dnia wzajemnie się jednak z trenerem Zielińskim szanowaliśmy, a to pierwszy krok do dobrej relacji. Zaczęliśmy rozmawiać i z czasem coraz lepiej rozumiemy, czego od nas wymaga. Zmienił się przecież nasz system i sposób gry. To nie jest takie proste powiedzieć: “grajmy na posiadanie piłki”, bo to wymaga także biegania, odpowiedniego ustawiania się, ale jako zawodowcy musimy umieć grać w każdym systemie – nie ma wątpliwości.

ZAWODNIK ZESPOŁOWY
Gdy przed startem rundy trenera Cracovii zapytano, kto z obecnej kadry może pokazać tkwiące w nim umiejętności strzeleckie, jak stało się za jego poprzedniego pobytu w klubie z Denissem Rakelsem, Zieliński wymienił właśnie Hancę, który w nowym ustawieniu został oderwany od linii i gra bliżej środkowej osi boiska, ustawiony za plecami napastnika. To zwiększa jego szanse na dochodzenie do sytuacji strzeleckich. Odkąd jest w Cracovii, Rumun grał już jednak w bardzo wielu rolach. - Często mówi się, że to niekorzystne, gdy kogoś trudno przypisać do pozycji, ale ja czuję się szczęściarzem, że mogę grać wszędzie. Może nie na tym samym poziomie, ale na każdej pozycji mogę pomagać zespołowi. W Polsce nie grałem jeszcze tylko na środku obrony. Szybko zrozumiałem, że nie jestem geniuszem, który sam rozstrzyga mecze i wiem, że do dobrej gry potrzebuję zespołu wokół siebie. Jestem dobrym zawodnikiem zespołowym — twierdzi.
CELEM PIERWSZA CZWÓRKA
Do repertuaru dobrego zawodnika zespołowego należy też ciągnięcie za sobą reszty drużyny i dbanie, by motywacja w grupie nigdy nie przygasła. Sytuacja Cracovii w tabeli sprawia, że wiosną “Pasy” szczególnie będą musiały uważać, by część zawodników mentalnie nie zakończyła sezonu zbyt wcześnie. Hanca nie widzi jednak takiego zagrożenia. - Rozgrywam w polskiej lidze czwarty sezon i wiem, że tu niczego nie można być pewnym. Jasne, że tracimy wiele punktów do czołówki, ale jeśli wygramy wszystkie mecze, na pewno skończymy w czołowej trójce. Tak trzeba myśleć. Cieszę się, że zaczęliśmy od meczu z Lechem, bo taki mocny początek daje kopa. Teraz gramy z Lechią, która jest w dobrej formie. I tak tydzień w tydzień musimy wyciągać maksimum z każdego meczu. Wszyscy już zobaczyli, że mamy motywację i jesteśmy bardzo dobrze przygotowani. W końcówce to Lech słabł, a my go zdominowaliśmy. Musimy to utrzymać, a przyjdą lepsze wyniki. Wciąż wierzę, że skończymy ten sezon w pierwszej czwórce-piątce — zapewnia.
MARSZ W GÓRĘ
Na początku jego pobytu w Polsce takie cele były dla Cracovii czymś normalnym, jednak w ostatnich dwóch sezonach się to zmieniło. Kapitan ocenia jednak, że zespół w tym czasie mocno rozwinął się sportowo. - Gdy przychodziłem, nie wiedziałem o klubie wiele. Powiedziano mi, że chcą się stać topowym klubem i walczyć o mistrzostwo. Gdy to usłyszałem, stwierdziłem, że chcę spróbować. Byliśmy wtedy w środku tabeli, walcząc o awans do grupy mistrzowskiej. Po pierwszym meczu, w którym ograliśmy Piasta, powiedziałem, że skończymy sezon w europejskich pucharach. Powątpiewano w to, ale widziałem jakość tego zespołu i wiedziałem, że możemy to zrobić. I rzeczywiście zebraliśmy doświadczenia europejskie – wspomina.
STRACONA SZANSA
Najbardziej żałuje jednak tego, co wydarzyło się w drugim sezonie jego pobytu w Polsce.
Wciąż jestem przekonany, że gdyby nie pandemia, mieliśmy wielkie szanse wygrać ligę.
- 2019 rok kończyliśmy na drugim miejscu z dwoma punktami straty do Legii. Po dwóch wygranych na początku wiosny zrównaliśmy się z nią punktami. Potem przyszła wprawdzie seria czterech porażek, ale wciąż byliśmy na podium i — biorąc pod uwagę, że wtedy były jeszcze play-offy – sprawa była otwarta. W tym momencie wszyscy zostali zamknięci w domach na dwa miesiące i wróciliśmy do gry już w zupełnie innej formie oraz rzeczywistości. Zakończyliśmy jednak sezon zdobyciem Pucharu Polski, potem Superpucharu i napisaliśmy historię klubu. W półtora roku wygraliśmy więc dwa trofea i szliśmy w górę — wspomina.
NAJTRUDNIEJSZY SEZON
Poprzednie rozgrywki Hanca wskazuje natomiast jako najtrudniejsze w karierze. - Nie było play-offów, mieliśmy mniej meczów na odrabianie strat, a zaczynaliśmy z poziomu pięciu ujemnych punktów, co nie jest łatwe. Nawet jeśli zaczniesz dobrze, nie masz trzech punktów, tylko –2. Mentalnie od pierwszej kolejki jesteś pod presją. Do tego mieliśmy wiele kontuzji, chorób. Bywało, że na treningach pojawiało się czternaście osób, z czego osiem z juniorów. Dobrze, że przynajmniej się utrzymaliśmy, bo słyszałem o klątwie, że Cracovia co osiem lat gra w I lidze. A ten sezon? Jeszcze się nie skończył. Wciąż możemy napisać jego ładne zakończenie - przekonuje kapitan.
ROZWÓJ NA WIELU POLACH
Sprawy sportowe to jedno, ale Hanca uważa, że był świadkiem rozwoju klubu na wszystkich polach. - Gdy przyjechałem do Polski, trenowaliśmy w ośrodku na Wielickiej. Wiadomo, jakie tam były warunki. Teraz mamy czołową bazę w Polsce, wiele boisk, wszystko na miejscu. Niczego tu nie brakuje. Do tego dochodzi nowy autokar. Naprawdę wiele się zmieniło w tym klubie. Gdy tu przychodziłem, wystawiłbym mu ocenę 5 na 10. Teraz byłoby to 8-9. Zdobycie mistrzostwa oznaczałoby ocenę 10. Poprawiliśmy się mocno, ale wszystko stało się krok po kroku. Przychodziło naturalnie. Teraz już każdy może mówić o Cracovii jako o wielkim klubie – nie ma wątpliwości.
ZAPUSZCZONE KORZENIE
Także dlatego Hanca zdecydował się lekko zapuścić w Krakowie korzenie. Stuknęło mu już trzy lata w Polsce, ale jego kontrakt obowiązuje jeszcze na kolejne trzy. Starszy syn zawodnika trenuje w grupach młodzieżowych “Pasów”, a jego żona Andrea jest w społeczności Cracovii nie mniej rozpoznawalna niż on i regularnie angażuje się w akcje organizowane przez klub. - Jesteśmy tu szczęśliwi. Nawet nie wiem, kiedy zleciały te trzy lata. Jeśli wypełnię tu kontrakt, będę szczęśliwy, bo jestem wdzięczny za to, co tu osiągnąłem i ile się nauczyłem. Chcę pomóc Cracovii zdobywać trofea, bo uwielbiam to uczucie. To wielkie emocje. Trzymając puchar, czujesz, że twoje poświęcenia zostały nagrodzone. Z zewnątrz futbol jest łatwy, ale od środka nie. Wprawdzie lubię przygody i mając ofertę z Cracovii, szybko się zgodziłem, ale nigdy nie myślę po dobrym sezonie, że muszę koniecznie gdzieś odejść. Pewne rzeczy dzieją się naturalnie, więc zobaczę, co mi przyniesie przyszłość — tłumaczy.
AKTYWIZACJA SPOŁECZNOŚCI
Wyraźnie widać jednak, że klub nie jest dla niego tylko miejscem pracy, a aktywizowanie społeczności wokół niego jest ważne dla całej jego rodziny. - Mój syn gra dla Cracovii, bo chciał tak jak ja chodzić na treningi. To jego decyzja, nie zmuszałem go. Jedną z największych wartości mojej żony jest to, że pomaga ludziom się rozwijać, robić dobre rzeczy. Wierzymy, że jeśli czynisz dobro, otrzymujesz je. Dlatego zawsze staramy się angażować. Chcemy być przykładem dla innych ludzi, poruszać społeczność wokół klubu, rozmawiać z kibicami- opowiada. Jednym z bardziej zaskakujących dowodów jego zaangażowania w życie Cracovii było to, jak po golu w jesiennym meczu ze Stalą Mielec (3-3) podbiegł do ławki rezerwowych, by oddać głos w budżecie obywatelskim Krakowa na projekt zakładający stworzenie wokół stadionu interaktywnej strefy historycznej, pokazującym 115 lat dziejów klubu.
NIEDOCENIANY W OJCZYŹNIE
Jedyne, czego w całym idyllicznym świecie, jaki udało się stworzyć w Krakowie, może brakować Hance, to większe docenienie w ojczyźnie. Gdy decydował się odejść z Dinama Bukareszt, ówczesny selekcjoner Cosmin Contra radził mu transfer do Polski, skąd miało mu być bliżej do reprezentacji. Miał wtedy na koncie cztery występy w narodowych barwach. Po trzech latach licznik drgnął ledwie o jeden, rozegrany półtora roku temu mecz. Pomocnik regularnie znajduje się w szerokiej kadrze, jednak rzadko faktycznie jeździ na zgrupowania, a jeszcze rzadziej pojawia się na boisku. - Po transferze nie od razu dostawałem powołania, bo najpierw musiałem przystosować się do ligi. W kolejnym sezonie utrzymywałem dobrą formę, byłem jednym z więcej strzelających i asystujących Rumunów za granicą, jednak selekcjoner wybierał innych. To też jednak ważne, jak wygląda sytuacja klubu. Trudno wziąć do reprezentacji zawodnika z drużyny walczącej o utrzymanie. Trudno też w takiej drużynie regularnie strzelać i asystować. Czasem zdarzyło się, że przyhamowała mnie jakaś kontuzja – wspomina. Nie uważa jednak, że to kwestia poziomu polskiej ligi. - W reprezentacji gra wielu piłkarzy z ligi węgierskiej, a to nie znaczy, że mają tam lepszą ligę. Nie wierzę w to. Wcześniej w Polsce nie grało zbyt wielu Rumunów, ale zrobiliśmy dobrą reklamę i kluby zaczęły teraz patrzeć inaczej. Deian Sorescu, z którym grałem w Dinamie, trafił tej zimy do Rakowa. Podobnie jak Bogdan Racovitan. A o wielu innych chłopakach wiem, że mieli propozycje z dobrych polskich klubów. Dlatego jestem pewny, że jeśli będziemy dobrze grać, wrócę do kadry — podkreśla Sergiu Hanca. Tylko tego mu jeszcze brakuje, by transfer do Cracovii uznać za strzał w dziesiątkę. No i mistrzostwa Polski. Ale to sprawa na kolejne lata.
Komentarze 0